Nad Wisłą stereotyp Matki Polki znamy lepiej niż dobrze. Wrósł w zbiorową podświadomość na tyle mocno, że mimo upływu lat wciąż pokutuje, a nawet staje się narzędziem w rękach rodzimych polityków, którzy z ochotą i niezachwianym przekonaniem definiują to, co wpisuje się w „niezmienną od wieków rolę kobiety” i czego należy od nas wymagać. Matka, która poświęca wszystko dla dobra dziecka, nie myśli o własnych potrzebach, wszelkie przeciwności losu znosi z cichą pokorą i ani myśli na cokolwiek się skarżyć – to wzorzec, który wciąż wynosi się na piedestał. Ale wywindowane oczekiwania wobec matek nie tyczą się przecież wyłącznie jakiejś określonej szerokości geograficznej czy jednego kręgu kulturowego.

1 tully

Zestaw wymagań jest dość uniwersalny, zdecydowanie długi i składa się zarówno z elementów wypływających z tradycyjnych wzorców, jak i tych, które poddaje nam popkultura. W końcu żyjemy w erze celebrytek, które co rusz dzielą się opowieściami o tym, jak to szybko odzyskały po ciąży dawną sylwetkę i jak świetnie udaje im się łączyć karierę z opieką nad dziećmi. A także setek książek coachinowych, które radzą, jak być matką idealną, wspierać rozwój dziecka właściwie od pierwszych chwil życia. „Tully” funkcjonuje w kontrze do tego wszystkiego. Pokazuje prozę macierzyństwa i za to twórcom filmu należą się duże brawa.

Amerykański reżyser Jason Reitman opowiada historię matki, jakich wiele. Trzydziestolatki, której życie wypełnia rutyna i chroniczne zmęczenie. Główna bohaterka „Tully”, Marlo, ma już dwójkę dzieci i niebawem urodzi kolejne. I wcale nie oczekuje tego wydarzenia z szaloną ekscytacją. Bo jak tu tryskać pozytywną energią, zadbać o dzieci, związek i do tego jeszcze o siebie, gdy obowiązki się nawarstwiają, sen jest jak na lekarstwo, a nad głową wisi widmo finansowych obciążeń. Tylko że nie ma odwrotu, trzeba dalej brnąć w codzienność i radzić sobie z nią najlepiej, jak to możliwe. A w tym ma pomóc bohaterce nocna niania zatrudniona przez jej dobrze usytuowanego brata. Gdy w domu Marlo pojawi się młoda, tryskająca energią, atrakcyjna Tully, uosabiającą cechy, które Marlo wraz z biegiem życia po prostu gdzieś zagubiła, zmieni się wiele.

Diablo Cody znów serwuje nam scenariusz grający na stereotypach, szczery, naładowany zarówno trudnymi emocjami, jak i sporą dawką lekkości, ciepła, humoru. To kino dla szerokiego grona odbiorców, które po prostu będzie się podobać, ale nie dające się zdominować sztampie. Bo choć w „Tully” pojawiają się oczywiście schematy znane z hollywoodzkich produkcji, jest też sporo świeżości. Jako widzowie natychmiast wsiąkamy w filmową rzeczywistość i z pasją podglądamy bohaterkę, choć na ekranie dostajemy przecież zupełnie zwykłe życie – bez fajerwerków i epickich wydarzeń. Ale w końcu także oglądanie zwyczajności może być uzależniające, co świetnie udowadnia „Tully”. Klucz do sukcesu kryje się w tym, że wierzymy w przedstawioną rzeczywistość – bo jest pełna naturalności i niełatwa, bo każdy znajdzie w niej coś sobie bliskiego, czy to w obecnym życiu bohaterki, czy też jej wspomnieniach z młodości. A również dlatego, że Theron jest w swojej roli bardzo przekonująca i szybko zjednuje sobie sympatię widza. To wszystko sprawia, że „Tully” to film, który warto zobaczyć – i to nie tylko, gdy jest się matką.

„Tully” na ekranach polskich kin pojawi się 11 maja. Redakcja „enter the ROOM x G'rls ROOM” objęła patronat medialny nad tytułem. 

Fot. materiały prasowe