Ludzkie przypadłości bywają przedziwne. Zwłaszcza te o podłożu psychicznym. Swoje nazwy zawdzięczają zwykle lekarzom, którzy je zdiagnozowali jako pierwsi, nieliczne zaś sławnym postaciom – realnym lub fikcyjnym – które na nie cierpiały. I te są znacznie bardziej pociągające. No bo kto by nie chciał mieć syndromu Stendhala lub córki Wiktora Hugo? Może ten, który już się dowie, co kryje się za wdzięcznymi nazwami rzadkich zaburzeń. 

Stendhal, a właściwie Marie-Henri Beyle, to francuski pisarz zaliczany do grona klasyków światowej literatury. Oprócz swoich książek pozostawił po sobie pamiętniki. W tym z roku 1817 opisał stan, którego doświadczył we Florencji po zwiedzeniu galerii Uffizi, odwiedzeniu grobu Dantego w kościele Świętego Krzyża i obejrzeniu Dawida Michała Anioła. Nadmiar wrażeń doprowadził go do osłabienia, dostał gorączki, miał zawroty głowy, przyspieszoną akcję serca i musiał pozostać w łóżku. Kiedy po kilku dniach znów wyszedł na ulice zabytkowego włoskiego miasta, wróciły problemy z sercem i duszności. Syndrom ten opisała w 1979 roku włoska psychiatra Graziella Magherini. Według niej zaburzenie nerwicowe objawiające się szybszym biciem serca, zawrotami głowy, dezorientacją, halucynacjami, a nawet omdleniami pojawia się u niektórych osób w wyniku obcowania z wieloma wspaniałymi dziełami sztuki w krótkim czasie albo zgromadzonymi na małej przestrzeni. Podobne reakcje spotykane są również w wyniku obcowania ze wspaniałą przyrodą lub w luksusowych sklepach. Od przybytku po prostu kręci się w głowie. 

Fot. pixabay.com 

Syndrom van Gogha odnosi się do sławnego malarza, któremu w sumie nie wiadomo, co przyniosło większy rozgłos – piękne obrazy czy samookalecznie w postaci obcięcia sobie ucha. Miało to nastąpić po kłótni z Paulem Gauguinem. Niedawno pojawiła się jednak hipoteza, że mogło być to spowodowane wieścią o ślubie brata, od którego malarz był uzależniony finansowo. Tak czy inaczej skłonności do autoamputacji (związane z różnymi poważnymi chorobami psychicznymi, sam van Gogh prawdopodobnie cierpiał między innymi na borderline) bywają nazywane imieniem i nazwiskiem holenderskiego mistrza pędzla. Ludzie wyłupują sobie oczy, odcinają penisy, a nawet kończyny, a przynajmniej próbują. Tak też ucho van Gogha to przy tym nic takiego. 

Jedni obcinają sobie to i owo, inni symulują, aby zwrócić na siebie uwagę – mówimy wtedy o syndromie Münchhausena. XVIII-wieczny baron został zapamiętany z powodu swoich licznych niezwykłych przygód, a raczej talentu do ich wymyślania. Po prostu dawał się ponosić fantazji. Stąd też udawanie choroby, fałszowanie psychicznych lub fizycznych objawów łączy się z jego nazwiskiem. I choć wydaje się mniej szkodliwe niż samookaleczenie, to wcale takie nie jest. Nie można też mylić tego syndromu z hipochondrią, gdzie ludzie boją się chorób i wierzą, że je faktycznie mają. W przypadku omawianego syndromu pacjenci zwykle na podłożu psychopatii, ze skłonnościami masochistycznymi, mający problemy z relacjami symulują, a jeśli to nie działa, to wywołują u siebie objawy, które mają doprowadzić do interwencji lekarskiej, a nawet operacyjnej. Nie boją się o swoje zdrowie, bardzo im zależy na jak najlepszym wejściu w rolę chorego. Jest jeszcze zastępczy zespół Münchhausena, kiedy objawy chorobowe są wywoływane u kogoś innego. Często rodzice, aby zwrócić na siebie uwagę, są w stanie podtruć swoje dzieci lub zrobić im jakąś inną krzywdę, byle tylko trafić z nimi do szpitala, móc je pielęgnować, pokazując całemu światu jak bardzo są troskliwi i zmartwieni.

Jean-Léon Gérôme Diogenes z Synopy, źródło: wikipedia.org

Syndrom Diogenesa wywodzi się z kolei od starożytnego greckiego filozofa, który był cynikiem i minimalistą. Chcąc żyć w zgodzie z naturą, jak najprościej, odrzucił ziemskie dobra i zamieszkał w beczce po winie na ateńskiej ulicy. Nawet wizyta Aleksandra Wielkiego nie zrobiła na nim wrażenia, wręcz powiedział, aby przywódca się odsunął, bo zasłania mu słońce. Syndrom ten przypisuje się zwykle tym, którzy sami izolują się od świata, nie dbają o siebie i swoje najbliższe otoczenie, tracą poczucie wstydu. Takie zachowania występują często w podeszłym wieku i są związane z demencją starczą, apatią wynikającą z poczucia nieuchronnego zbliżania się śmierci. 

Pamiętacie film Stanleya Kubricka z1964 roku i jego bohatera doktora Strangelove'a, który nie kontrolował swojej prawej ręki? Syndrom doktora Strangelove’a zwany również syndromem obcej ręki wprawdzie występuje rzadko, ale jednak. Wiąże się z zaburzeniami w mózgu wpływającymi na pracę niesubordynowanej kończyny (np. przez umiejscowiony tam nowotwór, w wyniku udaru). Chorzy mają wrażenie, że jedna z rąk nie należy do nich, traktują ją jak ciało obce, coś spoza obszaru ich ciała, co w dodatku zaburza jego funkcjonowane, np. pracę zdrowej ręki. Czasem domagają się więc amputacji, a w skrajnych wypadkach sami jej się dopuszczają.  

Kto z nas nie był choć raz nieszczęśliwie zakochany bez wzajemności? Jeśli fatalne zauroczenie nie kończy się na kilku dniach wzdychania, to może być znak, że cierpimy na syndrom Adèle Hugo. Piękna córka francuskiego pisarza Wiktora Hugo zakochała się w angielskim poruczniku Albercie Pinsonie, który niestety nie odwzajemnił uczucia, bo jak wiadomo: serce nie sługa. Adèle nie mogła się jednak pogodzić z odrzuceniem i niczym stalkerka zaczęła jeździć za obiektem swoich uczuć, opowiadała ludziom, że są małżeństwem, szantażowała ukochanego. Jednym słowem, niesiona pożądaniem, dopuściła się wielu szaleństw, co ostatecznie skończyło się obłąkaniem. Dlatego czasem lepiej sobie odpuścić. 

Kadr z filmu Syndrom Stendhala – materiały prasowe 

Fot. główne: kadr z filmu Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę – materiały prasowe