Poznaliśmy się w szkole średniej przez wspólnych znajomych. To była taka pierwsza miłość. Oboje byliśmy na etapie dojrzewania, kształtowania swoich tożsamości. I choć było to kilka dobrych lat temu i w stosunkowo małym mieście, to byliśmy dość otwarci, wśród naszych znajomych były osoby homoseksualne, co nie budziło większych emocji. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że tak wygląda świat. Dla siebie byliśmy atrakcyjni i psychicznie, i fizycznie. W seksie zawsze się dogadywaliśmy i żadne z nas od tego nie stroniło. Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że i on, i ja czerpaliśmy z tego seksu satysfakcję. W tej historii jest jeszcze wyjazd na studia, wspólne mieszkanie i snucie planów na przyszłość. W sumie plany były dość odległe, nigdzie nam się nie spieszyło, choć ślubu i dzieci nie wykluczaliśmy, rozmawialiśmy o tym. Żyliśmy w dużym mieście, studiowaliśmy, pracowaliśmy, poznawaliśmy nowych ludzi. Siłą rzeczy zachodziły w nas zmiany. Różnie nam się układało. Wspólne mieszkanie sporo weryfikuje. W końcu ja jakoś przystopowałam i zorientowałam się, że coś jest nie tak, że nam się drogi rozchodzą. Trochę czułam, a trochę składałam w całość drobne fakty i tak doszłam do wniosku, że jestem zdradzana. Wolałabym, żeby mi to powiedział prosto w oczy. Przecież to się zdarza. Poza tym nikt od nikogo nie wymagał wierności dozgonnej, bo to po prostu bywa niemożliwe. Byliśmy realistami, ale obiecywaliśmy sobie, że będziemy ze sobą szczerzy, że jeśli w naszych życiach pojawią się inne osoby, to sobie o tym jak najszybciej powiemy. Zapytałam, a on zaprzeczył. Zobaczyłam go z chłopakiem, też zaprzeczył. Sama nie wiem, co mnie wtedy bardziej ubodło – brak szczerości, kłamstwa, zaprzeczanie czy ten chłopak. W końcu doszłam do tego, że najbardziej bolała mnie nieszczerość, bo był dla mnie mimo wszystko ważny, byliśmy blisko, a on nie potrafił się przyznać do tak kluczowej rzeczy, że ma kogoś. Że to był chłopak to nie była tak wielka sprawa, ale po czasie zrozumiałam, że jednak była. Dla niego. 

Cóż, można być otwartym, ale mieć problem ze swoją homoseksualnością. Można preferować seks z osobami tej samej płci i być heteroromantyczną osobą, a więc tworzyć związki na życie z osobami płci przeciwnej. I na odwrót. W ogóle można się dogadać, jeśli obu stronom zależy. Albo rozstać się w przyjaźni. Nam się za bardzo nie udało. Brak szczerości ciążył nad naszą późniejszą relacją. A mnie też nie dawało spokoju, że widziałam, jak mój były chłopak męczy się sam ze sobą. Sam siebie okłamuje. Oczywiście nie trzeba się outować jakoś na siłę przed całym światem, ale z mojego osądu wynikało, że nie potrafił się przyznać sam przed sobą, nie chce sobie pomóc. Mimo że wchodził w relacje homoseksualne. Mimo że u innych je akceptował. Czy u siebie nie? Czy tak mocno w nim siedział strach przed społeczną homofobią? Miał przyjaciół i rodzinę, którzy na pewno zrozumieliby jego wybory. Zaakceptowaliby go, czy z chłopakiem, czy z dziewczyną – bo przecież niewykluczone, że jeszcze kiedyś inna podbije jego serce, bo nigdy nie mów nigdy. Wiem, że ze mną był bez ściemy. Że nie byłam jakąś tam przykrywką. Że miał potrzebę tradycyjnej rodziny i tak dalej. Może dużo sprzeczności się w nim kłóciło. I nie tyle go usprawiedliwiam, co jakoś tam rozumiem i nie chcę oceniać, bo tak naprawdę nie wiem, co stoi za jego postępowaniem takim a nie innym. Mam wrażenie, że jemu było ciężej niż mi. I jakoś nawet rozumiem też osoby, które decydują się na związki heteroseksualne, choć doskonale zdają sobie sprawę ze swojej homoseksualnej orientacji, bo być może mają dość pytań rodziny o ustatkowanie się, bo atmosfera społeczno-polityczna wpędza je do szafy, bo nie mają dość odwagi, aby realizować swoje pragnienia.

Po naszym rozstaniu zainteresowałam się tematem tego typu związków, poznałam nawet kobietę, która podejrzewała swojego męża, z którym miała dzieci, że ją zdradza z mężczyznami. Powiedziała mi, że nie miała się komu wygadać, że wstydziła się powiedzieć bliskim, nie chciała outować męża, zresztą do końca nie miała pewności. Bała się niezrozumienia albo głupich żartów. Bała się najbardziej o tego swojego męża. Z jednej strony borykała się z jego nieszczerością, z życiem w kłamstwie, a z drugiej widziała, że on sam się miota, nie przyznaje. „Kocham go, więc chcę dla niego jak najlepiej. Chcę, żeby był szczęśliwy. A jeśli ze mną nie jest, to przecież pozwolę mu odejść. Czy jakoś się dogadamy, z tym że on nie chce rozmawiać" – powiedziała mi a ja ją doskonale rozumiałam. Bo choć zdarzają się homofobiczne reakcje, kiedy ktoś się dowiaduje, że jego partner czy partnerka ma homoseksualną orientację, to jednak trudno winić kogoś za jego naturę. Zwłaszcza jeśli to ważna dla nas osoba.

Pamiętajcie, że życie nie jest zero-jedynkowe. Że można od razu wiedzieć, że pociągają nas osoby tej samej płci, ale też można być tego nie do końca pewnym, można szukać przez całe życie. Najgorsze jest to, że my mamy jakąś taką tendencję do szeregowania i etykietowania świata. Jak jesteś gejem, to koniec. Nie może ci się już spodobać dziewczyna. Albo jesteśmy podejrzliwi wobec osób biseksualnych czy niebinarnych. Chcemy, żeby ktoś się określił na 100%, na sztywno. A w życiu tak nie ma. I bardzo dobrze. Niedobrze jednak, że nie mówi się nam o tym w szkołach, że nie ma wsparcia, że żyjemy sami ze sobą w nieszczerości. I nie wszyscy możemy cieszyć się miłością tak samo, kiedy ją w końcu spotkamy.

1 homo

Fot. Unsplash.com / Robin Benzrihem