Co łączy Iggy, J.Lo i Nicki? A także Kim Kardashian, Shakirę, Beyonce, Meghan Trainor? Duża pupa. Którą potrafią zatrząść. O której większość z nich śpiewa. Z której uczyniły swój główny atut. Vogue ogłasza (Patricia Garcia, Vogue.com): We’re Officially in the Era of the Big Booty. Co to właściwie znaczy? Nowy trend? Przeniesienie punktu ciężkości z piersi na pupę? Fetyszyzację tej części ciała? Koniec szaleństwa odchudzania?
Koniec lat 90. Latynoska dziewczyna podbija listy przebojów. Jennifer Lopez nie ukrywała swoich kobiecych kształtów, śmiało je eksponowała. Do dziś krążą plotki, że ubezpieczyła swoją pupę na kilkaset milionów dolarów. Rewolucji nie zaczęła, ale pokazała, że można odbiegać od normy. Bez wątpienia była (i jest) idolką kobiet o figurze gruszki, nie przystających do ideałów takich jak idealnie proporcjonalna sylwetka (90/60/90) czy totalnie chłopięca, żeby nie powiedzieć anorektyczna.
Jennifer Lopez feat. Iggy Azalea, Booty: BIG BIG BOOTY What you got? A big booty.../DUŻY, DUŻY TYŁEK. Co masz? Duży tyłek...
J.Lo nadal czuje się świetnie w show-biznesie. Ostatnio zrobiła sporo szumu piosenką Booty, w której gościnnie występuje też inna gwiazda o obfitych kształtach, czyli Iggy Azalea. Australijka ma naprawdę sporą pupę i bardzo małe piersi. Jednak zdaje się nie przejmować tą dysproporcją, wręcz śmiało ją podkreśla, zamiast maskować, uciekać się do modowych sztuczek. Swoim krągłym kształtom piosenkę Anaconda poświęciła również Nicki Minaj.
Nicki Minaj, Anaconda: Oh my gosh, look at her butt.../O mój Boże, spójrz na jej tyłek...
Wszystkie gwiazdy śpiewają, że mają duże tyłki, chcą, aby na nie spoglądać, gloryfikują je. Do tego seksownie się poruszają, twerkują (twerking to potrząsanie pośladkami w rytm muzyki na ugiętych, szeroko rozstawionych nogach). Pupy są wypięte, naoliwone, błyszczące. Bardzo erotycznie, bardzo glamour i fashion, high fashion. Więc śpiewają, że mają duże tyłki i dość presji bycia szczupłą, ale nie uciekły z siłowni (wyrzeźbione łydki i ramiona, wąska talia, płaski brzuch – idealnie eksponują pupę, uniesioną i sprężystą), nie zbojkotowały klinik chirurgii plastycznej, a także nie zwolniły sztabu makijażystów i stylistów. Co wobec tego mają powiedzieć zwyczajne dziewczyny z dużą pupą i udami, z cellulitem, nie potrafiące bez pomocy choreografa poruszać się w seksowny sposób? Mamy więc z jednej strony emancypację dziewczyn z dużymi tyłkami, z drugiej strony są to wciąż upudrowane tyłki, czyli presja bycia piękną mimo wszystko działa. Przeciwstawić im można Lenę Dunham grającą Hannah Horvath w serialu Dziewczyny. Aktorka i pisarka pokazuje na ekranie swoje nagie ciało, ciało normalnej kobiety – z nadwagą, blade, nietknięte ćwiczeniami. W wywiadach przyznaje, że codziennie walczy w głowie z obrazem swojego ciała, że niełatwo zaakceptować je w tym kształcie, kiedy z kolorowych magazynów spoglądają na nas piękne, smukłe kobiety podrasowane przy pomocy Photoshopa. Niby wszyscy wiemy, że to wyidealizowany obraz, jednak tak rozpowszechniony i zakorzeniony w kulturze, w powszechnej świadomości, że trudno nie mieć go z tyłu głowy, spoglądając w lustro.
Jak więc interpretować słowa piosenek takie jak u Meghan Trainor w All About That Bass: Tak, to jasne, że nie jestem w rozmiarze 2, ale potrafię zatrząść tyłkiem, zatrząść tak jak powinnam. Czy jest to bezkompromisowe wołanie o akceptację niedoskonałości i wyzwolenie się z jarzma bycia perfekcyjną? Niestety nie. Jest to zastąpienie jednego fetyszu drugim. Ustanowienie dużej pupy – do tej pory wyszydzanej, zakrywanej, zmniejszanej chirurgicznie itd. – nowym obowiązującym trendem, świetnie pokazuje opresyjne mechanizmy kulturowe, pokazuje, że uroda jest mitem, konstruktem kulturowym. Przechodzimy z jednego dyktatu w drugi, gloryfikujemy piękne, duże pupy, stawiamy je w blasku reflektorów. A pośrodku tego wszystkiego, pośrodku medialnego dyktatu trendów są dziewczyny o najróżniejszych proporcjach (dysproporcjach?), z cellulitem, bladą skórą i pryszczami. Jednak nikt się nimi nie przejmuje. Ich zadaniem jest dążenie do nowych, szybko upowszechniających się ideałów.
Przemiany, nowe trendy natychmiast wychwytują specjaliści od reklamy i PR-u, wykorzystują je do swoich celów. Bo kanony piękna jak nic innego doskonale wpisują się w marketing i zarządzanie, dając władzę na milionami ciał i umysłów, a przede wszystkim portfeli. Może osłabnie zainteresowanie powiększaniem piersi, ale za to będą miały wzięcie implanty pośladków. Najważniejsze, aby interes się kręcił. Nicki Minaj już została zaangażowana do kampanii SS 2015 domu mody Roberto Cavalli, a projektant tak tłumaczy swój wybór:
Dzięki tej kampanii chciałem wysłać silny sygnał przeciw obowiązującym obecnie trendom. Chciałem, aby moje ubrania reklamowała zmysłowa kobieta, która jest świadoma swojego ciała, która nie boi się pokazać swoich krągłości, a wręcz czerpie z nich swoją siłę.
Screenshot teledysku do piosenki „Anaconda”
Oczywiście świetnie, że teraz obfite kształty są na świeczniku, że obiekt szyderstw stał się obiektem pożądania. Naturalnie lepiej, aby w reklamach brały udział gwiazdy z krwi i kości, których figury są jak najbliższe tym, które ma większość kobiet. Świetnie, że wokalistki poruszają temat dużej pupy, dodają swoim fankom otuchy. Można im wybaczyć nawet "brokat i pióra". W końcu show must go on. Ludzi przyciągają fajerwerki. Tylko dlaczego jednocześnie te dziewczyny tworzą nową opozycję? Dlaczego pochwała ich ciała przybiera formę walki? Dlaczego gloryfikując dużą pupę, opluwają chude? Czy zawsze ktoś musi być lepszy? Czy nie czas z tym skończyć?
Nicki Minaj, Anaconda: Fuck them skinny bitches! Fuck them skinny bitches in the club!/Pieprzyć chude suki! Pieprzyć wszystkie chude suki w tym klubie!
Chyba każdy zdaje sobie sprawę z tego, że nawet najbardziej katorżnicze ćwiczenia nie zmienią budowy ciała, ewentualnie interwencja chirurgiczna, ale też nie w każdym przypadku. Podobnie jak nie utyjemy tam, gdzie chcemy, tylko w tych miejscach, w których mamy genetycznie zakodowaną tendencję do tycia. Życie. Dlatego choć chciało by się przyklasnąć Nicki czy J.Lo, choć nogi same się rwą do tańca, to jednak przedkładanie dużej pupy nad małą czy odwrotnie, to nie podlegająca dyskusji kolejna dyskryminacja. Zamiast tworzyć nowe wartości, nakręcana jest spirala nierealnych wymagań stawianych kobietom, ich ciałom. W tych przebojach, które mają ogromną siłę rażenia (Anacondę odtworzono ponad 370 milionów razy, Booty ponad 99 milionów, a All About That Bass ponad 500 milionów), nie ma miejsca na równość. Niby propagowana jest samoakceptacja, ale nie jest ona tak oczywista. Raczej można mówić o popadaniu ze skrajności w skrajność.
Screenshot teledysku do piosenki „#twerkit” Busta Rhymes feat. Nicki Minaj
Przewartościowanie na polu postrzegania ciała przez pryzmat kultury miało szansę przynieść nową jakość. Skończyło się jak zwykle – na zawłaszczeniu trendu przez opresyjną machinę konsumpcyjną, gdzie liczy się zysk, możliwość sterowania gustami, umacnianie nierówności, które odbijają się na zdrowiu psychicznym i fizycznym ludzi atakowanych przez kulturowe, narzucone normy. Jest tak samo, kobieta nadal traktowana jak przedmiot, rozczłonkowana na pupę, uda czy pośladki. Wciąż brakuje nam spojrzenia na kobietę jako całość, jedność (w przypadku mężczyzn mamy do czynienia właśnie z taką optyką). Postrzeganie jej przez pryzmat konkretnej części ciała sprzyja uprzedmiotowieniu, traktowaniu jako obiekt wyłącznie seksualny, kogoś gorszego (język świetnie oddaje tę krzywdzącą optykę – weźmy np. takie powiedzenie niezła dupa poszła…). Co gorsze, kobiety same oglądają i oceniają siebie oczami mężczyzn.
Screenshot teledysku do piosenki „Booty”
Potencjał nowoczesnego feminizmu, gdzie nie chodzi o walkę płci, ale powszechną równość został przez gwiazdy zmarnowany. Same kreują się w teledyskach i tekstach piosenek na przedmioty pożądania, na rozerotyzowane obiekty, zachęcają mężczyzn do interakcji, kuszą. Niby silne i pewne siebie, jednak potrzebują akceptacji, potrzebują dowartościowania ze strony mężczyzn.
Jennifer Lopez feat. Iggy Azalea, Booty: The way she moves, I know you want her.../Sposób w jaki ona się porusza, wiem, pragniesz jej...
Nicki Minaj, Anaconda: And he keep telling me it's real, that he love my sex appeal. He said he don't like 'em boney, he wants something he can grab... Yeah, he loves this fat ass.../On mówi mi, że to prawda, on kocha mój seksapil. Mówi, że nie lubi kościstych, lubi mieć za co złapać... Tak, on kocha ten tłusty tyłek...
Meghan Trainor, All About That Bass: Yeah, my momma she told me don't worry about your size. She says, boys like a little more booty to hold at night.../O tak, mama mówiła mi, żebym się nie przejmowała rozmiarem. Mówiła, że chłopcy lubią mieć się do czego przytulić nocą...
Screenshot teledysku do piosenki „#twerkit” Busta Rhymes feat. Nicki Minaj
Warto zaznaczyć, że absolutnie nie chodzi o bojkot mężczyzn czy seksualności w ogóle, chodzi o zmianę perspektywy i zwrot ku kobiecej solidarności. Nie potrzebujemy nowych podziałów i utrwalania tych płciowych, podobnie jak postrzegania kobiety w roli obiektu seksualnego, który w dodatku może coś sprzedać, jak i kupić (kobiece ciało świetnie sprzedaje, a kobiety to najbardziej ceniona grupa konsumentów). Wciąż mamy do czynienia z paradoksem, o którym pisała Naomi Wolf w Micie urody w 1990 roku, czyli teoretycznie niezależnych kobietach, które mimo sukcesów i coraz wyższej pozycji społecznej, dają się zamykać w klatce z napisem uroda. Poddają się dyktatowi piękna, kupują kosmetyki, spędzają godziny przed lustrem, dają się retuszować. Wciąż przyjmują męską optykę, patrzą na siebie z męskiej perspektywy.
To mit piękna, obsesja cielesnej perfekcji, więzi współczesną kobietę w nieskończonej spirali nadziei, samoświadomości i nienawiści do samej siebie, gdy stara się spełnić to, co niemożliwe: społeczną definicję „nieskazitelnego piękna” – pisze Wolf w Micie urody.
Oto jak kultura pop wpływa na postrzeganie kobiecego ciała. Czy grube, czy chude, ciało jest nieustannie seksualizowane, uprzedmiotowiane, ma służyć męskiej przyjemności i zazdrości koleżanek. Od dziecka kobiety są stwarzane na idealne obiekty i konsumentki. Rynek pokochał niezależne kobiety i ma dla nich szereg usług i produktów, dzięki którym jeszcze lepiej będą mogły naśladować mężczyzn, dorównać im, przypodobać się. Nawet jeśli deklarują – jak malutka Sophia Grace – że chłopaków nie potrzebują, to potrzebują zakupów, kosmetyków, mniej lub bardziej świadomie widzą siebie męskimi oczami i tak wpływają na swój wygląd, aby wpisać się w kanon.
Kultura narzuca nam, co jest sexy, kształtuje nasze pragnienia, a my dopasowujemy do ciążącej nad nami normy, nie czujemy się dość wolni, aby nie spoglądać na innych. Inni są cezurą dla naszych zachowań. Ale to, że coś jest powszechnie powielane, wcale nie oznacza, że jest dobre i godne naśladownictwa. Zaś wszystkie trendy, które odnoszą się do ciała, są niebezpieczne zarówno ze względów społecznych, jak i dla zdrowia i życia jednostki. Narzucanie kanonu, normy, zawsze jest krzywdzące dla tych, którzy od tej normy odstają. Dlatego istotne jest, aby kobiecość i cielesność, o których tutaj mówimy, w końcu przewartościować tak, aby zrównywać nierówne prawa. Nie chodzi przecież, aby dorównać do mężczyzn, ale wypracować wspólną, neutralną jakość, wyrwać się z jarzma cielesnej oceny, bo mężczyznom też się dostaje, choć nie w takim stopniu, jak kobietom. Wszyscy powinniśmy być solidarni, a nie podzieleni. RÓWNOŚĆ nie może się sprowadzać do tego, że uciśnieni dostają prawo do tego, co silniejsze grupy – mężczyźni, biali itd. Musimy być postrzegani z tej samej perspektywy. Wszyscy i każdy z osobna. To trudne, ale nie można stać z założonymi rękami lub rozkładać ich bezradnie. Nawet przytoczone piosenki i teledyski, choć nie wolne od dyskryminacji i seksualizacji, są małymi krokami naprzód, wywołują dyskusję, zwracają uwagę na problem, a przecież od jego dostrzeżenia zaczyna się zmiana.
Pamiętajmy, że ciało ma być źródłem przyjemności, a nie cierpień. Naszej przyjemności. Idźmy więc na siłownię, aby podnieść poziom endorfin i poprawić kondycję (w końcu siedzący tryb życia powoli nas zabija), a nie po to, aby dorównać sztucznie wykreowanym trendom.
Dlatego na koniec spot brytyjskiej kampanii This Girl Can (#thisgirlcan), który ma zainspirować kobiety do ruszania się w ich ulubionym stylu, nie zważając na wygląd swojego ciała, opinię innych. Bo to bariery, które naprawdę można pokonać, dostając w nagrodę cenną samoakceptację i radość z każdego ruchu, który wykonujemy dla siebie, a nie w imię wyśrubowanych norm kulturowych.