W muzyce tradycyjnej, folkowej, etno, muzyce korzeni przeglądamy się jak w lustrze. Czasem odwracamy wzrok, czasem, zahipnotyzowani, zatapiamy się w niej całym sobą. Ta muzyka opowiada nam o kondycji świata, o tym, jaki był kiedyś (to oczywiste), ale i o tym, jak jest dziś. Kto nam prawdziwiej, barwniej opowiada o otaczającej nas rzeczywistości? Wielka gwiazda estrady (nic nie ujmując z jej talentu, wrażliwości, estetycznego wyczucia), która będąc w niewoli swojej popularności nie może wyjść na ulicę ze strachu przed oblężeniem przez fanów? Czy może artysta folkowy, dla którego wielką wartością jest kontakt z innymi ludźmi?

Tak jak zawsze interesowała mnie nieskażona, surowa forma muzyki tradycyjnej, tak jako mieszczuch z krwi i kości miałem patologiczną wręcz słabość do tych dzieł, w których muzyka folkowa przeplata się ze współczesną popkulturą. Owszem, zdarza się, że z takiego połączenia powstają prawdziwe koszmarki, ale powstają też rzeczy arcyfascynujące, wybitne.

Doskonałym tego przykładem jest spotkanie jednego z bohaterów tegorocznej edycji Festiwalu Skrzyżowanie Kultur, Mulatu Astatke, z Jimem Jarmuschem. Muzyka etiopskiego mistrza idealnie wpasowała się w film, zabrzmiała tak, jakby skomponowano ją specjalnie na potrzeby obrazu, jakby reżyser i kompozytor usiedli i po długiej, przyjacielskiej, erudycyjnej dyskusji doszli do brzmieniowego porozumienia. Bill Murray w pięknym dresie Freda Perry’ego i muzyka Astatke – niebiańska kombinacja.

Jarmusch to nie pierwszy Amerykanin, który zafascynował się muzyką etiopskiego kompozytora. Czterdzieści lat wcześniej, podczas wizyty w Etiopii, wielki Duke Ellington zachwycił się skrzyżowaniem jazzu i brzmień tradycyjnych. Zachwyt był obustronny, bo jak wspominał jeden ze współpracowników Astatke, pianista Alexander Hawkins: „Duke jest jednym z bohaterów Mulatu. Twórczość Amerykanina jest jednak przefiltrowana przez afrykańską wrażliwość rytmu”.

I tu dochodzimy do kolejnego słowa, które wyróżnia bohaterów Skrzyżowania Kultur: wrażliwość. „Na tej scenie (folkowej) nie ma ludzi, którzy nie zachwyciliby się światem, nie fascynowaliby się innymi kulturami” – mówił mi rok temu Maciek Szajkowski z Kapeli ze Wsi Warszawa. Tak właśnie jest z Astatke, który w pełni świadomy siły własnej tradycji sięgał i sięga poza nią – nigdy na tyle, by się zgubić, pobłądzić, ale na tyle wystarczająco, by grać muzykę, która fascynuje ludzi od Addis Abeby po Warszawę.

Krytycy od lat szukali odpowiedzi na pytanie, czym nagrania Mulatu tak hipnotyzują, co w nich przyciąga jak magnes kolejne pokolenia fanów i artystów. Niektórzy twierdzą, że ta magia wynika z gry przez Mulatu i jego zespołów na zachodnich instrumentach t– klawiszach, dęciakach – ale przestrojonych na własny sposób. Któryś z dziennikarzy napisał, że muzyka Mulatu Astatke jest wyluzowanym kuzynem jazzu Johna Coltrane’a i funku Jamesa Browna.

Historia Mulatu godna jest filmów i książek. Żyjąc między dwoma światami: rodzinną Etiopią, gdzie dorastał, chłonął kulturę, a Zachodem, gdzie pobierał naukę – m.in. w londyńskim Trinity College i bostońskim Berklee College of Music, odnalazł własną drogę artystyczną. Później te dwa światy, dwie kultury miały się wielokrotnie przenikać. I niech tego przykładem będą dwie płyty. Pierwsza to wydana w 1989 roku przez Poljazz „Mulatu Astatke Plays Ethio-Jazz”. Nagrany w naszym kraju album powstał po dłuższej wizycie Etiopczyka w Polsce, gdzie nie tylko występował, m.in. w Akwarium czy na Jazz Jamboree i grał z naszymi gwiazdami, ale prowadził też warsztaty dla początkujących muzyków. Drugi przykład to nagrana dwadzieścia lat później, w 2009 roku „Inspiration Information, Volume 3” – z brytyjskimi młodzieńcami z The Heliocentrics.

Muzyka Astatke, sama w sobie otwarta, egalitarna, zawsze bardziej trafiała do publiczności, której gusta niepozamykane były szczelnie w pancernych szufladkach. Zdarzało się, że radykalni fani jazzu i folku kręcili nosem na nagrania Etiopczyka: dla pierwszych były za mało jazzowe, dla drugich – zbyt dalekie od korzeni, tradycji. Z punktu widzenia, czy raczej słyszenia XXI wieku takie estetyczne fochy należy odesłać do lamusa. „Przeszłość minęła, wiem o tym. Przyszłość jeszcze nie nadeszła, cokolwiek ze sobą niesie. Wszystko, co mamy, to teraz. Teraźniejszość. Tylko tyle” – mówi Bill Murray w „Broken Flowers”. Muzyka Mulatu Astatke to potężny ładunek historii i tradycji. Fascynuje już kolejne pokolenie. Ale słuchając jej, warto porzucić czas i zatopić się w niej, złapać ją tu i teraz. 

Materiały prasowe Skrzyżowanie Kultur 2018 / ilustracje Julia Mirny