Festiwal Młodzi i Film odbywający się w Koszalinie to wielkie święto kina tworzonego przez debiutujących twórców. O stronie organizacyjnej wydarzenia i pracy nad nim rozmawiamy z Liwią Mądzik, wicedyrektor programową Festiwalu.

Od kiedy jest pani związana z Festiwalem Młodzi i Film?

Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że to pewna droga. Najpierw zaczęłam pracę w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich w maju 2006 roku. Już miesiąc później zostałam wysłana do Koszalina. Przez pierwsze lata pracowałam przy Laboratorium Scenariuszowym. To całoroczne warsztaty, których etap stanowiła realizacja pisanych wówczas scen we współpracy z aktorami z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego. Był to dość intensywny czas. Poznałam wtedy lepiej miejsce oraz ludzi, którzy tu pracują. Po kilku latach dostałam propozycję zostania koordynatorem, a rok później zaproponowano mi stanowisko wicedyrektor. Pracuję na nim od siedmiu lat.

 

Jak według pani w ciągu tych lat zmieniał się Festiwal?

W porównaniu z pierwszymi latami mojej pracy przyjeżdża tu więcej filmowców. Dla Koszalina i okolic to niezmiennie duże wydarzenie, ale mamy coraz większą liczbę przyjezdnych gości. Z ostatnich danych organizacyjnych wynika, że jest to około siedmiuset osób. Do tej liczby należy także dodać gości, którzy sami organizują swój przyjazd i także posiadają akredytacje. Wydaje mi się, że to imponujące, jak na wydarzenie, które w porównaniu do dużych miast, takich jak Warszawa, Kraków czy Łódź, odbywa dość daleko. Myślę, że idziemy w dobrą stronę, skoro tyle osób chce pokonać taką odległość i do nas dotrzeć.

Na Festiwal zgłaszana jest także coraz większa liczba filmów. W tym roku było to ponad dwieście tytułów. Czasem chcielibyśmy wybierać ich jeszcze więcej, ale wiadomo, że ogranicza nas czas i nie sposób w ciągu tych kilku dni pokazać wszystkiego.

1 modzi i film

Bierze pani udział w selekcji zgłaszanych filmów. Ich wybór musi być bardzo trudną decyzją, zwłaszcza kiedy mówimy o takich liczbach. Jak wygląda ten proces? Czy są jakieś aspekty, na które szczególnie zwraca się uwagę?

Wraz z dyrektorem artystycznym festiwalu Januszem Kijowskim, z którym zajmuję się selekcją tytułów, staramy się nie narzucać żadnych konkretnych tematów, które mają poruszać filmy konkursowe. Mam także pewną zasadę, której trzymam się przez lata swojej pracy: oglądam w całości wszystkie zgłaszane filmy. Czasem o wyborze decyduje jedna scena, która jest w jakiś sposób niesamowita. Decydujemy się pokazać film właśnie ze względu na ten jeden, konkretny moment. Wiem, że jestem w mniejszości, bo kiedy rozmawiam z osobami zajmującymi się selekcją przy innych festiwalach, okazuje się, że kierują się regułą kilku pierwszych minut filmu i to one są dla nich decydujące.

Moje podejście jest bardzo wyczerpujące, ale wydaje mi się, że jest fair wobec twórców, daje wszystkim równe szanse.

 

Jaki aspekt pracy przy Festiwalu jest dla pani najciekawszy, a jaki najtrudniejszy?

Wiąże się to poniekąd z procesem selekcji, o którym mówiłam. Od kilku lat pierwszy tydzień majowy jest dla mnie równoznaczny z tym, że zamykam się, by oglądać nadesłane filmy.

Z jednej strony jest to trudne przede wszystkim fizycznie, ale zawsze towarzyszy temu świadomość, że oglądam dzieła tych ludzi, którzy być może za jakiś czas będą kimś pokroju Kieślowskiego czy Holland. Już obserwuję nowe pokolenie twórców, którzy jakiś czas temu pokazywali tu swój krótki metraż, a teraz są już nawet po debiucie pełnometrażowym. Przykładem może być choćby Grzegorz Zariczny, którego „Fale” startują w tym roku właśnie w konkursie pełnego metrażu.

 

Często mówi się o tym, że kino jest raczej męską dziedziną. Czy faktycznie istnieje taki podział, czy obserwuje pani jakieś zmiany z tym związane?

Jeżeli chodzi o Festiwal, parę lat temu w konkursie pełnometrażowym mieliśmy idealny podział pół na pół. W tym roku jest inaczej, mamy tylko jedną reżyserkę w tej kategorii. Myślę, że w przypadku Festiwalu układa się to losowo.

Ciekawa jest animacja, której w tym roku poziom wydaje mi się niezwykle wysoki. Zdecydowaną większość w tej kategorii stanowią dziewczyny. Był to jedyny gatunek krótkiego metrażu, przy którego selekcji nie było praktycznie żadnych wahań.

Fot. materiały prasowe