Pierwszy McDonald’s pojawił się w Warszawie w 1992 roku. Niedługo potem, wraz z rozwojem kapitalizmu, do naszego kraju przywędrowały nie tylko kolejne fast foody, lecz także różne restauracje i nareszcie można było przebierać w ofercie gastronomicznej. Jedzenie na mieście stało się ważnym elementem życia Polaków, zwłaszcza w dużych ośrodkach. Gdzie w tym wszystkim sytuowały się bary mleczne? Ich historia rozpoczęła się w 1896 roku, kiedy to pierwszy taki lokal (czyli Mleczarnia Nadświdrzańska) został otwarty w Warszawie przy ulicy Nowy Świat 11 przez Stanisława Dłużewskiego. Było przede wszystkim tanio, jarsko, mączno-mlecznie, swojsko. W międzywojennej Polsce jadłodajnie wzorowane na pomyśle Dłużewskiego cieszyły się popularnością, ale ich prawdziwy rozkwit przypadł na powojenną rzeczywistość PRL-u, kiedy większość placówek (w latach 60. było ich około 40 tysięcy) była zarządzana przez Społem. Bary mleczne nie były lokalami gastronomicznymi na wysokim poziomie. W czasach, kiedy wszystkiego brakowało, ich zadaniem było tanio wyżywić pracujący lud. Wybór dań nie powalał na kolana: królowały kasze, leniwe, zupy. Jadło się szybko, bo już następni czekali na wolne miejsce. Jedni mają więc nienajlepsze wspomnienia związane z żywieniem się w barach mlecznych, inni, zwłaszcza z mniejszych miast, wspominają te lokale z sentymentem, pamiętają smak pierogów, naleśników i imiona bufetowych. W mniejszych miastach bary wraz z transformacją ustrojową zwykle poupadały, w większych udało się co nieco ocalić. Często któryś z pracowników przejmował placówkę i ciągnął dalej interes, niczego nie zmieniając. Trudno więc było konkurować z nowymi lokalami, które kusiły zróżnicowaną ofertą, światowymi smakami, wystrojem, obsługą. Czyli wszystkim tym, czego Polacy byli złaknieni po siermiężnych latach komunizmu, życia w szarej, monotonnej rzeczywistości za żelazną kurtyną. 

Pamiętny bar Apis z filmu Miś Stanisława Barei 

 

W barach mlecznych zostali stali bywalcy i ludzie zmuszeni sytuacją ekonomiczną. Te niegdyś egalitarne miejsca zbiorowego żywienia zostały zepchnięte na margines, kojarzyły się z brudem, biedą, niemiłą obsługą. W nowej rzeczywistości większość niezależnie od statusu wolała wpaść do KFC czy McDonald’s, aby zjeść szybko i tanio. Co już nie znaczy, że zdrowo. Bo czego by o barach mlecznych nie mówić, to ich podstawą są ciepłe, świeże posiłki przyrządzane na bazie pełnowartościowych produktów. Fast foody to z kolei królestwa mrożonych półproduktów, dzięki czemu taki na przykład Big Mac smakuje tak samo na całym świecie. A w barze mlecznym wszystko zależy od tego, czy na zmianie na kuchni jest pani Bożenka, czy Halinka. Bary mleczne funkcjonowały sobie na uboczu polskiego świata gastronomicznego (choć niekoniecznie na dosłownym uboczu, bo często w doskonałych lokalizacjach). Jednak nie tak dawno temu wszyscy sobie o nich przypomnieli. 

Fot. pixabay.com

 

Kolejne cięcia dotacji dla barów lub przechodzenie na emeryturę ich zarządzających powodowało zamykanie niektórych placówek, co nie pozostawało bez echa. Takim pamiętnym momentem było zamknięcie w 2009 roku baru Uniwersyteckiego (znanego lepiej jako Karaluch z powodu rzekomego robactwa) na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie koło głównego kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie przerwy między zajęciami wpadało się tam, aby coś szybko zjeść. Było tłoczno, tanio, smacznie. Niemal jak u mamy. Czasem tylko trzeba było coś dopieprzyć albo dosolić. Jadali tam studenci, profesorowie, dużo starszych osób, w pobliżu zawsze kręcił się jakiś bezdomny. Opary z kuchni, gwar, kolejka, nerwowe spoglądanie na zegarek, bo trzeba było się wyrobić na kolejne zajęcia. Wszystko to miało swój niepowtarzalny urok. Karalucha zamknęli, otworzyli drogą piekarnię. Inny los spotkał bar Prasowy. Kiedy miasto chciało lokal po nim wystawić do komercyjnego przetargu, społecznicy zaprotestowali. Udało się go przejąć Kamilowi Hegemajerowi, który w stolicy prowadzi kilka lokali o wspólnej nazwie Mleczarnia, nawiązujących do PRL-owskich jadłodajni. To właśnie wraz z pojawieniem się Mleczarni i odświeżeniem Prasowego można odnotować wzrost popularności barów mlecznych. Udało się odczarować negatywne stereotypy o opryskliwych bufetowych, braku higieny, niesmacznych daniach. Upływ czasu i zapominanie o PRL-u też odegrały swoją rolę, negatywne wspomnienia sie zacierały, powróciły sentymenty, tęsknota za tym, co znało się z opowieści rodziców i dziadków. 

Bar Prasowy w Warszawie, fot.facebook.com/Prasowy

 

Cena również odgrywa rolę. Nie dość, że jest modnie, to jeszcze tanio. Zwłaszcza jeśli chodzi o dania bezmięsne, bo właśnie do nich dopłaca państwo, realizując w ten sposób politykę wspierania najuboższych. Wartość dotacji to 40% wartości surowca zużytego do produkcji dań jarskich. Listę produktów, które mogą być dotowane, publikuje ministerstwo. W kwietniu tego roku po wielu bojach właścicielom barów mlecznych i przedstawicielom rządu dało się nareszcie dojść do porozumienia w sprawie tej listy. 

Bar Słoneczny w Gdyni, fot. barmlecznysloneczny.pl

 

Pytanie tylko, czy ci najbiedniejsi odnajdują się w odnowionych barach. Niby tych samych, co kiedyś, ale nie do końca, bo jednak okupowanych przez hipsterów i pracowników korporacji, którym przejadły się drogie kanapki roznoszone po firmach (zwłaszcza, że w ich cenie można zjeść pełnowartościowy, ciepły posiłek) lub którzy poczuli przynależność do prekariatu i nie chcą przejadać większości swoich skromnych dochodów. Przykład baru Prasowego pokazuje, że egalitaryzm jest wciąż możliwy. Kolejka do bufetowego okienka to cały społeczny przekrój. Może jest ładniej niż kiedyś, ale wciąż, kiedy nie ma wolnych miejsc, można zobaczyć staruszkę i studenta jedzących obok siebie. Zapachy i okrzyki z kuchni krzyżują się w locie gdzieś nad głowami głodnych obywateli. I jeśli nawet część klientów jada tutaj, bo nie ma innego wyjścia, to nie jest to nieznośna konieczność. To pozytywna moda. To fast food po polsku. Jednak do konkurowania z zagranicznymi koncernami wciąż nam daleko. Barów mlecznych jest obecnie około 100 w całym kraju. A szkoda. Bo mają niezaprzeczalny urok. Zwłaszcza, kiedy bufetowa na nas porządnie krzyknie. Bo jest kolejka, jedzenie stygnie, głodni czekają.

Bar Turystyczny w Gdańsku, fot. barturystyczny.pl

 

 

Fot. główne: wikipedia.org