W Instytucie Fotografii Fort można już zobaczyć twoją wystawę „Ciała nieułożone”. Nad zdjęciami pracowałaś w tym roku, w trakcie pandemii. Czy to wpłynęło na projekt?

Kasia Bielska: Przez pandemię wszystko było trochę utrudnione. Duża część osób zrezygnowała, mimo że wcześniej miałam zaplanowane już zdjęcia na konkretne dni. I to nie tylko dlatego, że obawiano się spotkań, czasem po prostu tak się składało. Potrzebowałam zgrać minimum 5 osób na jeden dzień – bohaterkę czy bohatera, ale też kogoś, kto będzie odpowiadać za elementy scenografii, stylizacji, make up, studio… Było to więc spore wyzwanie, szczególnie, że nie była to praca przy komercyjnym projekcie. Ale jednocześnie pandemia dała mi pewien oddech, to było ciekawe doświadczenie, bo pracowałam w zupełnie innym tempie i trybie niż przeważnie. Zwykle wszystko dzieje się bardzo szybko, a tym razem miałam szansę nabrać dystansu, na jakiś czas przerwać pracę i spojrzeć na te zdjęcia ponownie, po przerwie. Zaowocowało to tym, że energia była inna niż zakładałam, koncept ewoluował, zmieniłam też tytuł.

 

W jaki sposób zmienił się sam pomysł?

Kasia Bielska: Po prostu stał się bardziej personalny. Wychodziłam z założenia, że będę mieć bardzo mocny koncept, którego będę się sztywno trzymać i konsekwentnie realizować. Był on bardzo skoncentrowany na formie i konkretnym przekazie. Tymczasem, już na etapie początkowych zdjęć, pomysł zdecydowanie ewoluował. Na początku tego nie rozumiałam, nawet trochę się frustrowałam, że nie trzymam się założeń, że za każdym razem pojawia się jakaś improwizacja. W końcu zrozumiałam, że ja po prostu tak mam, że ten styl pracy mówi dużo o mnie. Gdy to zaakceptowałam, dostrzegłam, że wartość tego projektu tkwi właśnie w tym, że jest bardzo osobisty i mocno oparty na budowaniu relacji z bohaterkami i bohaterami, tym, co między nami się zadzieje.

 

Brzmi trochę jak proces terapeutyczny.

Kasia Bielska: Tak, bo okazuje się, że w sumie – bardzo to oczywiście upraszczając – ja rzeczywiście, robiąc zdjęcia, na swój sposób się terapeutyzuję. Dopiero teraz w pełni to dostrzegłam. W trakcie robienia zdjęć zawsze pojawia się u mnie bardzo dużo emocji, za którymi idę i które mają wpływ na projekty, które realizuję. Oczywiście przy projektach komercyjnych nie jest to aż tak widoczne, a przy pracy nad „Ciałami nieułożonymi” w pełni się zamanifestowało.

 1 Kasia Bielska

Skoro jesteśmy przy emocjach – w opisie wystawy pojawia się odniesienie do terapii metodą Lowena, w ramach której właśnie bardzo dużo pracuje się z emocjami zagrzebanymi w ciele. Czy to był dla ciebie jakiś punkt zaczepienia przy tym projekcie?

Kasia Bielska: Od ponad roku chodzę na terapię metodą Lowena, ale nie było tak, że zakładałam, że te zdjęcia będą o tym. Wydarzyło się to jakby przypadkiem. Gdy już analizowałam fotografie, sklejałam je w całość – a w czasie pandemii miałam dużo czasu, by o nich myśleć – zauważyłam, że właściwie to, z czym pracuję na terapii, znajduje później odzwierciedlenie w zdjęciach, uwidacznia się na nich. Zaczęłam rozmawiać o tym z Krzyśkiem, moim kuratorem, i zaczęliśmy mocniej eksplorować to połączenie. Dostrzegłam, że tak jak terapeuta obserwuje moje ciało i na tej podstawie później rozmawiamy, tak ja robię potem coś podobnego w trakcie sesji. Aczkolwiek nie jest tak, że zaczęłam skupiać się na cielesności w swojej pracy dopiero przez Lowena.

 

Tak, to temat, który widać już w twoich dużo wcześniejszych pracach.

Kasia Bielska: Tak. Ja po prostu bardzo ciału ufam. Obserwowanie czyichś gestów, mimiki, sposobu poruszania się to dla mnie pewna rozmowa, która zachodzi między mną a bohaterką czy bohaterem. I często tej rozmowie ufam o wiele bardziej niż słowom.

 

Ale ciało nie zawsze jest ekspresyjne, często mocno przyblokowane, układane codziennie w wypracowane pozy. Nie jesteśmy też przyzwyczajone do ciała wyrażającego emocje. Pamiętam, gdy byłam kiedyś na warsztatach z krzyku – to było bardzo wyzwalające, bo właściwie na co dzień w tkance miejskiej, nie ma na niego przyzwolenia.

Kasia Bielska: W ogóle kultura nie sprzyja wyrażaniu emocji, a nawet układaniu ciała w nietypowych pozycjach. Tak jest choćby z wszystkimi lowenowskimi pozami, których próbuje się w trakcie terapii. To są jakieś przykuce, zgarbienia, często takie pozycje, w jakich za nic na co dzień byśmy się nie ułożyły. Mogą wydawać nam się głupie, wstydliwe, kojarzyć ze zwierzęcymi odruchami, na które normalnie nie ma miejsca. Tak jak powiedziałaś, podobnie jest choćby z krzykiem. Nie wiem, czy też masz takie doświadczenia, ale ja dobrze pamiętam, że jako dziewczynce nie wypadało mi okazywać złości, tupać nóżkami, zawsze byłam za to karcona, powtarzano mi, że mam być grzeczna. I to na tyle się utrwaliło, że dziś mam ogromny problem z tym, żeby się złościć.

 

Też tak to pamiętam – chyba niejedna dziewczynka nasłuchała się, że jest histeryczką, kiedy wyraża swoje emocje. Dopiero z czasem udaje się ten głos odzyskiwać.

Kasia Bielska: To jest niesamowite, że jesteśmy tak przyblokowani na tym poziomie, że wszystko, co się dzieje w głowie, ma swoje odwzorowanie w ciele. Niestety połowy tych emocji nie wyrażamy, nie dajemy im ujścia.

 

Wtedy zostają w nas pod postacią blokad, napięć itd. I mogą przejść w różne choroby psychosomatyczne.

Kasia Bielska: Zastanawiam się właśnie cały czas, jak wiele moich problemów ze zdrowiem wynika czy wynikało z określonego wychowania blokującego emocje. Ale robię sobie takie treningi lowenowskie i wiele napięć odpuszcza. Wychodzę z założenia, że o ciało warto zadbać całościowo. Tak samo jak chodzę na wspinaczkę czy jogę, by się wzmocnić, uelastycznić, rozluźnić, popracować z oddechem, tak i dbam o ciało, trenując uwalnianie emocji. A tych przychodzi do mnie dużo, jednak zawsze miałam problem z ich wyrażaniem.

 2 Kasia Bielska

Myślisz, że w jaki sposób te doświadczenia przekładają się na twoją pracę?

Kasia Bielska: Na pewno, tak jak już wspominałam, mam zaufanie do ciała. Bardziej naturalne są dla mnie wszystkie gesty, które są w jakiś sposób niesystemowe. Te wszystkie niewyuczone pozy. Zawsze interesuje mnie jakieś pomiędzy – moment rozluźnienia, odpuszczenia, oddalenia od wytrenowanej perfekcji. Bardzo często trzymamy się w jakiś określony sposób, ja staram się szukać w nim wyłomów. Dzięki temu jest mi w pewien sposób łatwiej prowadzić osobę, która jest przed obiektywem, tak by mogła poczuć się swobodnie. Zawsze proszę osobę, której robię zdjęcia, by poruszała się w naturalny dla siebie sposób. Nie jest ważne, czy robię reklamę, czy jakiś swój projekt – zależy mi na tym, by zachować tę naturalność ciała, zostawić je takie, jakim jest, nie prostować przesadnie, nie wyginać na siłę. Ale to jest strasznie trudne – także dla profesjonalnych modeli i modelek, bo oni mają w głowie pewien schemat, od którego po kilku latach pracy trudno uciec.

 

Dlatego zdecydowałaś się, by przy tym projekcie pracować z osobami, które nie mają doświadczenia w byciu modelem czy modelką?

Kasia Bielska: Moją siostra, która jest w tym projekcie miała doświadczenie jako modelka, ale tylko ona (śmiech). Ale na poważnie to tak, ekipa nie była złożona z modeli i modelek. Staram się na tyle, na ile mogę, robić takie rzeczy, bo myślę, że jest to fajniejsze. Z jednej strony trudniejsze, a z drugiej bardziej mnie ciekawi. Kiedy przed moim obiektywem jest profesjonalna modelka czy model, wiąże się to z pewną umową, wzajemnymi oczekiwaniami, trybem pracy. Gdy trafia do mnie osoba spoza tej przestrzeni, czuję, że po mojej stronie jest większa odpowiedzialność. Muszę kogoś poprowadzić, ale też sprawić, żeby ta osoba cały czas dobrze się czuła, nawet jeśli nie jest przyzwyczajona do bycia fotografowaną. Jest to na swój sposób obciążające, ale satysfakcja jest 100 razy większa. Czujesz, że coś się dzieje naprawdę, jest w tym jakaś szczerość, otwieranie się. I bywa tak, że jest to bardzo intensywne doświadczenie, czasem wzruszające. Przy pracy nad „Ciałami nieułożonymi” często tak było.

 

Na większości zdjęć pojawia się nagość. Czy osoby, które ci pozowały były tym jakoś zestresowane czy wychodziło to dość naturalnie? Szukałaś ludzi, którzy z założenia mieli dość otwarte podejście do ciała?

Kasia Bielska: Wrzuciłam ogłoszenie na Instagramie, w którym napisałam bardzo wprost, co chcę zrobić, więc było jasne, że nagość na tych zdjęciach się pojawi. Na wstępie zaznaczyłam, że będziemy pracować z jakimiś elementami stylizacji, ale nie chciałabym, by dominowały one zdjęcie. Wszystkie osoby, które się zgłosiły, wiedziały więc, na co się decydują. Co wcale nie oznacza, że nie było to dla nich trudne. Oczywiście w takiej sytuacji stres może się pojawić. Czasem będzie go więcej, czasem mniej, momentami będzie przemieszany z ekscytacją, różnymi emocjami. Np. z jedną z bohaterek miałam aż 3 spotkania. Za każdym razem było inaczej, otwierała się stopniowo. Najbardziej cieszę się właśnie z tych spotkań, bo przy okazji poznałam naprawdę wspaniałe osoby. Na początku zgłosiło się tyle chętnych, że pamiętam, że przez jakiś tydzień chodziłam w amoku, bo miałam wrażenie, że będę robić ten projekt przez 10 lat (śmiech). Wtedy myślałam też, że będę działać według określonej formuły, która się nie zmieni. Teraz patrzę na to inaczej. Chcę kontynuować tę ścieżkę, wykorzystać ten potencjał, to, że jest tak dużo osób otwartych na pracę z ciałem, co jest wspaniałe. Nie chcę jednak trzymać się cały czas jakiegoś jednego konceptu. Myślę o tym, by teraz zrobić zdjęcia w Berlinie, bo tam na każdym rogu są po prostu przepiękni ludzie. Niekoniecznie piękni w takim klasycznym rozumieniu, ale bardzo różnorodni, ciekawi, otwarci. I to jest fajne. Chciałabym też popracować więcej z mężczyznami, a u nas jest trochę tak, że zgłaszało się zdecydowanie więcej dziewczyn. Faceci nie do końca mają ochotę pracować z ciałem.

 

Nie dziwi mnie to, bo w ostatnim czasie w Polsce widocznych jest bardzo dużo ciałopozytywnych inicjatyw skierowanych do dziewczyn, kobiety się angażują, chcą rozmawiać o ciele, o seksualności. Wydaje mi się, że podobnych inicjatyw dla mężczyzn trochę brakuje.

Kasia Bielska: Może to wynika z tego, że to kobiety mocniej odczuwały presję nadrzędności ciała, wymogu jego idealności. To nasze ciała są częściej seksualizowane. I część z nas chce to odczarować, pokazać ciało na własnych zasadach, pracować z nim.

 

Na pewno, choć te męskie ciała też są dość mocno idealizowane, przerabiane i wątpię, by choćby dorastający chłopcy czuli się z tym świetnie. Poza tym chyba nie chodzi tylko o pokazanie ciała, a odsłonięcie się także w innym, emocjonalnym wymiarze. To w pewnej mierze zakładały twoje zdjęcia, a jednak stereotypy, wedle których mężczyznom na okazywanie pewnych emocji się nie pozwala, są wciąż w Polsce bardzo żywe.

Kasia Bielska: Tak jak my byłyśmy karcone za okazywanie złości, tak chłopcy byli karani za płacz, okazanie słabości, w ogóle za emocjonalność. I to wszystko bardzo się na nas później odbija.

 

Są jacyś mężczyźni ostatecznie w projekcie?

Kasia Bielska: Jest między innymi zdjęcie dłoni mojego taty. To ostatnie zdjęcie, jakie mu zrobiłam, w szpitalu. Ale to było jakby obok projektu. Poza tym są jeszcze 2 zdjęcia mężczyzn. Jedno z nich wyobrażałam sobie inaczej, chciałam, by było bardziej otwarte, ale ostatecznie to nie wyszło. Pamiętam, że na początku strasznie się tym irytowałam, wydawało mi się, że to moja wina, że nie mam czegoś takiego w sobie, by ktoś mógł się w pełni przy mnie rozluźnić. Ale później pomyślałam, że ten projekt jest też o tym – że wszyscy mamy jakieś swoje blokady. Na niektórych zdjęciach widać jakąś niewygodę i ona jest prawdziwa. To na pewno nie jest opowieść o czuciu się zawsze idealnie ze swoim ciałem, o wyzwoleniu ze wszystkich schematów. To raczej opowieść o tym, że z ciałem bywa różnie, że każdy z nas niesie ze sobą jakiś bagaż, ma swoje ograniczenia. Ja też je mam i w pełni to rozumiem. Dlatego na swój sposób łatwiej fotografować mi siebie niż kogoś – no może poza moją siostrą, która jest już w pełni wytrenowana w pracy ze mną (śmiech). Mamy tak bliski kontakt, że możemy sobie pozwolić na pełną naturalność, w 100% zaufać.

 3 Kasia Bielska

A jak zmieniało się twoje podejście do własnej cielesności z biegiem lat?

Kasia Bielska: Hmm, myślę, że główne zmiany zachodziły już wiele lat temu. Wydaje mi się, że każdy miał taki etap, gdy wstydził się swojej cielesności. Gdy miałam kilkanaście lat, np. za nic nie poszłabym na plażę nudystów, choć wtedy przecież wedle powszechnych standardów moje ciało było o wiele piękniejsze niż teraz. W tym momencie zupełnie nie mam problemu z takimi rzeczami. Myślę, że po prostu oswajamy się z ciałem z czasem, uczymy się go akceptować, mocniej odczuwać, rozumiemy, że nie musi być idealne. Inną kwestią jest jeszcze podejście do cielesności w mojej pracy. Faktycznie przez wiele lat miałam przeświadczenie, że to ciało musi być pokazane w sposób, w jaki oczekują tego ode mnie magazyny czy klienci. Dziś idę trochę inną ścieżką. Oczywiście przy projektach komercyjnych trochę nie mam wyjścia – niestety zdarza się tylko sporadycznie, żebym mogła pozwolić sobie na pokazanie ciała z wszystkimi zagięciami, nierównościami, przebarwieniami, fałdkami. Na szczęście znalazłam sobie własną przestrzeń do pracy z ciałem, w ramach moich prywatnych projektów.

 

Mimo wszystko w ostatnich latach widać pewne zmiany, zapoczątkowane oddolnie, ale ewoluują też zdjęcia pokazywane w magazynach czy reklamach niektórych marek. Coraz częściej oglądamy różnorodne osoby, niebędące modelami czy modelkami. Czy przy okazji swojej pracy obserwujesz tę zmianę? Jak ją oceniasz?

Kasia Bielska: Niestety mam wrażenie, że te zdjęcia, o których mówisz, to wciąż niewielki procent. I nie wiem, jak długo trzeba będzie jeszcze czekać, by można było pokazywać ciało w bardziej naturalny sposób. Z mojego doświadczenia wynika, że nawet jeśli na planie jest przestrzeń, by pracować z ciałem w naturalny sposób, to już na poziomie postprodukcji, gdy decydujemy, jak te zdjęcia ostatecznie będą wyglądać, klient czy osoba, która wystąpiła na zdjęciach przeważnie prosi, by wszystko wyczyścić – pozbyć się wszelkich „niedoskonałości”. Jakaś zmiana jednak oczywiście zachodzi, choć pomału. Np. wczoraj oglądam nowy lookbook Zary – większość zdjęć zrobionych jest analogiem, nie są retuszowane. Wiadomo, że są na nich zjawiskowe dziewczyny, ale okazuje się, że nikomu nie przeszkadzało, że na fotografiach pojawiają się jakieś dysproporcje spowodowane ustawieniem obiektywu. Czasem głowa wydaje się przerośnięta, ramiona zbyt duże… Albo modelka jest zgięta i zagina jej się też brzuch. To może niedużo, ale już coś. Takiego podejścia nie było jeszcze 10 lat temu. Zdjęcia były znacznie bardziej wyreżyserowane. Coraz częściej marki angażują też nie modelki czy modeli, a osoby, które po prostu robią coś fajnego, czy wyglądają oryginalnie. Pojawiają się też dziewczyny, które nie mają rozmiaru XS. Pewna mikrozmiana więc zdecydowanie zachodzi, ale mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniemy.

 

*Kasia Bielska jest absolwentką Wydziału Operatorskiego w Szkole Filmowej w Łodzi. Urodziła się w Warszawie, gdzie aktualnie mieszka i tworzy. Po studiach swoim dyplomem wygrała kilka konkursów fotograficznych w tym, jako jedyna Polka, prestiżowy Sony World Photography Awards w kategorii „Contemporary Issue”. Była finalistką światowego konkursu Adobe Design Achievement Awards czy Viva Photo Awards w kategorii beauty. Trzy razy, w latach: 2014, 2015, 2018, zdobyła Golden Sward w reklamowym konkursie KTR. Będąc finalistką New York Photo Awards, spędziła rok w Nowym Jorku, gdzie fotografowała dla Pratt Institute, Lab Magazine, Nylon, Founders & Followers, Gods Magazine, IMG Models i wielu innych. Prace Kasi Bielskiej można było obejrzeć w ramach prestiżowego World Photography Festival w Londynie, Riga Photomonth. Oszczędna forma prac oraz niedosłowny sposób, w jaki Kasia porusza się w obszarze mody, płynnie przenosi jej prace w obszar sztuki.

4 Kasia Bielska

Zdjęcia z wernisażu: Julia Pietrzak

Widoczne prace: Kasia Bielska