Był chyba początek marca, kiedy Maciek napisał nam, że wydaje książkę pod tytułem „Taśmy rodzine” i zapytał, czy obejmiemy ją matronatem. Zaskoczył nas, nie miałyśmy pojęcia, że pisze. A kiedy dostałyśmy egzemplarze recenzyjne, nie mogłyśmy się oderwać od świetne napisanej historii, która podejmuje tematy takie jak pieniądze, pogardliwe rodzinne żarty, lanie dzieci pasem, toksyczna męskość. Maciej poruszył kilka tabu i napisał książkę na miarę dzisiejszych czasów, bardzo namacalną, mocno osadzoną w codzienności i – dzięki temu lub mimo tego – wciągającą. Nie ma się jednak czemu dziwić – Maciej od ponad 10 lat pracuje w polskiej branży wydawniczej, prowadzi Nowy Klub Czytelniczy, więc książki to jego żywioł, zajmuje się nimi zawodowo i z pasji. Ta powieść po prostu musiała w końcu powstać.

Paulina: Zaskoczyłeś nas tą książką! (śmiech)

Maciej: Hehe, dzięki. W sumie od dawna coś pisałem, ale praca w branży wydawniczej raczej mnie do wydawania zniechęcała bardziej, niż zachęcała. W tym sensie, że szybko zrozumiałem, że niełatwo jest zostać J.K. Rowling (śmiech). Wydanie książki zazwyczaj zbyt wiele w życiu nie zmienia, a na pewno nie rzuca się pracy i nie zostaje z dnia na dzień pisarzem. Uznałem więc, że zrobię to bez spinki. Nie chciałem się z tym spieszyć, czułem że niekoniecznie jest do czego. No ale, jest. Napisałem!

 

Ola: Co było najtrudniejsze w pracy nad książką? Czy temat, czy znalezienie czasu na pisanie, kiedy się ma stałą pracę?

Maciej: Zdecydowanie zorganizowanie się. Najpierw testowałem taki system, że budzę się o piątej rano i piszę 2 godziny. Nie wypalało. (śmiech) Kolejna metoda – wracam po pracy, biorę prysznic, piję kakao i piszę. Też było ciężko. Wypaliło dopiero z weekendami, trzeba było tylko przeorganizować dotychczasowe życie. Żadnych imprez i pobudka o szóstej/siódmej w sobotę i niedzielę. Przyjaciółki i przyjaciele w dni powszednie. Jasne, byłem już po lekturze poradników dotyczących pisania i wszystkich mądrych myśli mądrych autorek i autorów. Najważniejsza okazała się porada, że trzeba to po prostu robić, „stawiać się do pracy”. Siadać i pisać, niezależnie od tego, czy właśnie przeżywasz kryzys wiary w samego siebie i sens tego pisania, masz złe samopoczucie albo czujesz, że nie masz pomysłu na kolejny rozdział. Piszesz, i tyle.

Czuję że literatura, jeśli nie chce być turboelitarna, musi się do tego dostosować albo stanie się luksusem tylko dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na slow life.

Paulina: Jak sobie radziłeś kiedy przychodził autosabotaż?

Maciej: Pisałem ręcznie i zaczynałem od wersji na brudno. Na kartkach robiłem takie duże napisy „NA BRUDNO”. To mnie jakoś uspokajało, przypominało mi, że to nie jest ostateczna wersja. Że mogę ulepszyć później, a teraz nie muszę się zatrzymywać. Że to tylko taki test. Faktycznie odblokowywało.

 

Ola: Twoja książka dobrze się czyta, tętni emocjami, ale zwraca uwagę też jej konstrukcja.

Maciej: Od samego początku chciałem podzielić książkę na krótkie części, rozdziały, które będą jak odcinki serialu, dające czytelniczkom i czytelnikom szybką satysfakcję – o, już przeczytałem/przeczytałam kolejną część.

 

Paulina: I chcę więcej! (śmiech)

Maciej: Tak, to moja podstępna metoda. (śmiech) Dużo myślę o tym, że ludzie sięgają po książki, kiedy wracają z pracy, są zmęczeni, zrąbani, przebodźcowani. Tak to widzę: główna cecha czytelniczki i czytelnika? ZMĘCZENIE. Długie rozdziały, małe litery, zbyt wielokrotnie złożone zdania po prostu zniechęcają. A innych konkurencyjnych rozrywek jest mnóstwo. Czuję że literatura, jeśli nie chce być turboelitarna, musi się do tego dostosować albo stanie się luksusem tylko dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na slow life.

 

Ola: Pozwoliłeś sobie w książce na elementy autobiograficzne. W sumie rodzina Małysów to podobna konstelacja jak twoja rodzina: rodzice, troje dzieci, pies… Przede wszystkim jest to historia sukcesu osiągniętego w czasach transformacji, wykorzystania szansy, jaką dawał ten moment.

Paulina: W „Taśmach” mamy dwa spojrzenia na transformację – spojrzenie ojca, czyli Jana Małysa - tego, który pracował na swój sukces, i jego syna, Marcina.

Maciej: Tak, zależało mi na opowiedzeniu historii transformacji z punktu widzenia nowobogackich. Może się mylę, ale wydaje się, że nie było do tej pory pogłębionej opowieści opowiadanej z perspektywy tych, którym się udało. Spojrzenia na transformację faktycznie są dwa. Nasi rodzice mieli do tego zupełnie inne podejście. A my jesteśmy dziećmi neofitów kapitalizmu. Widzimy, do czego doprowadził ten neoliberalny wyścig.

Jeśli zaś chodzi o elementy autobiograficzne – miałem świadomość, że jeśli moja książka ma kogoś obchodzić, to mnie też musi obchodzić, w jakimś sensie musi mnie boleć. Marcin Małys i Maciej Marcisz to zamierzone podobieństwo i zamierzona różnica.

 

Paulina: Co jeszcze jest takiego w latach 90., że są często podejmowanym tematem? Czym dla ciebie jest ten okres?

Maciej: To, co mnie kręci w latach 90. to ten energiczny, graniczący z szaleństwem optymizm. Wielu ludziom powodziło się źle, ale recepta na przyszłość wydawał się prosta. Historia miała się skończyć, Polska bogacić i miało być już tylko lepiej. Chyba nigdy nie było w naszej historii takiej dawki nadziei i tak wielu złudzeń. Wtedy narodziło się tak mnóstwo sił rządzących naszą wyobraźnią – TVN, Polsat, „Kevin sam w domu”, Kulczyk. Historie stworzone przez tych ludzi i te firmy będą nas prześladować do końca życia, nadawać nam ramy.

Lubię sobie wyobrażać, że ten szalony optymizm skończył się dopiero symbolicznie, jak stanęły stadiony wybudowane na Euro 2012. Zobaczyliśmy te tony betonu czy czegoś i na naszych twarzach pojawił się wielki dwukropek – o. To był koniec. Mamy stadiony, mamy piękne dworce, a w nich Rossmany i klimatyczne piekarnie Paul z kanapkami za dwadzieścia pięć złotych, miejsca, w których ludzie sprzedają rzeczy, na które samych ich nie stać. I dookoła jakoś nadal jest słabo.

1 marcin marcisz tasmy rodzinne wab

Paulina: „Taśmy rodzinne” zaczynają się mottem: „Unikanie sądów jest aktem bezgranicznej nadziei” – rodzina Małysów zaś lubuje się w ocenianiu innych, zwłaszcza tych, którzy mają gorzej od nich, tych, którym się nie udało. To dla nich wręcz forma rozrywki.

Maciej: Tak. To może małe podprowadzenie. Ogólnie ja jestem raczej przeciwieństwem hejtera (śmiech). Za każdym razem, jak mam już napisać jakiś negatywny komentarz w sieci, to albo go nie publikuję, albo publikuję i szybko usuwam. Zawsze mam poczucie, że negatywna, oceniająca opinia jest zbyt ostateczna, że nie posiadam wystarczająco dużo danych, by ją wygłosić, że nie znam wszystkich okoliczności. Jeśli nie muszę wydawać osądu, to zawsze się wstrzymuję. A dookoła nas faktycznie strasznie dużo ocen, łatwej beki wyrażanej tylko po to, żeby zebrać lajki. Pogardy.

Jeżeli miałbym powiedzieć, że czegoś naprawdę nie cierpię, to jest to właśnie POGARDA, która wydaje mi najgorsza, jest gorsza od hipokryzji. Moje pisanie miało być pisaniem przeciw tej pogardzie, chciałem, aby książka pokazywała mechanizm tego, jak odczłowieczamy innych. Ci, którzy zyskali dzięki transformacji bardzo szybko zapomnieli o swoich korzeniach, o tym, co było przed sukcesem i wykształcili w sobie łatwe poczucie bycia lepszymi od tych, którzy wyrzucali zboże na ulice, byli nieładnie ubrani i mieli ciągle pretensje do nowego systemu. Oj, jacy niedobrzy! A ponoć trzeba było tylko zabrać się do pracy!

 

Paulina: Dla mnie istotnym wątkiem było też lanie pasem będące w istocie przemocą fizyczną i psychiczną. Wydaj mi się jednak, że to często jest bagatelizowane, że uznajemy to za „metodę wychowawczą”. W przypadku powieściowej rodziny „metoda” ta przechodziła z ojca na syna i okazała się tematem tabu.

Maciej: Kłopot jest też taki, że robimy z tego coś normalnego. Myślimy sobie, że to tylko lanie, że mój ojciec mnie lał, moi koledzy też dostawali lanie, więc to nic takiego. Ale to w nas gdzieś głęboko zostaje, rzutuje na nasze późniejsze życie. Te tłumaczenia, czy to bijącego, czy bitego, to też próba poradzenia sobie z tym, co jednak przysłania sedno problemu, to, że to niszcząca agresja, rozlewanie się fali toksycznej męskości.

Myślę, że to też typowe dla wielu ofiar, że nie nazwą takiego lania przemocą domową, bo to za duże słowo, bo może dramatyzuję albo wstyd się do tego przyznać. Tym bardziej, że przemoc domowa to może być w patologicznej rodzinie a nie dobrym domu – to jest nadal trudne do wykorzenienia.

Bardzo chciałem, aby kwestia toksycznej męskości wybrzmiała w „Taśmach”. To dość świeże sformułowanie, ale dobrze opisuje to, co chciałem przekazać.

W „Taśmach” pieniądze są ważne i chciałem, żeby ta kwestia wypadła jak najbardziej realistycznie. Żeby tych pieniędzy było w książce dużo – żeby pokazać, jak bardzo zaprzątają nam głowę, niezależnie od tego, czy mamy ich dużo czy mało. Pieniądze to według mnie duży literacki temat. 

Ola: Pokazałeś w powieści, jak zmienia się nasza perspektywa w zależności od pokolenia. W męskość jeszcze w czasach naszych rodziców silnie wpisane było zadbanie o finanse, praca kobiet często była traktowana jako hobby. Tymczasem własne pieniądze są podstawą emancypacji. W ogóle pieniądze są ważne, czy to nam się podoba, czy też nie. Wydaje mi się, że jednak pieniądze same w sobie rzadko stają się tematem, że ta kwestia rzadko tak mocno wybrzmiewa w książkach, filmach czy serialach jak w „Taśmach rodzinnych”.

Maciej: Jest dokładnie tak jak mówisz: czytam książki, oglądam filmy i często pojawia się w mojej głowie pytanie – skąd bohaterowie mają na to hajs?! Ta kwestia bywa bardzo nierealistycznie przedstawiana albo w ogóle pomijana – i spoko, nie wszystko musi być o tym samym.

W „Taśmach” pieniądze są ważne i chciałem, żeby ta kwestia wypadła jak najbardziej realistycznie. Żeby tych pieniędzy było w książce dużo – żeby pokazać, jak bardzo zaprzątają nam głowę, niezależnie od tego, czy mamy ich dużo czy mało. Pieniądze to według mnie duży literacki temat.

IRL od pieniędzy nie ma ucieczki. Mam nadzieję, że udało mi się ten temat tak pokazać, że czytelniczkom i czytelnikom daleko będzie od takich uproszczeń, że powieściowa rodzina ma dużo pieniędzy, ale nie jest szczęśliwa – czytaj pieniądze szczęścia nie dają, ojej, smuteczek. Bo to, że Jan Małys zabiera dzieci na zakupy wcale nie oznacza, że chce wynagradzać im swoją nieobecność czy przemoc. Te wspólne zakupy są dla niego czystą miłością, to według niego jest okazywanie uczuć, nie „coś w zamian”. Ale tych tematów jest więcej.

 

Paulina: Powiedzmy też o tym, że główny bohater jest homoseksualny, ale to jednak nie stanowi w twojej powieści większej sprawy.

Maciej: Bardzo mi zależało, aby przejść nad tym do porządku dziennego. W przypadku tej historii homoseksualność głównego bohatera nie gra najważniejszej roli. I nawet jego toksyczny ojciec, ofiara maczystowskiej kultury, rozumie, że tak wygląda świat i to lepiej lub gorzej, ale jednak akceptuje sytuację. Nie chcę, żeby ten temat był cenzurowany, ale też nie uważam, żebym musiał, zanim powiem cokolwiek, rzucać: „przepraszam, a tak w ogóle to jestem gejem”, bo przecież heteroseksualni ludzie tego nie robią. Lepsze wydaje mi się wtrącenie w którymś momencie zdania typu: „a mój chłopak.... Tak, tak o tym myślę.

 

Ola: „Taśmy” to również odwołanie do wspomnień, do tego, że zdjęcia czy filmy sprawiają, że pewne historie, te utrwalone, mogą wygrać z tymi, które są w naszej głowie.

Maciej: Tak, to jest superciekawe. Zauważyłem u siebie, w swojej rodzinie, że częściej przywołujemy te chwile, które mamy na kasetach. Mamy je utrwalone. A teraz, kiedy niektóre z naszych rodzinnych historii trafiły do książki, też są częściej przywoływane. W ten sposób powstaje hierarchia wspomnień, tak sobie tworzymy prywatną historię, przez wielokrotne odtwarzanie. Aż taśma się ściera i zostajemy sami ze słowami, nie ma już materiału dowodowego, tracą się gdzieś inni ludzie, którzy byli świadkami tych historii, i każdy może mieć swoją wersję wydarzeń. Chciałem żeby też trochę o tym były „Taśmy”.

 

Paulina: My jesteśmy pokoleniem kaset VHS i pewnie każde z nas tutaj ma taki film, na którym mamy po kilka lat i jesteśmy w kąpieli albo filmy z komunii, wesel – to musiało być uwiecznione!

Maciej: I mój bohater odkrywa w pewnym momencie, że jego artystyczne instalacje mogą mieć mniejszą wartość niż prywatne „taśmy rodzinne”, zwykłe domowe kasety, które – jak się nad tym zastanowisz – takie zwykłe nie są.

2 marcin marcisz tasmy rodzinne wab 

„Taśmy rodzinne” autorstwa Macieja Marcisza ukazały się nakładem Wydawnictwa W.A.B.

Fot. Jakub Celej / materiały prasowe