Pochodzący z rodziny weneckich aktorów Giacomo Casanova (1725–1798) w dzieciństwie był uznawany za niedorozwiniętego umysłowo chłopca. Choć miał zdolnych braci (Francesco Giuseppe i Giovanni Battista byli uznanymi malarzami), to jednak pamięć o nim jest najsilniejsza w europejskiej kulturze. Pisał, szpiegował, podbijał kobiece serca i alkowy, choć i w męskich nie raz go zastano (prawdopodobnie za sypianie z kolegami został wydalony z seminarium św. Cypriana w Padwie). Poza tym był też masonem, przedsiębiorcą, magiem, alchemikiem, koneserem jedzenia i trunków w oprawie kryształów, porcelany, sreber. Jednak to właśnie przygody z kobietami są jego znakiem rozpoznawczym. Mimo wszystko wydaje się, że wcale nie traktował swoich kolejnych kochanek niczym sportowych trofeów. To my dziś je podliczamy i emocjonujemy się tym ponad miarę. 

Sam Casanova przyłożył rękę do wykreowania się na playboya, kiedy w dziele Historia mojego życia nazywanym też Pamiętnikami opisał swoje burzliwe przygody. Przedstawił żywy i wierny obraz XVIII-wiecznej Europy, jej obyczajów oraz śmiało jak na tamte czasy pisał o swoich doświadczeniach seksualnych z kobietami. Bo te z mężczyznami wolał pomijać. Ile w tym prawdy? Ciężko orzec. Ale można powiedzieć, że w obecnych realiach poradziłby sobie doskonale ze swoimi umiejętnościami towarzyskimi i autopromocyjnymi. Tu skandal, tam tajemnica i okładki plotkarskich magazynów należałyby do niego.

Giacomo Casanova uwieczniony na obrazie Anthona Raphaela Mengsa, źródło: Wikimedia Commons

 

Napisał swoją drogą nie tylko wspomnienia w języku francuskim (znał też łacinę i grekę), lecz także inne powieści, sztuki teatralne, libretta operowe, tłumaczył Iliadę. Płodności literackiej nie można mu zatem odmówić. Poza tym fascynowała go kabała, medycyna, matematyka, teologia… Prawdziwy człowiek oświecenia. Sprawnie zmieniał zajęcia i zainteresowania. Na początku udawało się to bez większych przeszkód. Mimo wyrzucenia z seminarium znajdował posady u wysoko postawionych duchownych, w końcu dostał się pod opiekę senatora Matteo Bragadina, który dostarczał mu środków finansowych na uciechy, które prędzej czy później musiały skończyć się jakąś awanturą. Amant postanowił więc opuścić Wenecję i poszukać szczęścia gdzie indziej. W Lyonie przyłączył się do masonerii i zawarł wiele cennych znajomości. Potem przyszedł czas na Paryż, Pragę, Wiedeń, Drezno i powrót do rodzimej Wenecji. Tam w lipcu 1755 roku wtrącono go do więzienia I Piombi (mówi się o oskarżeniach o szpiegostwo, uprawianie czarów) gdzie pisał i intensywnie myślał nad sposobem ucieczki. Po około 13 miesiącach wrócił na wolność i uciekł do Paryża. Zresztą cała Europa stała przed nim otworem, a on potrafił wykorzystać swój osobisty urok i obracał się w znamienitych kręgach, poznawał takie osobistości jak Voltaire, Rousseau czy Mozart, zdobywał poczesne stanowiska lub wspomagał kieszeń uprawiając hazard. Nie obyło się więc bez długów i wściekłych wierzycieli depczących mu po piętach, dlatego stale musiał się przemieszczać. 

W końcu trafił do Polski, najpierw do Adama Czartoryskiego, następnie na dwór króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Dobrze mu szło, szybko zaskarbił sobie przychylność polskiego monarchy i miał szansę na dworską posadę. Ale jak zwykle – wszystko do czasu. Tym razem do feralnego przedstawienia w Łazienkach Królewskich, na które właściwie nie chciał iść, ale nie mógł odmówić Stanisławowi Augustowi. Tam poróżnił się z Franciszkiem Ksawerym Branickim. Poszło o jedną z włoskich tancerek biorących udział w przedstawieniu, która nie była obojętna im obu. Spór zakończył się na ubitej ziemi, rewolwerowym pojedynkiem, w którym obaj zostali ranni. Casanova nie tylko stracił szansę na ciepłą posadkę, ale wręcz musiał uciekać. Tak spektakularnie zakończył się epizod polski. Jego nieszczęście nie trwało długo, bo chwilę potem osiadł już na zamku w czeskim Dux, gdzie sporo tworzył i przebywał aż do śmierci w 1798 roku. 

Kadr z filmu Casanova luźno inspirowanego życiem weneckiego bon vivanta – materiały prasowe

 

Ale co z jego miłosnymi podobojami? Otóż miały miejsce wszędzie tam, gdzie tylko się pojawiał – jeśli wierzyć jego wspomnieniom. Odwiedzał europejskie dwory i sypialnie, lecz żadnej kochance (ani kochankowi, nie zapominajmy) nie udało się zdobyć jego serca na stałe. Casanova wyraźnie nie miał zamiaru się ustatkować: Kochałem kobiety do szaleństwa, ale wolność zawsze kochałem jeszcze bardziej – mawiał.

Za to on nie lubił pozostawiać swoich ulubienic na lodzie i często znajdował im... mężów. Ponoć w swataniu był doskonały. Zanim to jednak następowało były romanse, dłuższe lub krótsze. Swoje spotkania z kochankami nazywał godziną Amora, która oczywiście mogła przekroczyć zegarowe 60 minut. Zwłaszcza że Casanova był orędownikiem afrodyzjaków (np. zajadał się ze swoimi wybrankami ostrygami), które rozbudzały miłosny apetyt i podnosiły energię – w tym celu wypijał spore ilości krzepiącej gorącej czekolady. Można go też uznać za jednego z propagatorów prezerwatyw – wtedy płóciennych – które chroniły przed chorobami wenerycznymi (to pewnie miało wpływ na długość jego życia) i niechcianą ciążą.

Mawiał: Uwielbiam tajemną miłość, bo najwspanialszymi rozkoszami miłości są te, które otacza milczenie. Świadectwo swoim romansom dał dopiero w spisywanych pod koniec życia Pamiętnikach. Śledząc jego biografię trzeba przyznać, że rozwój literacki i zainteresowania nauką oraz filozofią, różnymi ówczesnymi prądami były dla Casanovy równie ważne jak przygody miłosne. W sumie napisał 42 dzieła, kochanek miał według obliczeń 122. Tylko czy to można porównywać, zestawiać? Świadczy to bez wątpienia o jego ogromnym głodzie życia i wiedzy. Podobnie jak jego stosunki homoseksualne, których opisy usunął z Pamiętników i wobec których jest generalnie krytyczny w swoich książkach. Jednak w mniejszym lub większym stopniu spróbował i tego w procesie rozwoju swojej seksualności. W wymiarze społecznym też był otwarty, kochanki i w ogóle kobiety traktował ponoć z szacunkiem i równością. Mimo różnicy płci, która wyraźnie i niesprawiedliwie dzieliła mężczyzn i kobiety, były one dla niego równorzędnymi partnerkami, zarówno w rozmowie, jak i w alkowie, sztuce uwodzenia:

Nie jestem typowym uwodzicielem. Uwodziłem zawsze nieświadomie – wtedy, kiedy sam byłem uwodzony…

Czyżby jeden z pierwszych feministów?

Kolaż Małgorzata Stolińska dla enter the ROOM