Poniedziałek, wtorek, środa... Upał, w starym tramwaju klimatyzacji nie ma, większość się poci, z higieną różnie, wszyscy się pchają, bo przecież wszyscy się strasznie spieszą. Szturchają się łokciami, szorują o nagie części ciała współpasażerów plecakami, torbami. O jakimkolwiek przepraszam, proszę, dziękuję można zapomnieć. Ewentualnie można liczyć na mały, podnoszący ciśnienie opierdol, bo się w drzwiach bezmyślnie stoi, przejście blokuje. Zawsze źle, zawsze niedobrze, jak byś nie stał – nie dogodzisz. Frustracja wylewa się z nas od rana. W deszczową pogodę nie jest lepiej, dochodzą parasolki, które żyją własnym życiem, każdy jest z cukru i boi się, że się rozpuści. Co gorsza, można zostać obryzganym brudną wodą z kałuży przez rozpędzonego kierowcę osobówki, który z radością docisnął pedał gazu, kiedy wreszcie wyrwał się z korków. Przechodnie i ich garderoby są nieważne. Zresztą agresja na drodze jest jeszcze większa niż ta w środkach masowej komunikacji. Zajeżdżanie drogi, wyzwiska, rękoczyny… Najlepszy przykład to film, który królował w sieci w zeszłym tygodniu:
Co się z nami dzieje? Owszem, są sytuacje, kiedy naprawdę można się wkurzyć. Można jakoś przełknąć, że tak a nie inaczej ktoś stoi, bo nie ma miejsca, bo się zamyślił i chcąc lub nie chcąc blokuje przejście. Wielu jednak (przypuszczam, że tych, którzy by zrobili awanturę stojącym w drzwiach) traktują innych, nieznajomych członków społeczeństwa jak powietrze, które nic ich nie obchodzi, dopóki nie wchodzi im w drogę. I na przykład swobodnie rozprawiają o swoich najintymniejszych sprawach przez telefon. Jak najgłośniej, na cały środek lokomocji. Albo całują się namiętnie na przystanku. Za nic mają świat cały. I nikt tu nie mówi o małym, słodkim pocałunku. Co komu do tego? Trzeba się odwrócić, nie patrzeć, nie słuchać. Można się jednak zagotować. Wypada jednak nerwy trzymać na wodzy. Wypada przestrzegać pewnych zasad. Przestrzeń publiczna rządzi się swoimi prawami, należy do wszystkich i trzeba iść na ustępstwa, ograniczyć swoją wolność, poszanować granice innych. Dzięki temu możemy wspólnie sprawnie funkcjonować: ze sobą, obok siebie, a nie przeciw sobie.
Jednak od złych emocji aż w nas kipi. Z takim nastawieniem wchodzimy do autobusu, metra, tramwaju i mówimy komuś coś niemiłego. Jeden wzruszy ramionami i może się nawet uśmiechnie, drugi coś odpyskuje, trzeci przemilczy, ale będzie też taki, który weźmie to do siebie i będzie miał humor zepsuty przez pół dnia, gdzieś to w nim zostanie i będzie nieprzyjemnie uwierać. Przecież nie zasłużył, nic takiego nie zrobił. Co nas to jednak obchodzi. Ważne, że my mamy źle i choć trochę odreagowaliśmy. Nic poza czubkiem własnego nosa nie widzimy. Znieczulica, kurwica i inne brzydkie neologizmy. Taki mamy klimat. Taki, że kilkunastoletnie dziewczynki biją w tramwaju inne, które zwróciły im uwagę, że za głośno rozmawiają. Awantura gotowa. Niektórym wystarczy tyle, aby dać upust swojej złości. Pozostali pasażerowie mieli widowisko, obojętnie patrzyli. Dopiero po dobrych kilku chwilach ktoś pomógł atakowanym, które wołały o pomoc. To też historia sprzed kilku dni, ze stołecznego środka komunikacji.
Fot. pixabay.com
Witajcie w Polsce? Nie tylko. Na całym świecie ludziom burzy się krew, puszczają nerwy. Pokazał to w swoim filmie Dzikie historie argentyński reżyser Damián Szifrón. Obserwujemy to na co dzień. Wypadałoby coś w końcu zrobić ze spiralą nienawiści. Wchodzimy do urzędu z negatywnym nastawieniem, bo na pewno będzie niemiło, urzędnicy będą piętrzyli formalności, trudności, nie rozpatrzą pozytywnie sprawy. Wobec tego nie ma się co dziwić urzędnikom, którzy mają do czynienia ze sfrustrowanymi od progu petentami, że nie czekają z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Błędne koło. Leży u nas radzenie sobie ze stresem. Dodatkowo sami się nakręcamy, kumulujemy złe emocje, kiedy wdajemy się w konflikty. Kiedy zamiast życzliwości, uśmiechu, magicznych słów: proszę, dziękuję, przepraszam, rzucamy obelgami. Ciśnienie nam skacze, złość nas zaślepia, emocje biorą górę, wyłączamy myślenie. To najgorsze, co możemy zrobić. W takich sytuacjach tracimy kontrolę, ponosi nas, choć nie ma ku temu zdroworozsądkowych powodów i czasem naprawdę źle się kończy. Dziwne, że ludziom po całym dniu stresu, nerwów, szarpania, chce się jeszcze karmić negatywnymi emocjami. Lepiej jednak włączyć myślenie, ustąpić miejsca, przesiąść się na rower, pobiegać dla odstresowania.




