We wrześniowym Vanity Fair ukazał się artykuł Nancy Jo Sales Tinder and the Dawn of the Dating Apocalypse, wieszczący początek końca randkowania, sztuki uwodzenia. Nadciąga zagłada – zero moralności, szybki seks bez zobowiązań, rozpad ostatnich stałych związków, coraz mniej dzieci. Nie chcemy już kochać? Wystarczy nam podniecający sexting i zaliczanie kolejnych seksualnych partnerów, o których wiemy tyle, co nic? Według autorki przede wszystkim mężczyźni skupiają się na „kolekcjonowaniu” jak największej liczby gorących dziewczyn, choć i te mają swoje za uszami i nie łudzą się, że za pośrednictwem tej czy innej aplikacji do randkowania znajdą męża, ale raczej towarzystwo na wieczór i pewnie też upojną noc. Przebierają w kandydatach dosłownie na lewo i prawo, ponieważ nie można się skupiać na jednym, kiedy inny może okazać się bardziej wart zachodu: mieć mieszkanie, droższy samochód, lepszą pracę. Zresztą jednorazowy seks jest dobry dla higieny psychicznej – bez obietnic, zobowiązań, złamanego serca, rozczarowań. Żyć nie umierać. Artykuł o Tinderze spotkał się z krytyką. Zarzuca się autorce między innymi, że skupiła się tylko na ściśle określonej grupie osób praktykujących umawianie się przez aplikacje – pasujących do jej tezy imprezowiczów z uniwersyteckich kampusów i modnych nowojorskich koktajlbarów, a niektóre ich wypowiedzi o ilości seksualnych partnerów na tydzień wydają się mocno przesadzone. Bo czy faktycznie zapracowani karierowicze mają czas, aby pisać z kilkoma osobami naraz i co wieczór widzieć się z kimś innym? Czy chodzą tak od razu do łóżka, nie idąc wcześniej choćby na zapoznawczego drinka? I gdzie ich czas na pasje, spotkania ze znajomymi i tak dalej, którymi chwalą się przecież w aplikacjach, zamieszczając odpowiednie zdjęcia?

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM

Zostawmy więc Vanity Fair w spokoju, apokalipsa na pewno nam jeszcze nie grozi. Nasz gatunek tak szybko nie wyginie. Nie tylko seks, zabawa, konsumpcja nam w głowie. Jednak to małe zamieszanie wokół randkowania online skłania do zadania pytania: czy aplikacje odzierają nas z romantyzmu? Czego dziś właściwie chcemy od życia: seksu czy miłości? Czy wolna miłość, wolny seks, o który pytał już Wyspiański w Weselu jest taka dobra, w ogóle możliwa? Czy sekretnym składnikiem seksu, tym, co nadaje mu sens, jest miłość – co zapada nam w pamięć po obejrzeniu Nimfomanki Larsa von Triera? A może rację miała Susan Sontag, pisząc, że utożsamienie miłości z seksem to największy błąd współczesności?

Miłość romantyczna, choć nakręcono o niej wiele filmów, a jeszcze więcej napisano książek, to dość nowy wynalazek, jeśli chodzi o życie codzienne. Wszak dotąd królowały swatane małżeństwa czy takie z rozsądku (gdzie o zbliżenach fizycznych z wielkiej miłości chyba ciężko mówić). Łączenie się w pary ułatwia nam życie, zaspokojenie naszych potrzeb emocjonalnych, a z miłością, o ile w ogóle istnieje, jest tak, że czasem spada na nas jak grom z jasnego nieba, a czasem po prostu się rodzi między dwójką osób, które jakoś tam do siebie pasują i im na sobie zależy. Jeszcze inną sprawą jest długa tradycja miłosnych gier, uwodzenia, kończącego się płomiennymi romansami lub tylko mniej lub bardziej niewinnym flirtem. Taka nasza ludzka natura, że gonimy za tym, co sprawia nam przyjemność i buduje nasze poczucie wartości. Aplikacje randkowe idealnie mieszczą się w tym kontekście, w kontekście uwodzenia. To po prostu jego kolejna forma. Może dość szybka, wygodna, może nie trzeba się tak bardzo starać, wystarczy kilka zdjęć i dobry opis… Tu warto wtrącić, że patrząc na Tindera, to czeka nas tam mały atak klonów, wielbicieli burgerów, air maxów, Taco Hemingwaya, opalonych, wysokich, uprawiających modne sporty i najczęściej dość szybko proponujących kawę lub piwo, czyli spotkanie na żywo. Jeśli nawet kryje się za tym chęć seksu, to niewielu z nich przynajmniej na polskim podwórku napisze bezpośrednio coś w stylu: wanna fuck?. A jeśli nawet, to czy da się tak od razu przejść do rzeczy, bez choćby chwili rozmowy? A czym się różni mniej lub bardziej porywająca rozmowa przy barze lub podczas tańca na parkiecie od small talku uprawianego na Tinderze? Różni się, owszem, kontekstem, bliskością. Jednak czy to nie trudniejsze, kiedy trzeba wstać z kanapy i spotkać się z nieznajomym, czy nie ma w tym więcej ryzyka? Może jednak właśnie ten element niepewności bywa dodatkowo stymulującym bodźcem? A patrzenie na zdjęcia nieznajomych można porównać do tego, kiedy ktoś nam wpadnie w oko w autobusie czy kolejce do kasy w supermarkecie. Coś z tego może być, jeśli zaczniemy rozmowę, ale może też nie wyjść nic. 

Fot. pixabay.com

Prawda jest też taka, że nie wszystkim udaje się oswoić z kontekstem znajomości z Tindera czy innej randkowej aplikacji. Bo Tinder w powszechnej świadomości jest do wyrywania na seks i to ciąży nad wirtualnie nawiązaną relacją. A przecież nie jest regułą, że poznając się w ten sposób, od razu idziemy do łóżka, podobnie jak są związki, które zaczęły się od seksu na pierwszej randce i nie ma nic w tym złego, bo wszystko zależne jest od energii seksualnej spotykających się ludzi, ich obopólnej zgody na konkretne zachowania. Jednak my wciąż, nawet za zamkniętymi drzwiami sypialni oglądamy się na stereotypy i czujemy się pod jakąś społeczną kontrolą, sami nakładamy sobie ograniczenia. Może będzie inaczej, kiedy randkowanie online bardziej okrzepnie, podobnie jak pojawienie się singli, które budziło początkowo skrajne emocje, od euforii po ostrą krytykę. W końcu rewolucja seksualna od dawna jest za nami, a od kiedy mamy internet, to na różne sposoby wykorzystujemy go do poznawania nowych ludzi, utrzymywania więzi, a więc i do szukania partnerów – na jedną noc albo całe życie. Znak czasów, nic więcej. Bo nie oszukujmy się, ktoś kto chce seksu co tydzień z innym partnerem lub partnerką, bo tak lubi, taki ma temperament, zrobi to z aplikacją czy bez, w ten czy inny sposób. To tak jak z środkami lokomocji: do wybranego celu można dotrzeć pociągiem, samolotem, samochodem. 

Kadr z serialu Seks w Wielkim Mieście – materiały prasowe

Jesteśmy więc świadkami zmian obyczajowych. To tym razem raczej ewolucja niż rewolucja. Zaczynają się one zwłaszcza w dużych ośrodkach miejskich. W mniejszych miastach czy wsiach wciąż pokutuje stereotyp starej panny i starego kawalera, ale też i tam się to zmienia, nie budzi specjalnej sensacji. Podobnie jak samotna matka z dzieckiem, niezalegalizowane związki, coraz powszechniejsze rozwody. Do tego dochodzi seksualizacja kultury, przestrzeni publicznej, ale zachowania seksualne powinny nadal w odczuciu dużej części społeczeństwa być oddzielone grubym murem, przykryte zasłoną milczenia. Pewnie dlatego też swoboda seksualna 20-, 30-latków jest zjawiskiem demonizowanym, czego przykład dało Vanity Fair, choć dotyczy tylko jakiegoś niewielkiego wwycinka ludzi i nie jest niczym złym, a restauracje się nie wyludniają, wciąż chodzimy na randki. Może dłużej szukamy, przebieramy, ale to przecież znana metoda prób i błędów.

Seks bez miłości, jak już wspomnieliśmy, nie jest niczym nowym, jedynie obecnie bardziej go widać, więcej osób sobie na niego pozwala, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. W miłosnej relacji seks jest jej bardzo istotnym elementem, wyrazem oddania, ciężko go oddzielić od innych sfer wspólnego życia. W przypadku większości par jest to też pole walki o dominację. Wiele razy zdarza nam się też pomylić namiętność z uczuciem, ciężko się pogodzić z sytuacją, kiedy namiętność wygasa. A bywa i tak, że to uczucie wygasa, ale seks wciąż łączy. Nie jest to wszystko takie proste i duże znaczenie mają indywidualnie uwarunkowania. Bez wątpienia inaczej smakuje choćby pocałunek, kiedy kogoś kochamy, a inaczej, kiedy kierujemy się wyłącznie pożądaniem. Inaczej, ale zwykle i tak jest to przyjemność. Przyjemność jest wtedy, kiedy w zgodzie ze sobą, w obopólnej zgodzie, nie przekraczając swoich własnych granic, cieszymy się cielesnością, czerpiemy radość z seksu. Niektórzy do pełni szczęścia  potrzebują nawet nie miłości, ale sprawdzonego łóżkowego partnera, jednych podnieca jednorazowość sytuacji, innych krępuje, jedni są swobodniejsi dzięki częściowej anonimowości, inni zestresowani, co utrudnia osiągnięcie satysfakcji. Nie ma reguły, nie ma recepty. Nie wypada tego oceniać. Apologia wolnego seksu czy tylko takiego z miłości jest w ogólnym ujęciu chyba niemożliwa. Istotne jest zadanie sobie pytania, czego tu i teraz chcemy, czego potrzebujemy, na ile jesteśmy sobie w stanie pozwolić. Czy zaakceptujemy seks bez miłości, kiedy ta nam się nie przytrafia? Czy wolimy żyć bez niego mimo wszystko. Czy lepszy udany związek z nieudanym seksem? Pytań możemy zadać dużo, ważne, aby szczerze sobie na nie odpowiedzieć. Zwłaszcza, że świat się zmienia w zasadzie na naszą korzyść, a ograniczenia istnieją zwykle tylko w naszych głowach. Rewolucja polega na tym, że mamy możliwość wyboru i warto to sobie przynajmniej uświadomić. 

Fot. deathtothestockphoto.com