Maren Ade nie rozmienia się na drobne. To dopiero trzeci film reżyserki na przestrzeni trzynastu lat. Ale to dobrze, bo Ade dokładnie wie, co chce powiedzieć. W „Tonim Erdmannie” wchodzi na terytorium odwiedzane już zarówno w dyplomowym „Der Wald vor lauter Bäumen”, jak i w pokazywanych w Polsce „Wszystkich innych”. Oś każdego z filmów stanowią relacje dwojga bohaterów rozdartych między pragnieniem niezależności a potrzebą bliskości drugiej osoby. Różnica jest taka, że w poprzednich filmach protagonistami byli kochankowie, natomiast w „Erdmannie” są nimi ojciec i córka.

Wbrew tytułowi opowieść nie koncentruje się wokół jednej postaci. Perspektywa córki jest równie ważna jak perspektywa ojca. Toni Erdmann, alter ego ojca, pełni w fabule podobnie terapeutyczną funkcję, co wyimaginowani przyjaciele pomagający przejść przez życie zagubionym bohaterom, przeważnie z niszy literatury i kina dziecięcego, jak „Gdzie mieszkają dzikie stwory” czy „Siedem minut po północy”. Film odsyła przy tym do Lacanowskiej teorii lustra odnoszącej się do etapów rozwojowych dziecka. Przypomnijmy: według Lacana dziecko nie byłoby w stanie kształtować swojej tożsamości zupełnie samodzielnie, w sposób całkowicie wyizolowany. Robi to dopiero podczas spotkania z Innym najpierw rodzicami, potem rówieśnikami, społeczeństwem. Musi zaistnieć napięcie interpersonalne, w którym jeden z podmiotów przyjmuje rolę lustra, a drugi odnajduje w „lustrze” własne odbicie. Figura Erdmanna/ojca służy Ade właśnie za takie lustro, w którym przegląda się - już dorosłe, ale wciąż – dziecko.

4 toni erdmann gutek film 

Wybitny austriacki aktor sceniczny Peter Simonischek gra Winfrieda, rozwiedzionego, emerytowanego nauczyciela muzyki z westfalskiego Akwizgranu. Winfried, facet z pokolenia ’68, nie załapał się na epokę youtubowych pranksterów, ale przypomina ich protoplastę. Poznajemy go w momencie, gdy udaje własnego brata przed zdezorientowanym kurierem, następnie przywdziewa halloweenowy makijaż na ekscentryczne szkolne przedstawienie, a chwilę później, na rodzinnym spotkaniu, sypie „ciężkimi” dowcipami o dorabianiu sobie na eutanazji w domu starców. Jowialny żartowniś w typie podstarzałego hipisa z miejsca budzi sympatię  doskonale przemyślana ekspozycja od razu sprzedaje nam informację o błazenadzie jako recepcie na dojmującą samotność.

W pierwszych scenach poznajemy także córkę Winfrieda, Ines (Sandra Hüller), chodzący stereotyp korpo-singielki w żakiecie i z nieodłącznym smartfonem przy uchu. Ines wpada przelotem w rodzinne strony, po czym wraca do Bukaresztu, gdzie w ramach pracy dla firmy konsultingowej doradza aktualnie międzynarodowemu konsorcjum naftowemu. Ważny projekt ma ją wywindować na kolejny etap kariery i wtedy właśnie, w najbardziej newralgicznym momencie, niezapowiedzianą wizytę składa pracoholiczce jej pozornie beztroski, sowizdrzalski ojciec.

Początkowo sytuacja klaruje się jeszcze jako „uniwersalne” kłopotliwe odwiedziny, jakich każdy z nas kiedyś doświadczył. Z czasem jednak Winfried zaczyna się jawić jako osobliwy stalker własnej córki. Zaopatrzony w perukę i sztuczną szczękę, pomny najwyraźniej sentencji Gombrowicza, że „nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę”, nachodzi Ines na bankietach i spotkaniach biznesowych, podczas których przedstawia się jako Toni Erdmann, „coach życia”.

2 toni erdmann gutek film

Swoimi szarżami Winfried ponad wszystko pragnie oczywiście uszczęśliwić córkę, wybudzić ją z emocjonalnego stuporu; jest dla niej jak Pani Doubtfire i Daniel Blake z filmu Kena Loacha w jednym. Nie jest za to jednowymiarowym Wujkiem Dobrą Radą, ekranowym mędrcem pokroju Morgana Freemana, jakim z dużym prawdopodobieństwem mógłby się okazać, gdyby film powstał w Ameryce. Winfried/Toni działa impulsywnie, altruistycznie i egocentrycznie w jednym momencie; pomoc córce stwarza mu także okazję do autoaktywizacji. Nie dostrzega przy tym, kiedy zapędza się za daleko i rani córkę albo – rykoszetem osoby postronne, jak w dyskomfortowej scenie, gdy swoim wygłupem niechcący przyczynia się do zwolnienia szeregowego robotnika.

Kolejne „performanse” Toniego i towarzyszące im zażenowanie Ines odbieramy jako niezwykle zabawne, ale i przejmująco smutne, często symultanicznie. Z podobnym dualizmem reżyserka portretuje cały korpo-świat przerażający i groteskowy zarazem, hermetyczny bąbel z własnymi rytuałami i własnym kodeksem moralnym. Dla wmówionego sobie wyobrażenia „lepszego życia” Ines nadskakuje komu trzeba, usłużnie oprowadza po butikach egzotyczne żony klientów, cierpliwie znosi seksistowskie uwagi kolegów. „Gdybym była feministką, nie tolerowałabym takich facetów jak ty”, wyznaje szefowi z markowanym uśmiechem. Ale i sama bywa okrutna wobec masażystki i kelnera w spa, wobec kochanka, któremu kapryśnie odmawia seksu i każe się masturbować. Na kapitalistycznej drabinie upokorzeń zawsze znajdzie się ktoś na niższym szczeblu.

Toni poniekąd bierze na siebie misję sprowadzenia Ines z owej drabiny na ziemię. Chce odbudować, a może nawet zbudować po raz pierwszy więź z córką nie znamy wszakże żadnych konkretów z dzieciństwa Ines, choć z charakteru Winfrieda możemy wnioskować, że nie należał on do ojców szczególnie obecnych w życiu dziecka.

1 toni erdmann gutek film

Na prostolinijną ojcowską filozofię „cieszenia się z małych rzeczy” Ines która jest jak rewers żywiołowej dziewczyny Patersona z filmu Jarmuscha – początkowo reaguje rozdrażnieniem („Szczęście to mocne słowo, tato”), ale stopniowo jej „pancerz ochronny” zaczyna pękać. Humanistyczne przebudzenie bohaterki znajduje ujście w dwóch wspaniałych scenach najlepszych w filmie, ale i jednych z lepszych, jakie widziało światowe kino w ostatnich latach.

Pierwsza ze scen rozgrywa się w obcym rumuńskim mieszkaniu, gdzie zdystansowana dotąd bohaterka, przy akompaniamencie ojca, spontanicznie decyduje się zaśpiewać ultrasentymentalny przebój Whitney Houston „Greatest Love of All” który swego czasu, co nie bez znaczenia, amerykańska wokalistka dedykowała matce.

W drugiej scenie, jeszcze bardziej katartycznej, Ines dochodzi do skraju załamania nerwowego, jednak zamiast spaść w przepaść, wykonuje nagły zwrot w tył w sposób nieoczekiwany i dla siebie samej, i dla widza. Odtwarzając anarchistyczny akt podobny tym, jakie wcześniej były udziałem jej ojca, bohaterka wreszcie dostrzega własne odbicie w Lacanowskim „lustrze” i choć efektem nie będzie „cudowna przemiana” i prosty happy end, jak w schematycznych melodramatach, z kina wyjdziemy podbudowani.

Koniec końców, „Toni Erdmann” ma sporo czasu (blisko trzy godziny), by z powodzeniem poddać nam pod refleksję wiele tematów: konflikt pokoleniowy, alienujący charakter nowoczesnych zawodów, rolę kobiety w kulturze korporacyjnej, rozwarstwienie społeczne, a nawet geopolityczny kierunek Europy (Rumunia jako nowy Dubaj?). Nade wszystko jednak dostajemy wyjątkowe studium relacji córki z ojcem  Gombrowiczowskim buntownikiem i jedynym coachem, jakiego obecny świat zdaje się desperacko potrzebować.

5 toni erdmann gutek film

Fot. materiały prasowe