Co możemy zrobić, jeśli nie zgadzamy się z obecnością krwawych antyaborcyjnych zdjęć w przestrzeni publicznej? Sposobów na działanie jest kilka, mieszkańcy i mieszkanki Polski najczęściej korzystają z dostępnych narzędzi prawnych – m. in. art. 51 (dotyczącego wywoływania zgorszenia w miejscu publicznym) oraz art. 141 (o umieszczaniu nieprzyzwoitych ogłoszeń, tekstów czy rysunków w miejscu publicznym). Takich zgłoszeń jest coraz więcej, przedstawiciele Ordo Iuris zamierzają jednak przekonywać organy ścigania do nieprowadzenia postępowań dotyczących skarg na banery. Z tego powodu Wielka Koalicja za Równością i Wyborem oraz Zespół Prawny Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wystosowały do Ministra Brudzińskiego list z apelem o ochronę organów ścigania przed nieuprawnionym naciskiem. W sieci można też podpisać odnoszącą się do sprawy petycję na platformie Nasza Demokracja.

„Od lutego każdy i każda może podpisać się pod petycją, by minister spraw wewnętrznych i administracji nie dopuścił do nieuprawnionego nacisku na organy ścigania. Miałoby to bowiem fatalny wpływ na stosowanie przez nie prawa i wykonywanie czynności śledczych” – opowiadają nam przedstawicielki Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zaangażowane w powstanie petycji. „Oczekujemy, że MSWiA zwróci uwagę na potrzeby społeczeństwa, w tym dzieci, w zakresie bezpiecznej przestrzeni publicznej, wolnej od wizualnego terroru i manipulacji. Uważamy, że taki rodzaj działania jest zamachem na niezależność organów ścigania oraz na prawo obywateli/-lek do obrony i zwracania się do tychże organów o ochronę. Każda osoba ma prawo złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa lub wykroczenia, a decyzje procesowe organów winne być oparte wyłącznie na przesłankach merytorycznych, dostatecznie sprawdzonych i wyjaśnionych po przyjęciu zawiadomienia. Sugerowany przez Ordo Iuris automatyzm odmowy wszczynania postępowań ws. krwawych banerów jest niedopuszczalny w demokratycznym państwie i godzi w prawa jego obywateli i obywatelek” – deklarują aktywistki. 

Dlaczego krwawe banery są tak niebezpieczne? Jakie skutki wywołuje obecność tak drastycznych i przekłamujących rzeczywistość obrazów w przestrzeni publicznej? Jak to w ogóle możliwe,  że takie obrazy mogą funkcjonować w tkance miejskiej, gdzie na styczność z nimi narażony jest każdy, także dzieci i młodzież? „Epatowanie makabrycznymi obrazami obniża jakość życia. Miasto to dobro wspólne nas wszystkich, nie powinno być zatem oddane wąskiej grupie uprzywilejowanych fundamentalistów, by mogli uprawiać w jego przestrzeni krzywdzącą innych samowolę” – opowiadają przedstawicielki Federy. „Wielokrotnie kobiety w ciąży lub po poronieniach skarżą się w zgłoszeniach do Federacji i w mediach społecznościowych, że taki widok bardzo negatywnie wpływa na ich samopoczucie, pogłębia stres. Z kolei kobiety, które zdecydowały się na terminację ciąży ze względów embriopatologicznych, czują się wtórnie wiktymizowane, stygmatyzowane, a przecież korzystają z należnego im zabiegu medycznego, zgodnie z polskim prawem. Drastyczne antyaborcyjne obrazy mają traumatyczny wpływ na dzieci, które nie są w stanie zrozumieć złożoności debaty publicznej nt. aborcji. Jak podkreślają psychologowie i psycholożki (Michał Witkowski, Bartłomiej Dobroczyński, Małgorzata Skalska, Agnieszka Balla), banery mogą powodować koszmary nocne i negatywnie wpłynąć na funkcjonowanie dzieci i nastolatków w dalszym życiu” – dodają nasze rozmówczynie.

1 banery antyaborcyjne piotr roszkowski

„Poza tym banery pogłębiają stygmatyzację kobiet, które przerywają ciążę (w ramach ustawy i poza nią)” – zaznaczają członkinie Federy. „Banery przekłamują obraz aborcji w oparciu o powiększone, stare zdjęcia z sekcji płodów po poronieniach. Tak nie wygląda aborcja, co przyznają sami wolontariusze Fundacji Pro - Prawo do Życia na swoich szkoleniach (dowód np. w reportażu Newsweeka). Natomiast w czasach, gdy mało kto weryfikuje fakty, wiele osób może bezrefleksyjnie przyjąć narrację ultrakonserwatystów i budować swoją opinię o aborcji na podstawie kłamliwych banerów. To ogromne zagrożenie dla rzeczowej debaty publicznej i szans na liberalizację ustawy w przyszłości. Odsetek przeciwników depenalizacji aborcji jest niewielki, ale głośny i niestety część polityków i polityczek wsłuchuje się w ich postulaty zamiast w głos większości, która chce by kobiety mogły decydować o przerwaniu ciąży do 12. tygodnia (jak wynika z sondażu Ibris z września 2018). Krwawe banery cały czas funkcjonują dzięki przyzwoleniu ze strony władz, które nie reagują na silny społeczny opór. Tymczasem organy ścigania ani same nie podejmują stosownych działań, ani nie są skłonne, by każde zgłoszenie procedować. Organizatorzy krwawych wystaw cieszą się też wsparciem ze strony Episkopatu, co jest istotnym czynnikiem blokującym uwolnienie społeczeństwa od terroru wizualnego” – komentują działaczki.

Podobnego zdania na temat billboardów w przestrzeni publicznej jest Piotr Roszkowski, który w lipcu 2017 roku próbował usunąć krwawy baner z żuka zaparkowanego pod oknem jednego z warszawskich szpitali, przecinając linki mocujące. „Rozumiem, że organizacje anti-choice mogą funkcjonować i starać się w swoim zakresie promować zgodne z ich poglądami treści, ale problem zaczyna się w momencie, gdy są to treści niebezpieczne. A tak jest w przypadku banerów antyaborcyjnych, które są nie tylko wyjątkowo drastyczne, ale również przekłamują fakty. Pokazują np. siedmio- czy ośmiomiesięczne płody, zdjęcia z aborcji dokonywanych w Stanach Zjednoczonych w latach 70., a nie aktualny stan rzeczy. To jest zakłamywanie rzeczywistości. Tak krwawe treści nie powinny w ogóle funkcjonować w przestrzeni publicznej, gdzie każdy może się z nimi zetknąć. Wyobraźmy sobie, że działając w słusznej sprawie, np. chcąc podnieść sprawę molestowania dzieci w Kościele katolickim, umieszczałbym potworne zdjęcia na bilbordach przed kościołami. Jestem pewien, że zostałoby to natychmiast zdjęte i dostałbym ogromną grzywnę. Ale przede wszystkim: nawet nie chciałbym zamieszczać takich obrazów w przestrzeni publicznej. Nie tędy droga” – mówi Roszkowski.

Za wiele ze wspomnianych bilbordów odpowiada fundacja Pro - Prawo do Życia, której celem jest wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji w Polsce. Ordo Iuris wspiera fundację, zapewniając jej między innymi pomoc prawną. Tak jest właśnie w przypadku procesu Piotra Roszkowskiego. Zapytałyśmy go o przebieg sprawy. Wszystko zaczęło się od tego, że przeczytałem list kobiety, która była pacjentką szpitala im. prof. W. Orłowskiego w Warszawie. Ta kobieta była w zagrożonej ciąży, a krwawy baner umieszczony przed szpitalem sprawiał, że czuła się osaczona, zaszantażowana, emocjonalnie zastraszona. Ten list bardzo mnie poruszył i podziałał na moją empatię, wywołując wiele emocji, silnie działając na moją wyobraźnię. Miałem w pamięci historie bliskich mi kobiet, które również zmagały się kiedyś z podobnymi trudnościami. Uważam, że umieszczanie takich treści przed szpitalem, w którym znajdują się kobiety, które nieraz mają do podjęcia dramatyczne decyzje, to barbarzyństwo. W tamtym czasie pracowałem niedaleko tego szpitala i wracając do domu po wieczornej zmianie zobaczyłem baner z hasłem „Szpital Orłowskiego rzeźnią nr 1” umocowany na samochodzie, więc postanowiłem go ściągnąć, odcinając plastikowe mocowania. Niewiele zdążyłem jednak zrobić, bo z pobliskich krzaków wyskoczyli dwaj mężczyźni, którzy pilnowali auta” – opowiada nam Roszkowski.

„Zaczęli wszystko nagrywać, jeden wycelował mi w twarz gaz łzawiący oznajmiając że dokonują właśnie obywatelskiego zatrzymania. Nie uciekałem, nie kłóciłem się. Na YouTubie można znaleźć wideo, w którym powtarzam, że po prostu poczekajmy na policję. Na spokojnie. U nich aktywowały się o wiele większe emocje. Policja była wtedy bardzo zaangażowana w to, co działo się przed szpitalem, szybko więc przyjechała na miejsce, skuto mnie i zabrano na komisariat. Złożyłem zeznania, od razu przyznałem, że moim celem było zdjęcie baneru. Fundacja Pro - prawo do życia, właściciele reprodukcji krwawego zdjęcia, chcieli pociągnąć mnie do odpowiedzialności z paragrafu 288, który mówi o tym, że osoba, która niszczy cudzą własność, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Po dwukrotnym umorzeniu sprawy przez prokuraturę, przedstawiciele fundacji  wystąpili jako oskarżyciel posiłkowy z trybu subsydiarnego. To była dla nich jedyna możliwa ścieżka. 30 października 2018 roku sąd uniewinnił mnie, uznając, że mój czyn nie był przestępstwem. Po pierwsze: wartość mocowań, które odciąłem była bardzo niska. Po drugie: sąd uznał, że moje działanie nie tylko nie było społecznie szkodliwe, ale mogło mieć wręcz znamiona społecznie pożyteczne, z kolei działania fundacji ocierały się o społecznie szkodliwe. Mój adwokat wygłosił bardzo płomienną mowę, ja też miałem okazję przedstawić swoje oświadczenie i zarysować motywacje. Fundacja Pro - prawo do życia ze wsparciem prawnym Ordo Iuris złożyła jednak apelację od tego wyroku. Podobnie jak w pierwszej instancji sąd Okręgowy utrzymał wyrok uniewinniający wydany przez sąd Rejonowy w Warszawie. Proces odbył się 20 marca” – dodaje aktywista. 

2 banery antyaborcyjne piotr roszkowski

„Wiem, że jestem facetem, a aborcja to temat dotyczący kobiet, w którym głos zabierają głównie mężczyźni. Nie chcę uprawiać mansplainingu w kobiecym temacie. Natomiast mogę powiedzieć, że rozumiem, iż ludzie mogą mieć różne punkty widzenia, także w sprawie aborcji. Ktoś może jej nie dopuszczać np. ze względu na wiarę. I ma do tego prawo. Natomiast prawo jednostki w tego typu sytuacjach kończy się tam, gdzie zaczyna się prawo drugiej jednostki. I nikt nie powinien móc nam narzucić swoich poglądów. Dlatego jestem pro-choice” – przedstawia swoje stanowisko Roszkowski. 

Staram się mówić otwarcie o tej sprawie ze względu na jej znaczenie w toczącej się dyskusji, nie dlatego, że gwarantuje mi to rozgłos czy w jakiś sposób schlebia” – opowiada Piotr.  „Nie potrzebuję takiego obudowywania ego. Od początku w związku z całym zajściem ponoszę szeroko pojęte koszty – począwszy od znacznych kosztów sądowych przez kwestie związane z tym, że ta sprawa się ciągnie, jest stresująca, obciąża mnie i osoby mi bliskie. Mam nadzieję, że moja sprawa stanie się zaczątkiem konstruktywnej dyskusji. Polskie prawo nie jest precedensowe, ale wygranie takiego procesu ma duże znaczenie symboliczne i może wywołać rozmowy. Moim celem jest to, by tę sprawę w merytoryczny sposób wygrać. Wierzcie mi, mimo tego, że przedstawiciele Fundacji Pro - prawo do życia ciągają mnie po sądach, byłbym skłonny usiąść i szczerze pogadać z ludźmi z tego środowiska – czy to w sposób publiczny, czy prywatny. To byłoby dla mnie coś absolutnie istotnego, o ile oczywiście rozmawialibyśmy w sposób merytoryczny – bez manipulacji, szantaży, socjotechnik” – komentuje Roszkowski.

Pytanie, czy jesteśmy zdolni do takiej merytorycznej rozmowy ponad podziałami? Czy środowisko anti-choice jest w ogóle otwarte na dyskusję, skłonne używać neutralnego języka? Roszkowski ma nadzieję, że jednak tak. „Niestety większość tych osób nastawiona jest na sytuację konfliktu, to on ich napędza. Nie kieruje nimi chęć podjęcia dyskusji, to, uprawiają po prostu szantaż. Najbardziej boli mnie to, że w tym środowisku jest naprawdę dużo wartościowych osób, głęboko w to wierzę Takich, które są skłonne z czegoś zrezygnować, wyjść z pracy wcześniej, wziąć urlop, żeby zadziałać w jakiejś sprawie. To osoby ideowe, które mają odwagę, by wyjść ze swojej strefy komfortu i coś zamanifestować. Jest tylko jeden problem – robią to w złej sprawie i używając drastycznych środków. Ci ludzie całą swoją energię mogliby przecież przekierować zupełnie gdzie indziej. Niekoniecznie w działania, z którymi muszę się zgadzać. Ale takie, które przyniosłyby jakąkolwiek społeczną korzyść. Mam nadzieję, że mimo wszystko ta dyskusja jest możliwa” – mówi Piotr.

3 banery antyaborcyjne piotr roszkowski

O to samo zapytałyśmy przedstawicielki Federy. „Jeśli chodzi o osoby działające w fundamentalistycznych organizacjach, to dialog nie ma większego sensu, gdyż te podmioty realizują swoją polityczną agendę i żadne argumenty nie wpłyną na zmianę obranego kursu. Realizują bowiem cele ustalone w ramach ponadnarodowej sieci anti-rights, czyli sprzeciwiającej się prawom człowieka (więcej na ten temat w raporcie "Przywracanie naturalnego porządku")” – zauważają działaczki. „Natomiast warto rozmawiać z osobami, których pogląd może wynikać z niewiedzy, nieświadomości skutków restrykcyjnego prawa czy indoktrynacji prowadzonej na lekcjach religii, w kościołach, podczas debat z udziałem skrajnie prawicowych polityków/ komentatorów. Możemy posługiwać się historiami kobiet z doświadczeniem aborcji, statystykami, które pokazują, że przerywanie ciąży jest powszechnym zjawiskiem (1 na 3 kobiety w Polsce miała aborcję), standardami międzynarodowymi, które o aborcji mówią w kontekście praw człowieka, zdrowia, autonomii i godności. Rozmawiajmy otwarcie o tym zabiegu medycznym, odpowiadajmy merytorycznie na pytania, pobudzajmy empatię  i wyobraźnię” – zachęcają aktywistki.

Zarówno Roszkowski, jak i aktywistki z Federy zachęcają do działania, manifestowania swojego sprzeciwu, pokazania władzom, że nie zgadzamy się z kierunkiem ich polityki. „Namawiam wszystkich do protestu. Oczywiście nie do niszczenia czy przemocy, ale do czynnego udziału w życiu publicznym i zabierania głosu. Jeśli sami nie weźmiemy udziału w debacie publicznej odnośnie którejkolwiek z ważnych dla nas kwestii, nikt tego za nas nie załatwi. Co więcej: politycy będą mylnie interpretować czy też po prostu intepretować na swoją korzyść nasz brak działania. Według sondażu opublikowanego niedawno przez oko.press ponad 50% Polaków jest za zliberalizowaniem ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 1993 roku tak, by aborcja do 12. tygodnia ciąży była możliwa. Póki jednak nie okażemy wyraźnie naszego sprzeciwu dla obecnego kształtu ustawy, nic się nie zmieni” – radzi Roszkowski.

Jak wyrazić swój obywatelski sprzeciw wobec banerów, podejmując działania, które mieszczą się w obrębie prawa? Przedstawicielki Federy radzą następująco: „Warto zgłaszać każdą wystawę/ furgonetkę/ bilbord z drastycznymi, manipulacyjnymi obrazami. Nie możemy ułatwiać fundamentalistom ich szkodliwej pracy, a sama reakcja jest prosta i szybka. Wystarczy zrobić zdjęcie i załączyć do wypełnionego zgłoszenia lub wezwać policję i posłużyć się argumentacją zawartą we wzorach Federacji. Jeśli furgonetka stoi na chodniku należy zawiadomić straż miejską, powołując się na łamanie art. 47 prawa drogowego. Można napisać do swoich władz lokalnych petycję z apelem o podjęcie działań (wzór). W Warszawie zaowocowało to skierowaniem petycji przez Biuro Bezpieczeństwa do prokuratury celem sprawdzenia, czy banery nie stanowią wykroczenia, a Biuro Edukacji przygotowało dla dyrekcji szkół instrukcje, jak reagować na antyaborcyjne wystawy pod szkołami. Młodzież warszawskich liceów wyrażała swój protest poprzez zakrywanie grafik swoim przekazem np. >>Palenie zabija<< lub >>Szkoła jest apolityczna<<. W przypadku toczącego się postępowania Federacja może udzielić wsparcia prawnego oraz wysłać do sądu opinię amicus curiae. Jeśli postępowanie zostało umorzone lub go nie wszczęto, można zgłosić się do Federacji, która przygotuje zażalenie”. 

4 banery antyaborcyjne piotr roszkowski

Fot. grafiki Gosia Stolińska