Watykan, Koloseum, wieża Eiffla czy kościół Sagrada Familia. Są miejsca w Europie, które po prostu trzeba odwiedzić przynajmniej raz w życiu. Jednak kiedy już odhaczymy stałe punkty na liście każdego wycieczkowicza, warto udać się w mniej turystyczne rejony kontynentu.

Montemerano, Toskania, Włochy

Toskania to chyba najbardziej znany i turystyczny region Włoch. Przez ostatnie lata do regionu Chianti przeniosło się tylu Anglików, że miejscowi żartują, by zmienił nazwę na Chianti Shire. Na szczęście nad Toskańczykami czuwa opatrzność i czujne oko konserwatora zabytków, dlatego tutejsze miasteczka zdołały zachować swój dawny urok i poza sezonem można się w nich poczuć jak w minionych czasach. Są tu też miejsca, które ze względu na położenie z dala od głównego szlaku tłumów fotografujących każdy kamień Japończyków nawet w sezonie są przyjemnie puste i ciche. Jednym z takich miejsc jest malowniczo położone na wzgórzu Montemerano. Zbudowane z kamienia miasteczko pełniło funkcję fortecy w czasach licznych wojen pomiędzy lokalnymi księstwami, stąd otoczone jest murem, a wejścia strzegą trzy bramy. Miejscowi spoglądają na turystów z zaciekawieniem i zdają się nie rozumieć, co tak interesującego widzą w ich skromnej mieścinie. Kamienne domki obficie oplata winorośl, na rozpiętych pomiędzy nimi sznurach suszy się pranie, a z okien unosi się obłędny zapach sosu do pasty. Aż chce się wprosić na obiad!

Savoca, Sycylia, Włochy

Savoca to prawdziwa gratka dla fanów Ojca chrzestnego – tutejszy kościół to jeden z dwóch, które zagrały w drugiej części kultowego dzieła Francisa Forda Coppoli (drugi, spod którego schowany na ciągniętym przez osła wózku Vito wyrusza do Ameryki, mieści się w pobliskiej miejscowości Forza d’Agro). Znajduje się tu też znany z filmu bar Vitelli, którego właścicielka, signora Maria, pamięta czasy powstawania Ojca chrzestnego i, przy odpowiednim podejściu, chętnie podzieli się anegdotkami z planu. Oczywiście w dialekcie sycylijskim, suto zakrapianym wymachiwaniem rękami. Senna atmosfera miasteczka też przywodzi na myśl dawne czasy, po ulicach przechadzają się ubrane na czarno lub w kwieciste podomki kobiety, mężczyźni grają w warcaby i tryktraka, dzieci w piłkę na placu pod kościołem. O dziwo, miasteczko nie przyciąga tłumów turystów, można więc popijać espresso czy granitę w barze i napawać się jego niepowtarzalnym urokiem.

Klima, Milos, Grecja

Choć greckie wyspy przeżywają w tym roku renesans popularności, a na wielu z nich częściej usłyszymy język niemiecki niż grecki, to na szczęście zostały jeszcze miejsca, do których nie dotarły dzikie tłumy turystów. Jedną z takich ostoi spokoju jest niewielka wyspa Milos, będąca częścią archipelagu Cyklady. Milos jest słabo zaludniona, dużo tu pustkowi i pozostałości po kopalniach siarki. Wyspa ma bardzo wiele do zaoferowania – od kryształowo czystego morza, po małe, urokliwe cerkwie, ale ze wszystkich atrakcji wyróżnia się zdecydowanie rybacka wioska Klima. Małe, najczęściej jednopiętrowe domki są wręcz wtopione w skały, drewniane drzwi i okiennice pomalowane są na jaskrawe kolory. Parter pełni często podwójną funkcję – salonu i garażu na łódkę. Mieszkańcy wioski, rybacy, podejrzliwie patrzą na turystów. Wynająć można dosłownie trzy-cztery domki, a w wiosce nie ma żadnego baru ani restauracji, ponieważ miejscowi sobie tego nie życzą. Najbardziej wytrwali turyści przybywają tu jednak i tak, bo obok malowniczej architektury, wielką atrakcją są tutejsze zachody słońca.

Bibury, Anglia

William Morris, XIX-wieczny artysta-rzemieślnik, współtwórca ruchu Arts and Crafts nazwał ją kiedyś „najpiękniejszą wsią w Anglii”. Trudno się z nim nie zgodzić, bo kamienne, miodowo-brązowe domki ze szpiczastymi dachami, w otoczeniu soczystej zieleni wiekowych drzew wyglądają bardzo malowniczo. Wioska powstała w 1380 roku, domy służyły pierwotnie jako klasztorne magazyny wełny, a w XVII wieku przekształcono je w mieszkania dla tkaczy produkujących wełniane sukno. Choć tutejsza architektura to prawdopodobnie najczęściej fotografowany motyw w regionie Cotswold, odwiedzający ma wrażenie, że czas płynie tu wolniej, a kiedy na ulicy jest pusto, można się poczuć jak w powieści Jane Austen czy jednej z sióstr Brontë.

Ittoqqortoormiit, Grenlandia, Dania

Jeśli myślicie, że nazwa tej uroczej, malutkiej miejscowości jest trudna do wypowiedzenia, pomyślcie, że ten łamaniec to drobnostka w porównaniu z tym, jak trudno się tam dostać. To jedna z najbardziej niedostępnych miejscowości na wyspie, gdzie łatwo można co najwyżej nabawić się przeziębienia. Do Ittoqqortoormiit można dotrzeć wyłącznie drogą powietrzną – samolot z Islandii kursuje tylko raz w tygodniu i to nie do samej miejscowości. Tam trzeba jeszcze dolecieć helikopterem. No, chyba że macie zaprzyjaźnionego wielorybnika, który podwiezie was swoim kutrem, ale uwaga: taka opcja jest możliwa tylko przez kilka miesięcy w roku, kiedy zatoka nie zamarza. Gra jest jednak warta świeczki, bo od czasów Wikingów niewiele się tu zmieniło. Drewniane, pomalowane na czerwono, niebiesko i żółto domki, malowniczo położone nad zatoką wśród gór to sceneria jak ze skandynawskiej baśni. Miejscowi (populacja wynosi ok. 400 osób) żyją z rybołówstwa, polowań na wieloryby i niedźwiedzie polarne.

Fot. wikimedia commons, unsplash.com