Naturalna antykoncepcja przeżywa renesans. Papierowy kalendarzyk został zastąpiony nowoczesnymi aplikacjami i coraz więcej młodych ludzi rezygnuje na jego rzecz z innych metod zapobiegania niechcianej ciąży. 

Kalendarzyk popularny był w erze naszych dziadków, którzy nie zawsze mieli dostęp do prezerwatyw i żyli w czasach większego konserwatyzmu obyczajowego. Nasi rodzice byli już beneficjentami nowoczesnych metod jak pierwsze pigułki antykoncepcyjne. A dzisiejsi 20- i 30-latkowie wracają do poczciwego kalendarzyka, obserwacji śluzu, pomiarów temperatury, czyli naturalnych metod pomocnych przy planowaniu rodzin. Dziś te metody mają być alternatywą przede wszystkim dla antykoncepcji hormonalnej. Ale czy skuteczną?

Fot. pixabay.com

Mimo wszystko jest to metoda na pewno bardziej skuteczna niż całkowita rezygnacja z jakichkolwiek środków. Bo i takie zachowania są często odnotowane w omawianej grupie wiekowej. Amerykański Instytutu Guttmachera opublikował jakiś czas temu raport o dość wymownym tytule: Rok magicznego myślenia prowadzi do... niechcianej ciąży. Czym jest to magiczne myślenie? W tym przypadku jest liczeniem na łut szczęścia podczas każdego niezabezpieczonego stosunku – że znów się uda nie wpaść, skoro do tej pory jakoś się udawało. Tu pokutuje nasza skłonność do wiary w zabobony, która jednak jest czym innym, kiedy przechodzimy na drugą stronę ulicy, widząc czarnego kota, a czym innym, kiedy mowa o świadomym macierzyństwie. Według raportu połowa niechcianych ciąż w Stanach to efekt braku stosowania jakichkolwiek zabezpieczeń. Jest to ryzykowna „metoda”, jeśli chodzi o choroby przenoszone drogą płciową. Nie tak dawno Newsweek donosił, że wielu polskich nastolatków ma problemy ze zdrowiem intymnym, a choroby weneryczne rozpoznawane są u nich w późnym stadium, bo boją się zgłaszać do lekarza. Za tę sytuację można winić edukację seksualną, a właściwie jej brak. Po części pewnie winne jest też porno pokazujące seks bez zabezpieczeń. Istotny jest także utrudniony dostęp do środków antykoncepcyjnych, zwłaszcza dla młodzieży (Newsweek pisał o grupie młodych ludzi często przed ukończeniem 18. roku życia) lub brak możliwości finansowych, aby je zakupić. 

Fot. unsplash.com

Wróćmy jednak do aplikacji i pomiarów. Skąd ich popularność? Skąd niechęć do dotychczasowych zdobyczy cywilizacyjnych, którymi niewątpliwie jest prezerwatywa i tabletka antykoncepcyjna? Otóż młodzi ludzie chcieliby uprawiać seks bez żadnych ograniczeń, bez prezerwatywy – wolą nawet stosunek przerywany niż pośrednictwo mało romantycznego lateksu. Zwłaszcza w stałych związkach pozwalają sobie na rezygnację z prezerwatyw i szukają alternatywnych metod, bo sytuacja ekonomiczna i lansowane style życia nie sprzyjają prokreacji. Na fali trendu na zdrowe odżywianie i dbanie o swoje zdrowie chcą uniknąć obciążania organizmu chemicznymi środkami jak tabletki antykoncepcyjne (o których wielu kobietom zdarza się przynajmniej raz w miesiącu zapomnieć) czy długotrwała wkładka hormonalna. Kobiety nie chcą, aby leki sterowały ich gospodarką hormonalną, tym bardziej, że część z nich wciąż odczuwa skutki uboczne tych środków (mimo wciąż udoskonalanych receptur). Mogą to być migreny, zatrzymywanie wody w organizmie, stany depresyjne, spadek libido, przybieranie na wadze, a nawet zakrzepica czy udar. Wszystko zależy od marki leku i indywidualnych reakcji organizmu. Czasem trzeba poświęcić sporo czasu i pieniędzy, aby dobrać idealne tabletki, a i tak nie jest to gwarancja, że po jakimś okresie nie pojawi się działanie niepożądane.

Fot. pixabay.com

Dlatego inteligentne aplikacje kontrolujące cykl miesięczny kobiety przeżywają swój rozkwit. Informują o dniach płodnych i zbliżającej się menstruacji. Czym więcej danych im dostarczymy, tym większa pewność, że dostaniemy precyzyjne terminy. Pytanie tylko, czy mamy na to czas, aby rano przed wyjściem z łóżka mierzyć sobie temperaturę czy przyglądać się swojemu śluzowi. I czy nawet mimo skrupulatnych obserwacji można zaufać aplikacji? W końcu cykl dość łatwo rozregulować. Wystarczy trochę stresu, zmiana miejsca pobytu, choćby lekkie przeziębienie, zażywane leki. Trzeba wziąć też pod uwagę długość życia plemników w organizmie kobiety. Mogą tam czasem „przezimować” nawet 5-7 dni, więc wstrzymanie się od stosunku w trakcie owulacji może nic nie dać, jeśli wcześniej doszło do niezabezpieczonego stosunku. Wydaje się, że aplikacje bardziej pomagają tym, którzy starają się o dziecko niż tym, którzy ciąży chcieliby zapobiec. 

Pytam o metody zabezpieczenia koleżankę, która odstawiła doustne środki antykoncepcyjne, które jej nie służyły. Mówi, że teraz czuje, że żyje. Wróciła jej ochota na seks i przestały puchnąć nogi. Od 3 miesięcy używa aplikacji na telefon kontrolującej cykl. Czy ufa jej do końca? Nie. Dodatkowo stosuje z partnerem prezerwatywy, środki plemnikobójcze lub stosunek przerywany. Same obserwacje swojego ciała uznaje jednak za dobre. Jest teraz bardziej świadoma tego, co dzieje się z nią w trakcie cyklu, nauczyła się uważnie słuchać swojego ciała i rozumieć pewne objawy.

Aplikacje są na pewno przydatnymi narzędziami, ale nie dają 100% ochrony przed niechcianą ciążą, nie mówiąc już o chorobach wenerycznych. Jednak wielu osobom już samo zainstalowanie takiego programu daje poczucie zabezpieczania się i odpuszczają sobie inne środki ostrożności. Niestety zapominają przy tym, że magia działa tylko w bajkach. 

Fot. flickr.com