Ptaki. A właściwie kurze jajka. Szaleniec z psychozą. A dokładniej zamknięta cela. Dlaczego boimy się oglądając filmy Hitchcocka dziś, tak samo jak wczoraj? Może dlatego, że mistrz dreszczowców wydrapał na taśmie swoje prawdziwe lęki?

Nie, nie twierdzę, że znalazłam nową ścieżkę czytania filmów mistrza kina grozy. Bo nie o tym będzie tekst. Nie będzie też kolejnej interpretacji Psychozy. Będzie za to o lęku, który szczelnie upchany na kolejnych klatkach taśmy filmowej stał się stalowym żurawiem, który przeniósł bez większego wysiłku angielskiego reżysera z punktu A, który określić możemy jako marzenie o sławie, do punktu B – legendy. Bo Hitchcock to dziś legenda. I to dzięki lękowi właśnie. 

Zanim jednak przejdziemy do szczegółu, zacznijmy od ogółu, a mianowicie definicji lęku. Jeśli wydaje się wam, że strach to jego synonimiczny zamiennik, uprzedzam – nie macie racji. Z definicji, cytując za profesorem Jerzym Mellibrudą, zasadnicza różnica między strachem i lękiem związana jest z uświadamianiem źródła zagrożenia: w przypadku strachu jest ono określone racjonalnie, w przypadku lęku natura zagrożenia pozostaje nieznana.

1 Hitchcockscary prycho scream fear strach lek krzyk horror

Kadr z filmu "Psychoza"

Są więc ptaki, których zaczyna bać się po przyjeździe do Bodega Bay Melanie Daniels, w którą wcieliła się Tippi Hedren. Za to Marion Crane (Janet Leigh) nie boi się niczego, nawet lekko zdziwaczałego właściciela motelu, sympatycznego właściwie Normana Batesa (w tej roli genialny Anthony Perkins), choć już prywatnie Leigh, która po scenie pod prysznicem miała porządnie zszarpane nerwy, wielokrotnie przyznawała się do tego, że od czasu Psychozy bierze tylko kąpiele. Przed ekranem boimy się za to my, odbiorcy. Już samego mrugającego neonu Bates Motel. Choć tu historia jest trochę bardziej skomplikowana, bo zwodzi nas i psychoza i cała ta medyczna otoczka stanu chorobowego. Z psychozą zaznajamiał zresztą widza Hitchcock już 15 lat przed premierą Psychozy, bo w 1945 roku, w równie wstrząsającej Urzeczonej z Ingrid Bergman i Gregorym Peckiem. Wracając do strachu – boi się w końcu fotograf L.B. Jeffries i jego dziewczyna Lisa (nieodżałowana Grace Kelly) w thrillerze Okno na podwórze. Tu jednak lęk miesza się z narwanym strachem, bo Okno to gra przypuszczeń.

Lęk (i czasami strach) u Hitchcocka skądś brać się musi, choć on sam, w życiu prywatnym był żartownisiem – nie odmawiając mu czarnego humoru, naturalnie. Znane są przecież jego wybryki, których najczęstszym celem byli zapraszani goście i aktorzy. Głównie aktorki. 

Sęk w tym, że sam Hitchcock miał też za uszami kilka dziwactw, których podłoże wyściełał lęk. A najciekawsze jest to, że sam bał się swoich filmów. Czy komuś z was trudno znieść ciężar i gęstą atmosferę Sznura? Nic dziwnego. Reżyser też męczył się w trakcie seansu. Właściwie starał się tego unikać. W wywiadzie udzielonym Orianie Fallaci w 1963 roku, przyznał: Boję się swoich filmów. Nigdy nie chodzę ich oglądać. Nie wiem, jak ludzie sobie z tym radzą. Gdy harda, włoska dziennikarka odbiła piłeczkę i określiła strach w jego filmach jako „nielogiczny”, kiwając twierdząco głową, odpowiedział: Ale czymże jest logika? Nie ma nic głupszego niż logika!

Kadr z filmu "Psychoza"

A więc lęk trawił mistrza? Oczywiście, od samego rana, a konkretniej od śniadania. Nie wiadomo czy miało to jakikolwiek wpływ na Ptaki, ale Hitchcock panicznie bał się kurzych jaj. Szczególnie, gdy wylewało się z nich żółtko. Jedzenie traktował z uwielbieniem (co widać było po jego krągłej figurze), jak i obrzydzeniem jednocześnie. W takich okolicznościach nie dziwi budząca grozę scena z Psychozy – choć początkowo całkowicie niewinna – kiedy Norman Bates mówi do skubiącej kanapkę Marion: jesz, jak ptaszek. Dla wszystkich, którzy zapomnieli – scenografię w tym ujęciu tworzyły wypchane ptaki. 

Ale jajka to nie jedyny lęk Anglika. Bał się też policji. I celi. Lęk ten miał źródło jeszcze w jego wczesnym dzieciństwie, gdy ojciec posłał małego Alfreda na komisariat policji z prośbą o wręczenie kartki dyżurującemu funkcjonariuszowi. Posłuszny chłopiec zrobił, co mu kazano. Po przeczytaniu wiadomości policjant zamknął malca w celi. Na 10 minut, ale podobno Hitchcock zamarł ze strachu.

Mało przeżyć, żeby realizować pokręcone historie? Zastanawiał się nad tym porfesor literatury angielskiej David Trotter, wykładowca Cambridge. Rozkładając twórczość Hitchcocka na czynniki pierwsze, pisał: (...) nawet biografowie, śledząc jego życiorys od początku, sprzeczali się co do tezy, skąd wzięła się ta pomysłowość. Najpopularniejszą hipotezą była nieśmiałość, którą zresztą aż nadmiernie promował Hitchcock. Zwolennikiem teorii nieśmiałości był przede wszystkim Truffaut

Z pewnością Hitchcock lęki rozpracowywał w filmach. Oskarżano go o sadyzm (scena sztyletowania pod prysznicem trwa 45 sekund i kręcona była z 70 ujęć), ale Trotter twierdzi, że nie ma podstaw na jakiekolwiek jego potwierdzenie. A może chodziło o współczucie? Może atrakcyjne blondynki uosabiały kogoś, kogo ciężko stracić? Może.

Biografowie na podstawie kolejnych wyznań, dotąd nieznanych, i łączenia faktów, dochodzą do coraz innych konkluzji. Tymczasem należy brać pod uwagę fakt zamiłowania do dowcipkowania Hitchcocka. I dzielić przez trzy wszystko, co mówił. Mówił, że bał się sufletu (tak, sufletu), choć jego córka twierdziła, że był to ulubiony deser ojca. Mówił, że nie zrobił prawa jazdy ze względu na lęk przed władzą, a wielokrotnie odwoził córkę do szkoły. 

Jedno jest pewne. Lęki Hitchcock posiadał. Lęki zdominowały jego kino. Więc skoro sam mistrz bał się własnych filmów, dlaczego mielibyśmy nie bać się i my? Jakiś powód lęku bowiem być musi. 

Kadr z filmu "Ptaki"

 Fot. materiały prasowe