Dorosłość generalnie polega na robieniu wielu rzeczy, na które nie mamy ochoty. Chodzimy do pracy, znosimy uwagi szefa, płacimy rachunki, odwiedzamy urzędy, chorą ciocię. Jednak bez przesady. Dorosłość to też podejmowanie dojrzałych wyborów, przewidywanie ich konsekwencji oraz możliwość decydowania o swoim życiu. 

Więc decyduję, że nie chcę być – dajmy na to –  matką chrzestną. Powodów może być mnóstwo. Bo mam już chrześniaków, bo nie mam pieniędzy albo nie mam ochoty wydawać właśnie na takie okazje jak chrzciny, a w dalszej perspektywie urodziny, komunia, wesele… Co jeszcze? Może nie lubię dzieci. Może nie chodzę do kościoła. To ostatnie wielu rodzicom może niestety nie przeszkadzać, bo sami nie chodzą, a ksiądz na pewno przymknie oko. Tym bardziej nie warto się tłumaczyć, bo nasze argumenty zostaną zbombardowane. Nie to nie i koniec. Widocznie mam swoje powody. Dziękuję za wyróżnienie, złożenie propozycji, ale pozwalam sobie odmówić. Odpowiedzieć negatywnie na teoretycznie retoryczne pytanie. Zaraz na pewno usłyszę od kogoś, a może najpierw w swojej głowie: dziecku się nie odmawia. Wciąż pokutuje zabobon o średniowiecznej proweniencji, który mówi, że odmowa sprowadza nieszczęście na dziecko. Będzie nieszczęśliwe. Z naszej winy. Czy ktoś w to szczerze wierzy? Chyba nikt przy zdrowych zmysłach. Ale niesmak pozostaje, nadchodzi oziębienie stosunków. Mimo wszystko nie warto robić nic wbrew sobie i borykać się z tego konsekwencjami – w tym przypadku przez całe życie. Oczywiście można być złą ciotką, zapominać o urodzinach i innych okazjach. To jednak może uruchomić kolejne upomnienia albo nasze wyrzuty sumienia.

Fot. flickr.com 

Wielu rzeczy nie wypada. Nasze życie jest obwarowane różnymi zakazami. Naturalnie, są one w większości potrzebne i pozwalają nam sprawnie funkcjonować w społeczeństwie. Najgorsze są jednak mądrości ludowe, które odnoszą się do naszego zwykle prywatnego postępowania. Przykładem może być wspomniany wyżej chrzest, może być propozycja zostania druhną albo codzienne dobre rady: powinnaś sobie wreszcie kogoś znaleźć (z długą listą cech, którymi ta poszukiwana osoba powinna się charakteryzować) albo przeciwnie: powinnaś go wreszcie rzucić, czas na dziecko, czas na dietę, mniej cukru, więcej warzyw, może jakieś wakacje, a może przydałoby się więcej oszczędzać, dokładniej sprzątać mieszkanie, ciszej uprawiać seks. Oczywiście możemy się obruszyć, możemy się pokłócić. Ale i tak to nam zostaje w głowie. Przesiąkamy tymi dobrymi radami. Potem w zaciszu mieszkania, kiedy z grubsza przemywamy podłogę mopem, włącza się autocenzor i, padając ze zmęczenia, froterujemy podłogę na kolanach albo leżymy na kanapie, ale z dyskomfortem, że można się było bardziej przyłożyć do tego sprzątania. Nie mówiąc już o tym, co się dzieje w naszej głowie, kiedy znajdziemy się w sypialni. Wtedy włącza się nam mnóstwo blokad, które zaszczepiło nam wychowanie w takiej, a nie innej kulturze. 

Fot. deathtothestockphoto.com

Szczerze mówiąc, nie wypada robić tego, co przekracza granicę intymności innych. To powinna być podstawowa zasada. Jest to pewien ideał trudny do osiągnięcia, ponieważ każdy z nas został wychowany w innym domu, innym środowisku, więc ma inne poczucie granic intymności. Jeśli chodzi o nasze życie, to nie pozwólmy nawet najbliższym wchodzić w nie z butami. Czasem te dobre rady powtarzane od pokoleń, nie tyle niosą w sobie rzeczywistą treść, co są wyrazem troski, wyrazem trudności w budowaniu relacji i przykrywania tego płaszczykiem pseudoporad. Jednak to robi dobrze przede wszystkim tym, którzy radzą. Często nie zdają sobie sprawy, że ranią w ten sposób albo przynajmniej uprzykrzają życie. W naszym życiu ma być nam dobrze. Nie ma sensu się poświęcać i zostawać druhną koleżanki, której nie lubimy czy przyjaciółki, jeśli nie czujemy tej roli lub mamy jakiekolwiek inne opory, aby to wziąć na siebie. Wyjdzie to na dobre nie tylko nam. Słuchajmy siebie i nie dawajmy pseudorad innym. Zrywajmy toksyczne związki. Nawet z najbliższymi. Wtedy wszyscy będziemy czarnymi owcami, a białe przestaną być modne. 

Fot. pixabay.com