Po co? To jest pytanie, które nie ma być tylko kijem wsadzonym w mrowisko czy, jak ktoś woli, pytaniem retorycznym, bo wiadomo, że orgazm jest super i już, że to odlot, kosmiczny strzał, chwilowa utrata kontroli, wspomaganie, jeśli chcemy, aby stosunek zakończył się zapłodnieniem. A także powód do satysfakcji strony, która do orgazmu potrafi doprowadzić i naturalnie tej doprowadzanej. Przynajmniej z częścią tych zebranych na szybko ogólników można się zgodzić bez zastrzeżeń. Jednak powtórzę z uporem maniaka: po co?

Można też zacząć od tego samego pytania, jednak odnośnie seksu w ogóle, w jakiejkolwiek formie. Formie, którą lubimy, bo seks można przecież odbyć wirtualnie czy w swojej głowie. I mieć orgazm. Dlaczego więc uprawiamy seks? Seks, który nie prowadzi do prokreacji? Bądźmy wobec siebie szczerzy. Ja seks uprawiam dla przyjemności. I to powinien być według mnie główny cel. Z niego wynikają inne korzyści – odprężenie, poprawa humoru, poprawa kondycji, umacnianie więzi (z partnerem na życie czy kilka nocy, swoją seksualnością, swoim ciałem etc.) i wiele, wiele innych. 

Kadr z filmu "Nimfomanka"

Orgazm nie powinien być celem. Jest to bezsprzecznie szczyt przyjemności. Fajnie go mieć. Ale zróbmy rachunek sumienia – seks jest przyjemny bez orgazmu. Seks sam w sobie jest przyjemny. Można go sobie skutecznie obrzydzić, jeśli w łóżku skupiamy się na wszystkim, tylko nie na przyjemności, kiedy zmuszamy się do jakiś czynności, robimy coś wbrew sobie, kiedy zachowujemy się jak własny cenzor – tu fałdka tłuszczu, tam za głośno albo za cicho jęczę, kiedy ten orgazm, kiedy on lub ona wreszcie dojdzie. Nawet jeśli nasz seks nie skończy się szczytowaniem, to przecież nie jest równoznaczne temu, że był nieudany. O ile nie podeszliśmy do niego z nastawieniem, że ma być nieziemski, choć nawet nie wiemy, co to do końca dla nas znaczy, ale może gdzieś w gazecie tak przeczytaliśmy: Jak mieć nieziemski seks. Jak przeżyć trzęsienie ziemi w łóżku. Jak mieć orgazm wielokrotny. Jak doprowadzi ją/jego na szczyt rozkoszy.

Jak mieć nieziemski seks? Po pierwsze: oderwać się od ziemi. Od swoich oczekiwań, społecznych i kulturowych stereotypów, tekstów z gazet, traktowania stosunku jak zawodów sportowych, w których za wszelką cenę musimy zdobyć określony wynik, odpowiednią liczbę punktów. Seks w naszej zachodniej kulturze, tak niby rozerotyzowanej i swobodnej, bywa traktowany jak zawody czy produkt o określonych parametrach. Wschód celebruje raczej cielesność samą w sobie, pieszczoty, połączenie dwóch żywiołów. Celebruje samo zbliżenie, bycie razem. Nasze zachodnie podejście do seksu może budzić frustrację. Nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy. Nie chodzi o to, żeby nie chcieć więcej. Chodzi o to, aby najpierw docenić to, co się ma. Poznać siebie, swoje potrzeby, to, co sprawia nam przyjemność. Zwykle jest jednak tak, że skupiamy się na wspomnianym wyniku, a nie na drodze dojścia do niego, która jest ważniejsza, dłuższa, która tak naprawdę stanowi o przyjemności. Jak nam nie wychodzi tak, jakbyśmy chcieli, to wolimy udawać albo unikać zbliżeń. Tak nie odkryjemy Ameryki. Do Ameryki prowadzi długa droga, ale nie jest to droga przez mękę. Seks to proces, pewna zmienna, rutyna i zaskoczenie, wzloty i upadki, ale takie, którym charakter – pozytywny lub negatywny – nadajemy właśnie my. Nikt inny.

Każdy, niezależnie od płci, orientacji i innych czynników, jest seksualną indywidualnością, choćby nie wiem jak wiele stereotypowych zachowań powielał. Różnimy się niezależnie od płci, mamy takie czy inne libido, które może ulegać zmianie, w łóżku lubimy to lub tamto, jedno podnieca nas bardziej, drugie mniej. Jest mnóstwo czynników, które wpływają za każdym razem na nasz seks, zwłaszcza jeśli jest to seks dwóch lub więcej osób. Wtedy te czynniki trzeba podnieść do potęgi entej. Różne porady publikowane w mediach gdzieś tam się sprawdzają, ale generalnie nie ma cudów. Udane życie seksualne z orgazmami czy bez to zawsze wypadkowa tych wielu zmiennych, naszego podejścia, rozmowy, najlepiej na luzie, bez oskarżeń czy frustracji, wspólnej pracy, żeby było miło, fajnie, bez niepotrzebnej napinki, żeby każdy dostał to, co lubi, o ile nie przekracza granic drugiej strony. To nie problem, jeśli powiesz: skończmy i chodźmy spać albo zróbmy jeszcze tak czy siak. Ważne, aby sobie na to pozwolić i wiedzieć, czego się chce. 

Kadry z filmu "Kiedy Harry poznał Sally"

Czasem niemal dosłownie można stanąć na głowie i orgazmu nie będzie. Czasem orgazm pojawi się nie wiadomo skąd. A czasem to my nie dopuszczamy do niego. To kolejna kwestia. Naprawdę często sami nie pozwalamy sobie na ten orgazm, nie chcemy stracić kontroli choć na chwilę. Inna sprawa, czy nam z tym źle. Jeśli jest OK, to w sumie nie ma sprawy. Niech sobie inni mają orgazmy i się nimi cieszą. Nie każdy musi lecieć w kosmos. Albo nie za każdym razem. I dotyczy to wszystkich, bez wyjątku. Kobiet, mężczyzn. Róbmy to, na co mamy ochotę i siłę, nie stwarzajmy sami chorej presji. Odpuszczenie może nas pozytywnie zaskoczyć. To jeszcze raz: po co właściwie idziesz do łóżka? 

Opracowanie graficzne Małgorzata Stolińska dla enter the ROOM