Paolo Sorrentino jest postacią niezwykłą. Na wywiadach zawsze sprawia wrażenie pogodnego, rozpromienionego neapolitańczyka po czterdziestce. Aż trudno uwierzyć, że jest twórcą filmów, które dotykają najważniejszych spraw, skrajnych emocji, trudnych relacji i narastających z wiekiem frustracji. Filmów podszytych nostalgią, ale również akceptacją przemijania, odchodzenia. Pewnej życiowej rezygnacji. Jednak i taki obraz twórczości Sorrentino jest zupełnie bezpodstawny, bo nawet najcięższe tematy reżyser opakowuje w charakterystyczne – chociaż trochę gorzkie – poczucie humoru, piękne zdjęcia, cytaty z (najczęściej) włoskiej klasyki, a wisienką na torcie jest idealnie dobrana muzyka.

 

Jep Gambardella – główny bohater Wielkiego piękna w jednej ze scen rzuca: Wszyscy jesteśmy na skraju rozpaczy. Jedyne co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać sobie towarzystwa i trochę pożartować. Gdyby gruntownie spojrzeć na twórczość Sorrentino, można pokusić się na wniosek, że zdanie to dobitnie oddaje przesłanie filmów Włocha. To właśnie obraz hedonistycznego, ale odchodzącego do przeszłości Rzymu, zawarty w Wielkim pięknie, ugruntował pozycję reżysera wśród światowej czołówki. A także wśród klasyków kina włoskiego.

 

Sorrentino, urodzony w 1970 roku w Neapolu, ukończył tamtejszy Uniwersytet Neapolitański im. Fryderyka II. Zadebiutował w 1998 roku jako scenarzysta w komedii Polvere di Napoli (Kurz Neapolu), której reżyserem był Antonio Capuano. W tym samym roku miał miejsce również jego debiut reżyserski. Nakręcił krótki metraż zatytułowany L'amore non ha confini (Miłość nie zna granic).Trzy lata później powstał również krótki metraż: La notte lunga (Długa noc).

Również w 2001 roku powstał jego pierwszy pełnometrażowy komediodramat L'uomo in più (O jednego więcej). Patrząc na film z perspektywy czasu, Sorrentino w jasny sposób pokazał jakie kino go interesuje i jakie filmy zamierza kręcić. O jednego więcej to historia dwóch mężczyzn, których Fortuna równie szybko wyniosła na szczyt popularności, co zrzuciła na sam dół. Mamy do czynienia z nieco rozmytą narracją opartą na dwóch historiach, które wzajemnie się przenikają. Czyli to, co w późniejszych filmach Sorrentino stanie się rzeczą zupełnie naturalną. Tytuł przyniósł nominacje do Nagrody Davida di Donatello oraz zdobył prestiżową nagrodę Nastro D'Argento.

 

Razem z nagrodami przyszedł wielki sukces we Włoszech. Kolejny film z 2004 roku – Skutki miłości (Le Conseguenze dell'amore) – tylko ten sukces potwierdził. Pokazał Sorrentino zupełnie z innej strony. Twórca schował do kieszeni wszelkie elementy komediowe. Gdzieniegdzie dialogi zostały oprószone ironią, ale to wszystko. Doskonale napisany scenariusz nie pozwala widzowi na oderwanie uwagi chociażby na sekundę. Prawda o głównym bohaterze ujawnia się w banalnych, czasem wydawałoby się nieznaczących dialogach. Na czym polega doskonałość tego filmu? Przede wszystkim na tajemnicy. Nawet najbardziej wybredny i doświadczony widz nie jest w stanie przewidzieć, co się dalej wydarzy, jaki jest sekret głównego bohatera, jakie będzie zakończenie.

Sorrentino, jako wytrawny scenarzysta, przyzwyczaił swojego widza, że prawdę o nim samym wkłada w usta swoich bohaterów. Tak też dzieje się w Skutkach miłości. W jednej ze scen główny bohater mówi: Nieśmiali ludzie zauważają wszystko, ale nigdy nie zostają zauważeni.  Potwierdził to sam reżyser, który w jednym z wywiadów podkreślił, że wbrew pozorom był i jest nieśmiały. Titta Di Girolamo – główny bohater Skutków miłości – jest samotnym mężczyzną w średnim wieku, który mieszka w jednym z lepszych hoteli w szwajcarskim Lugano. Unika kontaktu z ludźmi, raz w tygodniu wstrzykuje sobie heroinę, od czasu do czasu kontaktuje się ze swoją rodziną mieszkającą we Włoszech. Wieczory spędza ze zubożałą parą arystokratów. Jego nieśmiałość powoduje, że boi się zakochać w pięknej kelnerce Sofii. I w tym momencie należy zakończyć opis Titty, bo każda kolejna informacja odbierze całą przyjemność z filmu.

 

W 2008 roku Sorrentino nakręcił swój pierwszy anglojęzyczny film Wszystkie odloty Cheyenney’a​. Decyzja o nakręceniu tego filmu była dość ryzykownym posunięciem, jednak skoro główną rolę zgodził zagrać się Sean Penn, to nie mogło być źle. W efekcie powstał film o… No właśnie, o czym jest ten film? Główna narracja dotyczy życia głównego bohatera – Cheyenney’a, który jest byłym muzykiem rockowym. Obecnie mieszka w Irlandii i żyje z tantiem. Jednak clue filmu opiera się na konwencji „filmu drogi”. Cheyenney rusza w podróż w poszukiwaniu zbrodniarza nazistowskiego, który prześladował ojca Cheyenney'a w Auschwitz. „Polowanie” na Aloisego Lange’a należy odczytywać wieloaspektowo. To także podróż Cheyenney’a w głąb samego siebie. I tak jak w przypadku pozostałych filmów Sorrentino, majstersztyk narracyjny polega na epizodach, detalach, które pozornie nie mają żadnego wpływu na historię głównego bohatera. Ale to właśnie te detale sprawiają, że poszukiwania Langego stają się dla Cheyenney’a autoterapią.

Siłą filmu – a nawet szerzej, całej twórczości Sorrentino – jest warstwa tekstowa, błyskotliwe, celne obserwacje na temat otaczającej nas rzeczywistości. To, co wyróżnia Wszystkie odloty Cheyenney’a to sposób, pewna maniera, którą stworzył Sean Penn. Wszystkie kwestie wypowiada takim samym, pozbawionym emocji głosem. Jest „zblazowany”, do szpiku kości wyzuty z potrzeby artykułowania własnych odczuć. Film stał się studnią dosadnych cytatów, chociażby: Zauważyłeś, że nikt już nie pracuje? Wszyscy teraz są artystami…. Każdy z przystanków na drodze Cheyenney’a ma wymiar symboliczny. Spotkanie z żoną Lange’a, później z jego wnuczką (notabene wnuczka Langa ma na imię Rachel, które jest angielską  wersją jednego z najpopularniejszych żydowskich imion), spotkanie z Mordecaiem Midlerem, zakup broni to kilka punktów, w których Sorrentino obnaża absurdalność współczesności, spojrzenia na historię. Rozmowa Cheyenney’a z żoną Lange’a oraz „spowiedź” Aloisego Lange’a to chyba najbardziej przejmujące sceny filmu. Wszystkie odloty Cheyenney’a zostały różnie przyjęte przez krytyków na świecie, ale nominacja do Złotej Palmy, Nagroda Jury Ekumenicznego w Cannes oraz sześć Nagród Davida Di Donattelo potwierdzają kunszt Sorrentino.

 

W 2011 roku miała miejsce głośna premiera filmu Boski. Sorrentino zderzył się w nim z biografią Giulio Andreottiego,  jednego z najważniejszych włoskich polityków drugiej połowy XX wieku. Wielka Brytania miała Churchilla czy Thatcher, RFN Kohla, Włochy miały Andreottiego. Historia siedmiokrotnego premiera Włoch, dożywotniego senatora, oskarżanego o powiązania z mafią, zlecenia zabójstw politycznych, jest tylko tłem dla filmu. Sorrentino chciał zachować apolityczny wymiar filmu, uniknąć oskarżeń o jakiekolwiek ocenianie mitu Andreottiego (jak to było w przypadku filmu Żelazna dama Phyllidi Lloyd). Jak więc stworzyć film biograficzny polityka bez wdawanie się w politykę? Wystarczy skupić się na szczegółach. Reżyser postanowił rozłożyć na czynniki pierwsze fenomen Andreottiego, pokazując go jako ucieleśnienie idei – w tym przypadku polityki. Dzięki mistrzowskiemu warsztatowi aktorskiemu Toniego Servillo, eksperyment  filmowy udał się w stu procentach. To, co w Boskim uderza najbardziej, to cisza. Pojawia się ona we wszystkich filmach neapolitańczyka, jednak w Boskim staje się istotną częścią ścieżki dźwiękowej. Cisza, która niesie spokój, mocno kontrastuje z głośnym światem polityki.

Sorrentino skupia się na pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, na okresie, w którym Andreotti po raz ostatni premierem Włoch. W atmosferze spokoju (którą zyskuje przez charakterystyczne długie kadry), pokazuje schyłek „wielkiej ery Andreottiego”. Polityczny upadek Boskiego dokonuje się niczym zachód słońca. Przywódca włoskich chadeków w obliczu porażek, oskarżeń i procesów pozostaje niewzruszony, zachowując kamiennie spokojną twarz.  

 

Koniec jest zawsze taki sam – śmierć. Ale na początku było życie. Ukryte w pustych słowach...bla...bla...bla. Jak osadem pokryte nadmiarem słów i dźwięków. Cisza i przeżycie. Emocje i strach. Znikające, nietrwałe drobinki piękna. Potworna nędza, żałosna ludzkość, a nad tym wszystkim problem istnienia...bla...bla...bla. Nieznane pozostaje nieznane. Nie dbam o to, co nieznane. Niech zatem powieść ma swój początek, przecież to tylko sztuczka...to tylko sztuczka.  To chyba jeden z najważniejszych cytatów z dotychczasowej twórczości Sorrentino, który pochodzi z Wielkiego piękna. I doskonale oddaje to, co w tym filmie najważniejsze. Pustka.

Fabuła zbudowana w taki sposób, jakby stworzona została z kilku krótkich metraży. Dzięki temu, Sorrentino uzyskał coś, co we współczesnym kinie jest bardzo rzadkie: prosty obraz włoskiej elity czasów Berlusconiego. Część krytyków zarzucała pretensjonalność, nadmierną egzaltację, rozdmuchaną formę czy „wątpliwy intelektualizm”. Jednak takie postrzeganie Wielkiego piękna jest niezrozumieniem twórczości Sorrentino. Taka interpretacja stawia jej autorów na równi z przedstawionymi przedstawicielami elity kulturalnej Rzymu, którą tworzą przerysowani błaźni, cyniczni, pretensjonalni głupcy, nadęci, przeintelektualizowani frustraci.

 

Fundamentem filmu jest ironiczne, cyniczne wręcz postrzeganie rzeczywistości. Reżyser chciał pokazać schyłek wielkich idei: sztuki czy religii bez wdawania się w nadęte moralizatorstwo czy krytykanctwo. Bo jak inaczej czytać warstwę fabularną, która opowiada o 65-letnim dziennikarzu, który przeprowadza wywiady z celebrytami, a miał być wielkim pisarzem. Zdobył rozgłos dzięki swojej pierwszej i jedynej powieści. Potem stał się „królem światowców”, dzięki któremu oglądamy Rzym z niecodziennej perspektywy, znanej nielicznym.

Sorrentino, tworząc Wielkie piękno, zrobił wszystko, żeby nie pozwolić widzowi na odczytywanie filmu jednowymiarowo, literalnie. Dlatego każdy aspekt jest istotny: moda, obraz Rzymu, kondycja sztuki, pustka w relacjach międzyludzkich, poczucie osamotnienia, niespełnienia, przygnębienia jakie towarzyszą głównemu bohaterowi. Bajkowy Rzym to miejsce, w którym w sposób niebajkowy wszystko przemija, nie ma bajkowego „i żyli długo i szczęśliwie.” Wielkie piękno Sorrentino zauważa zarówno w pięknych, młodych ludziach, jak i w tych brzydkich, nie pierwszej młodości, okaleczonych przez los i choroby. Ikonicznymi postaciami są tu wydawczyni Jepa – Viola oraz zakonnica Marie, które wydają się być jedynymi, które nie straciły kontaktu z rzeczywistością. Rzeczywistością, która wykracza poza tę bańkę tworzoną przez elitę kulturalną.

 

Można byłoby mieć podejrzenia, że Wielkie piękno to punkt kulminacyjny w karierze Sorrentino, ale oglądając Młodość – jego najnowszy film, przychodzi na myśl, że Wielkie piękno było początkiem czegoś nowego. Czegoś, co za kilka lat – w zależności od kolejnych filmów Sorrentino i tych, którzy pójdą jego śladami – będzie silnym nurtem, może nowym gatunkiem. Młodość nie jest przedłużeniem poprzedniego filmu. Chociaż czuć tę samą melancholię, która towarzyszyła Jepowi w Rzymie, to Sorrentino daje jasno do zrozumienia, że nie odcina kuponów od oscarowego sukcesu wcześniejszego filmu.

W jednym z wywiadów Sorrentino przyznał, że od zawsze boi się starości, przemijania, tego, że zabraknie mu czasu na to, co chce w życiu zrobić. Dał temu wyraz, wsadzając w usta Jepa zdanie: Największym odkryciem po skończeniu 65 lat było to, że nie mogę tracić czasu na robienie rzeczy, których nie chcę robić. Sam reżyser odkrył tę prawdę bardzo wcześnie, dzięki temu my, jego widzowie, mamy przyjemność oglądania dzieł filmowych najwyższych lotów, a sam reżyser pozostaje skromnym twórcą, skupionym na kolejnych historiach, które chce nam opowiedzieć.

Fot. materiały prasowe, kadry z filmu Młodość

Wszystkie cytaty pochodzą z wersji filmów oficjalnie dystrybuowanych w Polsce.