Dawid Tomaszewski stanowczo mówi: dla mnie zawód projektanta to nie czerwony dywan, gloria i pompowanie własnego ego. Tego wręcz nie trawię! Po prostu wykonuję zawód jak każdy inny. W dodatku niełatwy, ale lubię czuć presję. Jaki więc jest on sam i jaka jest niemiecka moda dziś?

 

Berlin sprzyja modowemu rozwojowi?

Moda tak naprawdę jest dziwnym tematem w Niemczech. Po latach 20. długo nie było nic poważnego. Dopiero od około 12-15 lat tworzy się berliński rynek modowy. 12 lat temu był pierwszy Mercedes Benz Fashion Week, 4 lata temu powstał Vogue Salon, którego byłem częścią, pośród takich projektantów jak Michael Sontag, Augustin Teboul (niemiecko-francuski duet), Vladimir Karaliev (Bułgar), Achtlan. Większość to ludzie, którzy kiedyś przyjechali do Berlina i postanowili już tu zostać, tworzyć, zmieniać tutejszą rzeczywistość.

 

I pewnie każdy z was był innym elementem tej układanki?

Każdy z tej piątki był i jest totalnie odmienny, nasze pojęcie estetyki różni się diametralnie. Chociaż wszystko doskonale pasuje do Berlina.

Dawid Tomaszewski

 

A teraz jest was więcej?

Tak. W Berlinie marek jest ponad sto. Powstał teraz nowy projekt Der Berliner Mode Salon, kwintesencja niemieckiej mody. Aktualnie jest w nim 25 projektantów oraz marek takich jak np. Schumacher. To grupa, która jest pod patronatem Christiane Arp (naczelnej niemieckiego Vogue'a). Właśnie do zeszłego tygodnia trwała ekspozycja wszystkich nas na parterze w głównej sali domu handlowego KaDeWe. We wrześniu cała grupa salonu jedzie do Paryża zaprezentować się w Niemieckiej Ambasadzie.

 

Znacie się prywatnie? Jakie są wasze relacje?

Znamy się, przyjaźnimy. Pomagamy sobie wzajemnie.

 

Naprawdę?

Tak, przecież można mieć szczere relacje w branży modowej.

kolekcja Dawida Tomaszewskiego

 

Zazwyczaj spotykam się z dość niejednoznaczną lub wymijającą odpowiedzią...

Wiesz, my się szanujemy i na pewno nie utrudniamy sobie pracy. Jeśli jeden z nas potrzebuje pomocy, drugi jej udzieli. Mamy nawet wspólne produkcje.

 

A zdradzacie sobie, skąd pozyskujecie materiały?

Oczywiście.

 

Znów mnie zaskakujesz...

Moim zdaniem, jeśli jesteś oryginalny i masz pomysł na siebie, to nawet dwóch czy trzech projektantów może użyć tego samego materiału, ale u każdego będzie on inaczej wyglądał. Może wynika to też z odmiennej estetyki. W Berlinie działają krawcowe i konstruktorzy, którzy pracują dla różnych marek jednocześnie. Jeśli ktoś ma swoją wizję, to nie trzeba bać się kopiowania.

 

To znaczy, że wspólnie macie jakąś misję?

Trochę tak. Spotykamy się i zastanawiamy, jak możemy rozwinąć berlińską modę. Rozmawiamy z organizatorami MBFW czy z Der Berliner Mode Salon. Co możemy zrobić, żeby przyjeżdżało do nas więcej międzynarodowej prasy i klientów.

przed pokazem

 

Jak wygląda niemiecki rynek modowy? Jest dotowany przez rząd, brany na poważnie?

Owszem, są dotacje. I dla marki, i na pokazy. Showroom w Paryżu również jest dotowany przez niemiecki senat. Od tego roku jest nawet specjalna organizacja (jak i w innych metropoliach) German Fashion Council. Gdyby nie było takich dotacji, nie mógłbym się rozwijać. Poza tym nie jestem już jednostką. Połączenie nas wszystkich jest jak duży okręt, który na tym oceanie modowego rynku płynie w ściśle wyznaczonym celu.

 

W czym tkwi sekret tej pomyślności?

Po prostu wychodzę z założenia, że im lepszych ludzi mam przy sobie, tym lepszy mam team i mocniejszy jestem ja oraz mój wizerunek. Staram się czerpać wiedzę od ludzi, którzy mają już doświadczenie w branży. Np. moja konstruktora od 10 lat pracuje także dla Vivienne Westwood. Jest rewelacyjna!

 

Jak znajduje się takich niesamowitych ludzi?

To są przypadki. Choć ja nigdy nie palę za sobą mostów i tak naprawdę mam kontakt z poprzednimi pracodawcami oraz firmami. Czasem po prostu pytam o poradę. Na pewno nie stosuję zachowań po złości, bo mam, to nie powiem skąd i nie polecę innemu, jeśli zapyta. Stąd też mogę liczyć na odwzajemnienie.

Wnętrze studia i wierny przyjaciel, pies Victor

 

Masz otwarte i takie mało polskie poglądy...

Wielokulturowość i podróże bardzo w tym pomagają. W tym roku obchodziłem pięciolecie naszej marki. Mówię naszej, bo nie jestem w tym sam. Mam wielu ciężko pracujących ze mną ludzi, którzy przyczyniają się do jej sukcesu. Bez tej drużyny, sam bym nie istniał. To w końcu oni wspierają tego szalonego artystę, czasem z naprawdę dziwnymi pomysłami.

 

Czyli jednak bardziej artysta niż biznesmen?

Bardziej artysta. Ale jeżeli nie byłbym też biznesmenem, nie mógłbym prowadzić takiego zawodu.

 

A jak jest ze sprzedażą?

Nie mamy swoich prywatnych butików. Jest jedno studio (od tego miesiąca w nowej lokalizacji na Waldemarstrasse), do którego można się umówić. Kolekcje sprzedaję w innych butikach. Jest to 25 różnych miejsc na całym świecie. Bo tylko to mnie interesuje. Potrzebne jest przede wszystkim analityczne myślenie. Przy tworzeniu nowej kolekcji staramy się reagować na potrzeby klienta, ulepszać nasz produkt poprzez rozmowy z buyerami. Pytamy, czego od naszej marki oczekują.

Marcin Brylski i Dawid Tomaszewski

 

Tworzysz według swojej wizji czy pod analityczne zapotrzebowanie rynku?

Na pewno bardzo pomocne jest przeczucie i trafianie w gust czy kanon danego sezonu. Jest to mieszanka, równowaga, ale na pewno nie czuję się skrępowany odgórnymi założeniami. Trzeba po prostu pamiętać, że finalnie jest to produkt, który chcemy sprzedać, który musimy sprzedać. Bycie artystą i projektantem fajnie, dumnie brzmi, ale ja myślę też biznesowo i ekonomicznie. Chcę się rozwijać na skalę globalną.

 

Jaki jest plan działania?

Na pewno nie opuścimy Berlina. Jest to jednak mój najmocniejszy rynek i czuję się jego częścią. Częścią tych wszystkich przemian i rozwoju. Sprzedajemy w 10 multibrandowych sklepach w Niemczech. Czy chcę mieć własny butik? Na razie mnie to nie pociąga.

 

Nie potrzebujesz widzieć swojego szyldu? Swojej nazwy?

Nie. Jak wchodzisz do studia, to też nie ma tego brandingu i wielkich liter. Dla mnie luksus jest postrzegany jako coś, co rozpościera się wzdłuż i wszerz. Jest widzialność rozwojowa i sprzedażowa. Nie logo i brandowanie wszystkiego wielkimi, eleganckimi literami.

 

Czyli nie krzyczysz sobą?

Metką i osobą na pewno nie. Dla mnie zawód projektanta to nie czerwony dywan, gloria i pompowanie własnego ego. Tego wręcz nie trawię! Po prostu wykonuję zawód jak każdy inny. W dodatku niełatwy, ale lubię czuć presję.

 

Chyba teraz wrócimy do początków, ale… jaki jest twój pomysł na modę? Dlaczego właśnie ten niemodowy Berlin?

Przez wiele lat pracowałem w różnych markach, ale nie pod własnym nazwiskiem, później 2 lata spędziłem u Comme des Garçons. W międzyczasie dostałem 2 nagrody, które dodały mi skrzydeł i pomyślałem, że to czas na mnie, że trzeba zacząć coś robić. Od początku miałem bardzo wyraźną wizję kobiety Dawida Tomaszewskiego.

Szyld ekspozycji projektantow w KaDeWe

 

To było ryzyko, fanaberia?

Fanaberia na pewno. Na początek projekt był mały. Po pierwszym pokazie zaczęło się powoli rozrastać. Jestem zodiakalnym skorpionem, więc zawsze wiem, czego chcę. Lubię podejmować też ryzyko.

 

Skąd miałeś fundusze?

Od pierwszej kolekcji zaczęliśmy te rzeczy sprzedawać. Znaleźliśmy osoby, które zainteresowały się moim produktem, bo był początkowo bardzo eksperymentalny. Zabawy tiulami i Swarovskim. Próbowałem to jakoś ciekawie ograć…

 

A teraz? To już nie tiule?

Zdecydowanie wyciszyłem się. Znalazłem swoją drogę, bardziej dojrzałą, docelową, eklektyczną.

 

Czyli na początku chodziło o spektakularność i zwrócenie uwagi?

Nie do końca. Taki był wizerunek kobiety Tomaszewskiego 5 lat temu. Dzięki tej spektakularności, magazyny zainteresowały się kolekcją, którą do teraz styliści wypożyczają do sesji zdjęciowych.

Dawid Tomaszewski

 

A po prawie 6 latach, jaki jest Dawid Tomaszewski?

Bardziej pewny siebie. Spójny. Ułożony. Zeszłoroczna, letnia kolekcja była chyba przełomową. Duże wzory, ale nie było krzyku. Były za to ciekawe elementy i piękne draperie. Nic przypadkowego i dobrze uszyty nadruk. Mała ilość kolorów. Idę w tę stronę, w stronę subtelności. Wiem już, co sprzedajemy i jakie są oczekiwania. Trzeba też myśleć o uzupełnianiu poprzednich kolekcji, nowymi. Tak, by za 10 lat te rzeczy też miały swoją użyteczność.

 

Co cię wyróżnia?

Mieszanka pomiędzy wizualną prostotą a skomplikowanym krojem. Bo cztery kawałki materiału każdy może zszyć. Spódnicę z koła też łatwo wykonać. Ale nie każdy potrafi konstruować z jednego kawałka materiału, który jest nacinany, drapowany, plisowany i zespalany. To mnie właśnie wyróżnia i jestem w tym naprawdę dobry.

 

A jesteś drogi?

A co to znaczy drogo? Paradoksalnie, im więcej się sprzedaje, tym ceny mogą być korzystniejsze. Plasujemy się jako klasyczna marka prêt-à-porter i zaczynamy sprzedaż od 120 euro. Ceny górnej nie ma, ale sukienki zaczynają się od około 450 euro.

 

Dlaczego opuściłeś namiot Mercedes Benz?

Opuściłem go, ponieważ wielkie pokazy, kolekcje na 35 looków, kilkutysięczna publiczność przytłaczała mnie. Nie masz kontroli nad tym, kto przychodzi, kto wbija się bocznym wejściem. A ja wciąż jestem marką niszową, więc wolę mniejsze, bardziej intymne prezentacje.

 

I zrobiłeś taką instalację w styczniu...

Tak. To był pokaz przy muzyce na żywo, na 16 spójnych looków z 300 zaproszonymi gośćmi. Byli ci, na których mi zależało: przyjaciele, kupcy, klienci, całe redakcje niemieckiego Vogue’a, Harper's Bazaar i inne. Był to najbardziej emocjonalny i najbardziej intymny pokaz, jaki zrobiłem do tej pory. Jeśli kiedykolwiek powstanie kolekcja, którą określę mianem najpiękniejszej i najlepszej w moim dorobku artystycznym, zakończę karierę.

 

Fot. Marcin Brylski, materiały prasowe