Wyrok zapadł, dowody obciążające wreszcie zostały zebrane. Śpiąca Królewna, Kopciuszek, Ariel i spółka szkodzą dorastającym dziewczynkom ogłosiła profesor Sarah Coyne z uniwersytetu w Brigham ostatniego lata. Do tej pory szereg osób mówiło czy pisało o tym, że przekazywane przez wytwórnię Disneya wzorce mogą mieć negatywny wpływ na dziewczynki, teraz przyszedł czas na obszerne badania. Coyne postanowiła zająć się tematem po lekturze bestsellera Peggy Orenstein „Cinderella Ate My Daughter: Dispatches From the Front Lines of the New Girlie-Girl Culture” (Kopciuszek zjadł moją córkę: Sprawozdania z linii frontu nowej dziewczęcej kultury), w którym dziennikarka pisze o genezie księżniczek Disneya, o tym, jak wizerunek księżniczki sprytnie wykorzystywany jest w reklamie i w sprzedaży oraz o tym, dlaczego jest on tak szkodliwy.

Sarah Coyne jako matka trzylatki podzielała obawy Orenstein. Jako socjolożka miała jednak świadomość, że tezy zawarte w „Cinderella Ate My Daughter(…)” nie mają żadnego solidnego potwierdzenia w badaniach. Postanowiła działać. Co wykazały jej badania? Po pierwsze to, że dziewczynki mające większą styczność z „kulturą księżniczek” zachowywały się w bardziej stereotypowo kobiecy sposób, zmieniając sposób mówienia, poruszania się, gestów, reakcji. Po drugie Coyne nie zauważyła, by te dziewczynki częściej wcielały w życie pozytywne wzorce lansowane przez księżniczki, na przykład, by stały się bardziej empatyczne. Co ciekawe, autorka badań zaobserwowała natomiast, że „kultura księżniczek” może mieć pozytywny wpływ na chłopców, minimalizować wpływ bajek promujących agresywne, męskie wzorce. W badaniach Coyne zabrakło rozróżnienia między animacjami Disneya, które dzieli nawet kilkadziesiąt lat czy uwzględnienia kwestii, jak bajki kształtowałyby dzieci, gdyby rodzice poświęcili chwilę na krótki komentarz, tłumacząc dorastającej dziewczynce czy chłopcu, dlaczego bohaterowie przedstawieni są w ten lub inny sposób.

Badania Coyne to jednak istotny głos w dyskusji na temat bajek Disneya. Wytwórnia ma jednak zarówno swoich krytyków, jak i zawsze wiernych wielbicieli. Ci drudzy twierdzą, że bajek nie powinno się tak ostro oceniać, bo w końcu to tylko bajki. Argumentują, że Disney tylko przerobił stare, często mroczne i niepokojące baśnie, nadając im dość cukierkową oprawę, promując wrażliwość, tolerancję, wiarę w marzenia. A jeśli chcieć doszukiwać się w baśniach szkodliwych przekazów, perwersji i zboczeń seksualnych, zawsze się je znajdzie. Zgodnie z takim rozumowaniem „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” to opowieść o nekrofilii, „Śpiąca Królewna” o somnofilii, „Kopciuszek” o fetyszyzmie itd.

4 disney

„Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”

Jerramy Fine, socjolożka i politolożka, autorka książki „In Defense of Princess: How Plastic Tiaras and Fairytale Dreams Can Inspire Strong, Smart Women” (W obronie księżniczki: Jak plastikowe tiary i bajkowe marzenia mogą inspirować silne, mądre kobiety) uważa, że róż i spółka mogą być symbolami dziewczęcej siły. Fine pisze o księżniczkach. Od Kopciuszka (opisanego na przykład przez braci Perrault, choć historia powstania bajki sięga aż starożytności) przez księżniczkę Leię z „Gwiezdnych wojen” po księżnę Dianę i Elsę z „Krainy lodu”. Socjolożka w każdej z tych postaci doszukuje się jakichś pozytywnych wzorców i zaznacza, że kobiecy sposób bycia nie musi wiązać się ze słabością charakteru, dziewczęce stroje z brakiem ambicji, a kolor różowy ze wszystkim, co infantylne. Fine bierze w obronę księżniczki Disneya, choć różnicuje je i jedne wychwala bardziej niż drugie.

Innego zdania jest profesor Rebecca Hains, autorka książki „The Princess Problem: Guiding Our Girls through the Princess-Obsessed Years” (Problem księżniczki: Jak pomóc dziewczynkom przetrwać wiek obsesji na punkcie księżniczek). „Marka, jaką są księżniczki Disneya sugeruje, że najbardziej cennym przymiotem każdej dziewczyny jest jej uroda, co zachęca do niezdrowej obsesji na punkcie wyglądu. Sugeruje również, że dziewczynki i kobiety powinny być słodkie i uległe oraz że powinny oczekiwać, iż na ratunek przybędzie im mężczyzna zakochany w nich od pierwszego wejrzenia. Choć nowsze bohaterki stworzone przez wytwórnię, takie jak Elsa, Anna, Merida, Roszpunka czy Vayana, zachowują się w sposób, który poddaje w wątpliwość te idee, jako całość, marka, jaką jest Disney, nie nadąża za współczesnymi wzorcami wychowywania dziewczynek” – pisała Hains w artykule na łamach „The Washington Post”.

Jak w przypadku każdego ostrego sporu, tak i tego między najbardziej zagorzałymi krytykami i sympatykami bajek Disneya, można założyć, że prawda leży gdzieś pośrodku. W rzetelnej ocenie animacji wytwórni przeszkadzać może fakt, że spora część z nas wyrosła na bajkach Disneya i ma do nich sentyment. I tu czuję się zmuszona ujawnić się jako autorka, bo dla osób w moim wieku płakanie na „Królu Lwie” czy śpiewanie „Kolorowego wiatru” wraz Edytą Górniak to swego rodzaju doświadczenie pokoleniowe. Dokładnie pamiętam pierwszą bajkę Disneya, którą rodzice kupili mi na kasecie VHS. Była to „Piękna i Bestia”, którą jako trzylatka oglądałam w kółko, tak wiele razy, że w końcu ku mojej gigantycznej rozpaczy kaseta się zepsuła. Skończyło się to niemałą histerią. To jedno z moich pierwszych wspomnień.

1 disney

„Piękna i Bestia”

Dobre kilka lat później w moje ręce trafiła nowa kaseta z animacją o Belli. I znów byłam zakochana. Wiecznie czytająca książki, trochę wyalienowana, snująca marzenia Bella wydawała mi się dokładnie taka jak ja. W momencie, w którym dorastałam, nie było jeszcze takich bohaterek Disneya, jak Elsa czy Moana (u nas Vayana). Była natomiast Pocahontas, Mulan czy wspominana Bella. Wydawały mi się zdecydowanie ciekawsze i prawdziwsze, niż prawie nic niemówiąca, dość naiwna Królewna Śnieżka czy niepotrafiący się sprzeciwić macosze Kopciuszek. Te różnice między nowszymi a starszymi księżniczkami Disneya wyczuwałam instynktownie, choć oczywiście nie mogło być jeszcze wtedy mowy o solidnym analizowaniu tego, dlaczego postaci te zostały stworzone w ten, a nie inny sposób, co mówiło to o pozycji kobiet w społeczeństwie w danym okresie, czy jak księżniczki promowały liczne stereotypy.

Na długi, długi czas zapomniałam o Aurorze, Jasminie czy Belli. Aż kilka lat temu, w ramach jednego z domowych wieczorów filmowych, postanowiłam obejrzeć z moją koleżanką kilka bajek, które pamiętałyśmy sprzed lat. I solidnie się zdziwiłam, bo choć miałam świadomość, że bajki to królestwo stereotypów, nie wiedziałam, że niektóre bohaterki, które wspominałam raczej z sympatią, okażą się tak irytujące, niedojrzałe czy skrajnie pasywne, a fabuła i sposób, w jaki pokazują ona relacje międzyludzkie i różne postaci, będą mnie aż tak drażnić. Skłamałabym jednak mówiąc, że w animacjach Disneya dopatrzyłam się samych wad. Po pierwsze to wciąż świetnie zrealizowane, pięknie narysowane produkcje z wartką akcją, dużą dozą poczucia humoru, kilkoma uniwersalnymi przesłaniami i masą łatwo wpadających w ucho piosenek. Po drugie, o ile decyzje Ariel mogły wydawać mi się nietrafione, o tyle na przykład Mulan wydawała się już całkiem ciekawie stworzoną bohaterką. Księżniczki Disneya, tak jak i prawdziwy świat, zmieniały się z biegiem lat. W przypadku wytwórni Disneya nie były to zmiany szybkie. Nie były to nigdy (i wciąż nie są) zmiany nowatorskie i odważne jak na swoje czasy. Jednak zachodzą. Pierwsza księżniczka Disneya, stworzona w roku 1937 Śnieżka, w bardzo niewielkim stopniu przypomina choćby Elsę z „Krainy lodu” – bajki, która swoją premierę miała w roku 2013.

Niedawno, przygotowując się do pisania artykułu, postanowiłam ponownie obejrzeć kilka starszych bajek Disneya i zobaczyć nowsze, których nigdy nie widziałam, by spojrzeć na nie krytycznym okiem. Choć nastawiałam się na wyłapywanie stereotypów dotyczących kobiet, szybko uderzyło mnie, że starsze bajki nie dają też dużego pola do popisu mężczyznom. Książę z „Kopciuszka” właściwie nic nie mówi, jest postacią absolutnie płaską. Podobnie jak książę z „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków”. Filip ze „Śpiącej Królewny” wypada trochę lepiej, ale i tak bardzo blado w porównaniu z wyrazistymi, teoretycznie drugoplanowymi, postaciami, takimi jak wróżki. To zresztą cecha charakterystyczna wielu bajek Disneya – książęta i księżniczki nie mają być zabawni. Mają tylko wypełniać z góry założone, zaplanowane dla nich zadania ściśle związane z ich płcią. Komizm to domena postaci w tle, które tak naprawdę często ciągną do przodu akcję – krasnoludków, wróżek, pomagających bohaterom zwierząt itp. Ekscentryzm i barwność zarezerwowane są natomiast dla czarnych charakterów – macochy Kopciuszka, złej królowej prześladującej Śnieżkę, Diaboliny, która przeklęła Aurorę, a później również Urszuli z „Małej Syrenki” czy „opiekunki” Roszpunki z „Zaplątanych”.

Wszystkie wymienione wyżej czarne charaktery to dojrzałe kobiety spoglądające z zazdrością, a nawet nienawiścią na młode, piękne i niewinne Disneyowskie księżniczki. Nie sprzyja to krzewieniu idei solidarności wśród kobiet, sprzyja natomiast antagonizowaniu dziewczyn oraz podtrzymywaniu obsesji na punkcie młodości i piękna. Sprzyja wyśrubowanym, nierealistycznym normom dotyczących wyglądu, bo przecież nie znajdzie się ani jedna księżniczka ze stajni Disneya, która nosiłaby rozmiar L, nie miała wielkich oczu, zmysłowych ust i gęstych włosów. Sprzyja nieakceptowaniu starzenia się, walce z każdą pojawiającą się zmarszczką czy siwym włosem. Choć można tu kontrargumentować, że postacie zafiksowane na punkcie urody nigdy nie były przedstawiane pozytywnie.

5 disney

„Kraina lodu”

W starszych bajkach Disneya nie ma też miejsca na damską przyjaźń. Przemierzająca samotnie miasto Bella może i jest bohaterką bardziej niezależną, niż wcześniejsze księżniczki, ale obok niej stawia się trzy niezbyt inteligentne blondynki ślepo zapatrzone w narcystycznego Gastona. Nie ma szans, by Bella się z nimi zaprzyjaźniła. Jest „lepsza” od reszty. W „Księżniczce i żabie” dla odmiany bardzo pozytywnie zaskakuje rozpieszczona, z pozoru niezbyt obiecująca przyjaciółka głównej bohaterki – Tiany. Pod koniec filmu rezygnuje z własnych marzeń, nie walczy z Tianą o księcia, zrobi, co w jej mocy, by przyjaciółka była szczęśliwa. W „Krainie lodu” na pierwszy plan wysunięta będzie nie romantyczna relacja, a siostrzana więź, w „Meridzie Walecznej” kluczowa jest relacja między matką a córką. To ostatnie rozwiązanie to również nowość, bo w starszych animacjach Disneya przeważnie matki księżniczek nie żyły i nigdy nie mieliśmy okazji zaobserwować tego, jak dogadują się z córkami.

Relacje kobiet z innymi kobietami i z samymi sobą to temat wielu nowszych bajek. Choćby „Moany”, opowiadającej o dziewczynie z Polinezji, która wyrusza w podróż, w której bardziej niż przebyte kilometry i zaliczone przygody liczy się odkrywanie siebie. Trudno wyobrazić sobie Aurorę, która decyduje się na taki ruch. Dla Śpiącej Królewny najważniejsza była miłość, oczywiście heteroseksualna. W przypadku tej animacji mamy do czynienia z wspieraniem mitu pocałunku budzącego do życia. Gros opowieści Disneya zakłada, że prawdziwe życie zaczyna się, gdy się zakochujemy. Życie bez miłości jest bezwartościowe i płytkie, a młodych bohaterów nie może spotkać nic lepszego niż okraszony pocałunkiem happy end. Co tam, że nigdy nie dowiadujemy się, jak wygląda relacja bohaterów później, czyli to całe „żyli długo i szczęśliwie”, widać praca nad związkiem w uniwersum Disneya do niczego nie jest potrzebna. Niech bohaterki będą pasywne, niech poświęcają się dla uczucia i z pokorą, bez zająknięcia przyjmują wszelkie złe wydarzenia, które los na nie zsyła, przecież zostaną nagrodzone – uratuje je piękny książę, który zakocha się w ich urodzie i melodyjnym głosie.

Tak, to schemat dobrze znany, ale nie jest on obecny we wszystkich bajkach. Bestia, jak sama nazwa mówi, choć jest księciem, przynajmniej z początku przystojny i czarujący bynajmniej nie jest. Ariel wiele można zarzucić, bo to ona oddaje część siebie, by zyskać miłość księcia, ale to również ona zdobywa Eryka, nie on ją. Pocahontas nie decyduje się wyjechać z Johnem Smithem, zostaje ze swoim ludem. Mulan swoimi odważnymi decyzjami kształtuje całą fabułę filmu. Jasmina odmawia zamążpójścia, do którego nakłania ją ojciec i ucieka z pałacu. Merida jeździ konno, strzela z łuku i również nie godzi się na męża, a na końcu zostaje bez partnera. I czuje się z tym świetnie. 

Wszystkie bohaterki wytwórni Disneya to marzycielki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że za duża dawka myślenia życzeniowego raczej nikomu nie pomoże. „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać” – mawiał Walt Disney, który sam był marzycielem i doskonałym uosobieniem amerykańskiego snu. Biedny chłopak z małej miejscowości, który zbudował filmowe imperium. Kolejne księżniczki, które urodziły się w jego studiu tylko marzyły, nie działały. Do czasu. Najlepszym dowodem na odwrócenie tej tendencji jest Tiana z „Księżniczki i żaby”pragmatyczna pracoholiczka, która nie tylko marzy o założeniu własnej restauracji. Robi też wszystko, by tak właśnie się stało, pracując nieustannie po godzinach. Tiana to również pierwsza Afroamerykanka, która została księżniczką Disneya. Szkoda, że stało się to dopiero w roku 2009.

3 disney

„Księżniczka i żaba”

Wydaje się, że bohaterką, która rozpoczęła cichą feministyczną (r)ewolucję Disneya była Bella z „Pięknej i Bestii”. To po niej zadebiutowała nowa generacja odważnych, aktywnych księżniczek z lat 90., takich jak Mulan czy Pocahontas, a później na scenę miały okazję trafić bohaterki, takie jak: Elsa czy Tiana. Bella z pewnością znacząco różni się od księżniczek, które przez znaczną część fabuły spały czy były pozbawione głosu. Czyta książkę za książką, marzy o innym życiu i dalekich podróżach, nie pasuje do zaściankowego miasteczka, odrzuca zaloty Gastona i błyskotliwie kwituje jego komentarze w stylu tego, że kobiety nie powinny czytać, bo jeszcze przyjdą im jakieś dziwne pomysły do głowy.

Bella marzy też jednak o wielkiej miłości, a później, zdaniem wielu, pada ofiarą syndromu sztokholmskiego, zakochując się w swoim oprawcy. Nawet jeśli nie dopatrywać się w bajce wspominanego syndromu, bo to to Bestia pierwszy zaczyna darzyć Bellę uczuciem i dość szybko staje się miły i grzeczny, a później zwraca jej wolność, opowieść może zaszczepiać w dziewczynkach nierealistyczne przekonanie, że każdego agresywnego, impulsywnego, źle traktującego je mężczyznę dadzą radę zamienić w idealnego, romantycznego partnera. Z drugiej strony „Piękna i Bestia” to zdaniem twórców przede wszystkim opowieść o uczuciu dwójki samotników, którzy uczą się od siebie nawzajem i niejedyny filmowy czy literacki przykład, w którym mamy do czynienia z pozytywną metamorfozą bohatera. Wiara w to, że ludzie mogą zmieniać się na lepsze nie jest bezpodstawna, ale nie można oczekiwać, że zmieni się każdy. Złe traktowanie powinno być dla kobiety sygnałem alarmowym, dającym znać, że czas jak najszybciej kończyć relację, a tego raczej bajka nie uczy, choć Bella rzeczywiście podejmuje jedną próbę ucieczki. „Piękna i Bestia”, pierwsza w historii animacja nominowana do Oscara dla najlepszego filmu, może więc wywoływać ambiwalentne uczucia.

Ciekawe spojrzenie na postać Belli rzuca opowieść Lindy Woolverton, scenarzystki zarówno „Pięknej i Bestii”, jak i „Króla Lwa”. Woolverton toczyła wojnę z resztą ekipy każdego dnia, przy omawianiu właściwie prawie każdej sceny, ostatecznie nieraz musiała pójść na kompromis, a scenariusz był wielokrotnie zmieniany. Wszystko dlatego, że Woolverton chciała uczynić z Belli bohaterkę nowej generacji, ale w wytwórni Disneya, od zawsze będącej ostoją konserwatywnych wartości i podtrzymującej patriarchalny model społeczeństwa, nie było jej łatwo. Jak pisała Eliza Berman w artykule dla „Time” pod tytułem „Jak scenarzystka Pięknej i Bestii wyrzeźbiła pierwszą feministyczną księżniczkę”, w jednej ze scen Woolverton chciała, by Bella wodziła palcem po mapie i wbijała szpilki we wszystkie miejsca, które chciałaby odwiedzić. Większość ekipy miała inną wizję i zmieniła scenę tak, by Bella dekorowała tort. Woolverton zaprotestowała i skończyło się na tym, że bohaterka czyta we wspominanej scenie książkę. Ponieważ scenarzystka przewidziała wiele scen, w których Bella czyta, ale zostały one uznane za zbyt statyczne, by być interesujące dla widza, ostatecznie bohaterka prawie zawsze chodzi, czytając.

Znając lepiej kulisy powstawania kultowej produkcji i walkę Woolverton, możemy cieszyć się, że Bella jest taka, jaka jest. Może nie tak wyemancypowana, jak mogłaby być, ale z pewnością, jak na księżniczkę Disneya i tak przełomowa. Ciekawe, jaka będzie filmowa Bella, którą zagra mająca feministyczne poglądy Emma Watson. Wiemy już, że w nowym wydaniu bohaterka będzie podobnie jak ojciec naukowcem. Film na bazie klasycznej animacji trafi do kin w marcu. Jego zbliżająca się premiera to dobry moment na podsumowanie zmian, jakie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zaszły w wytwórni.

2 disney

„Mulan”

Samego Walta Disneya nieraz posądzano o mizoginię, seksizm, rasizm i antysemityzm. Przypomniała o tym kilka lat temu Meryl Streep, wręczając nagrodę dla Emmy Thompson za rolę w filmie „Ratując pana Banksa”, opowiadającym o współpracy Disneya z P.L. Travers, autorką „Mary Poppins”. Aktorka powiedziała, że nieraz wielka kreatywność i talent idą w parze z niedostatkami człowieczeństwa. Streep podkreśliła, że Disney, choć był genialnym twórcą, miał też swoje ciemne strony. Ikona animacji to rzeczywiście postać kontrowersyjna. Nie ulega wątpliwości, że Walt kochał Amerykę tradycyjną i pruderyjną i taką właśnie chciał ją metaforycznie pokazać w swoich bajkach. Choć zmarł w roku 1966, stworzone przez niego imperium na długo pozostało wierne jego ideałom. Jednocześnie nie sposób odmówić Disneyowi wizjonerstwa, talentu, ambicji, pracowitości. Choć wiele osób kojarzy wytwórnię Disneya przede wszystkim z opowieściami o księżniczkach, warto pamiętać też o takich animacjach, jak „Fantazja”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Zakochany kundel” czy „101 Dalmatyńczyków”. Dziś wytwórnia Disneya to już gigantyczna korporacja mediowa, która produkuje filmy nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych – mniej i bardziej udane, ale zarabiające niemało.

Wracając do samych księżniczek, trzeba przyznać, że zmieniły się one diametralnie. Nie znaczy to, że są tworzone w sposób wolny od stereotypów. Nie doczekaliśmy się jeszcze księżniczki o odmiennej orientacji seksualnej, nie doczekaliśmy się księżniczki o pełnych kształtach. Disney za duchem czasu ledwo nadąża, wytwórnia zawsze starała się raczej podtrzymywać istniejące obyczajowe status quo, a nie lansować liberalne poglądy. Feminizm w wydaniu wytwórni Disneya jest niedoskonały i mocno opóźniony. Właściwie każda kolejna księżniczka przecierała jednak jakieś nowe szlaki. Bezpośrednie przejście od Śnieżki do Moany nie byłoby możliwe – po drodze musiała pojawić się Ariel, Bella czy Pocahontas. Bajkom Disneya należy się solidna krytyka, ale nie odstawiałabym tych produkcji na wieki do lamusa. Kolejne księżniczki to w dużej mierze kalki czasów, w których powstały, mówiące wiele o zmianach społecznych, które miały miejsce od debiutu Śnieżki. Wydaje mi się, że dorastające dziś dziewczynki powinny mieć szansę prędzej czy później poznać zarówno historię Meridy, jak i Kopciuszka, aby zrozumieć jak wiele w naszej kulturze już się zmieniło i jak wiele jeszcze zmienić się powinno. Najlepiej oglądając bajkę z odpowiednim komentarzem rodziców, którzy wytłumaczą im, że one wcale czekającym biernie na księcia Kopciuszkiem być nie muszą. Mogą być kim tylko mają ochotę. 

Fot. youtube.com