Rok 1947, Jerozolima. Na Ziemi Świętej gromadzi się coraz więcej żydowskich imigrantów, którzy mają nadzieję, że wreszcie, po prawie 2000 lat życia w diasporze, znajdą tu swój dom. Wśród nich są małżonkowie Fania i Arieh, którzy wychowywali się na wschodzie Europy. Ziemi obiecanej daleko jednak do raju. Za niepodległość trzeba będzie zapłacić krwią, a wolność okupić głodem i nienawiścią. Portman zabiera nas do Jerozolimy na moment przed narodzinami Izraela. Na historię nowo powstającego państwa patrzymy oczami jednej rodziny – zdecydowanie nieprzypadkowej, bo jest to rodzina najwybitniejszego współczesnego pisarza izraelskiego, Amosa Oza. „Opowieść o miłości i mroku” to ekranizacja prawdopodobnie najbardziej intymnej powieści w jego dorobku; powieści zdecydowanie biograficznej, a nawet ekshibicjonistycznej. Książki, która mówi o Ozie najwięcej i odsłania kluczowe dla niego doświadczenia.

Portman w swoim debiucie reżyserskim poświęca cenną dawkę uwagi historii – pokazuje między innymi głosowanie na rzecz powstania Izraela, wybuchające na ulicach bomby czy postępującą segregację. Świeżo upieczoną reżyserkę najbardziej interesują jednak wplątani w bieg wydarzeń bohaterowie – wciąż przepracowujący stare traumy i świeże rozczarowania. Prawdziwa wojna toczy się nie na nasiąkłych krwią ulicach, ale wewnątrz umysłów.

A Tale of Love and Darkness natalieportman film movie 8

Główny ton filmowi nadaje relacja między Amosem a jego matką Fanią. Chłopiec obserwuje małżeństwo rodziców – darzących się szacunkiem, ale nie namiętnością. Ojciec to pragmatyczny intelektualista, który jednocześnie ma coś z nieporadnego, bezbronnego dziecka. Najlepiej pokazuje to scena, gdy Arieh rani się w palec podczas przygotowywania obiadu i widok krwi go odstrasza, choć mężczyzna jeszcze niedawno deklarował chęć dołączenia do armii. Fania żyje za to w świecie wyobraźni, w którym przeszłość trwale złączoną jest z teraźniejszością, a alegoryczne, alternatywne światy mają równą wagę, co ten realny. Całą niespożytą miłość Fania przelewa na dorastającego syna. To jemu poświęca najwięcej czasu, to jemu opowiada fascynujące, ale zarazem mroczne historie z pogranicza jawy i snu. Z czasem w opowieściach kobiety zaczyna dominować ciemność, a migreny, których doświadcza Fania przeradzają się w głęboką depresję. Historie matki ustają, ale w tym samym czasie zaczynają coraz intensywniej przenikać do prawdziwego świata.

U Oza, a co za tym idzie u Portman słowa mają kolor, dźwięk i symbolikę zapisaną w każdej literze

Fania, grana przez Portman, to niekwestionowana gwiazda przedstawionej historii. Eteryczna i nieprzewidywalna jednocześnie, ekscentryczna i enigmatyczna, wrażliwa, urzekająca, obdarzona ponadprzeciętną wyobraźnią i błyskotliwością, czasem przerażająca w swym niemym krzyku o pomoc. Żywa sprzeczność, którą trudno opisać w kilku zdaniach czy nawet na kilku stronach. Pewnie dlatego Oz poświęcił matce całą książkę, a Portman film, bo choć na przedstawioną historię patrzymy oczami chłopca, to Fania jest centrum jego wszechświata. Fania kreśli przed synem jego przyszłą ścieżkę, ukierunkowuje go, ale pozostawia mu również odpowiednią przestrzeń, prowokuje do zadawania pytań. Nie byłoby Oza pisarza, gdyby nie jego matka. To ona była najważniejszym składnikiem, który stworzył z niego wybitnego twórcę. Chłoniemy z bolesną przyjemnością wszystkie słowa, które serwuje nam Fania. Podsłuchujemy z uwagą rady, które daje synowi, obserwujemy ją, doglądamy, współczujemy, podziwiamy. Niemała w tym zasługa samej Natalie Portman, która w swoim własnym debiucie reżyserskim zagrała jedną z najlepszych, o ile nie swoją najlepszą dotychczas rolę w aktorskiej karierze.

A Tale of Love and Darkness natalieportman film movie 4

Portman od lat była zafascynowana Fanią i marzyła, by ją zagrać. Już dawno postanowiła, że to właśnie powieść-wyznanie izraelskiego pisarza będzie jej debiutem reżyserskim i dopięła swego. I choć całe pierwszoplanowe aktorskie trio (Amir Tessler jako Amos, Gilad Kahana jako Arieh i Portman jako Fania) wypada przekonująco, największy popis daje bez wątpienia Portman. Jej oddanie tematowi po części wynika ze zbieżności losów twórczyni i pisarza. W końcu aktorka też urodziła się w Izraelu, choć jako dziecko wyjechała do Stanów Zjednoczonych. I jej rodzina mieszkała w środowo-wschodniej Europie – dziadek Portman pochodził z Rzeszowa, rodzice Oza z Odessy i Równego. Aktorka odwołuje się do tych splecionych losów, które są udziałem wielu osób o pochodzeniu żydowskim. W „Opowieści o miłości i mroku” oddaje hołd kulturze, tradycji i językowi, które są ważnym elementem jej tożsamości.

Debiut reżyserski Portman to film kunsztowny, oniryczny, melancholijny, hipnotyzujący.

U Oza, a co za tym idzie u Portman słowa mają kolor, dźwięk i symbolikę zapisaną w każdej literze. Należy podchodzić do nich z największą uważnością, bo to w pojedynczych składnikach wiekowego hebrajskiego alfabetu ukryte są odpowiedzi na współczesne pytania. W filmie toczy się batalia między światem słowa, do którego wprowadza nas Arieh, a sugestywnym, fantasmagorycznym światem obrazu, do którego zaprasza nas Fania; między intelektualizmem a instynktowną emocjonalnością. Obydwie te sfery zostają przez Portman równie mocno nasycone symboliką. Za wizualną stronę filmu odpowiada sam Sławomir Idziak – jeden z najbardziej uznanych polskich operatorów. Portman nie kryła ekscytacji, że jej debiutanckim projektem zainteresował się autor zdjęć do filmów Kieślowskiego.

A Tale of Love and Darkness natalieportman film movie 7

Debiut Portman to film kunsztowny, oniryczny, melancholijny, hipnotyzujący. Nawet jeżeli można znaleźć w nim pewne ubytki, jak choćby pojedyncze momenty nadmiernego patosu czy brak pomysłu na sensowne rozwiązanie problemu dorastającego Amosa, którego przez większość filmu gra tylko jeden aktor, „Opowieść o miłości i mroku” to obraz spójny, intrygujący i zdecydowanie zapadający w pamięć. U Portman już w tym momencie widać własny styl i odwagę w jego wyrażaniu. Reżyserka nie idzie na łatwiznę i nie podbiera za dużo od swoich ulubionych twórców; mówi własnym głosem.

Film na podstawie powieści Oza w polskich kinach można zobaczyć od 1 kwietnia. Redakcja enter the ROOM objęła patronat medialny nad tytułem.

Fot. materiały prasowe