Legenda hiszpańskiej kinematografii, zdobywca wielu prestiżowych nagród na festiwalu w Berlinie (Złoty niedźwiedź w 1981 za Szybciej, szybciej) czy Cannes (techniczne Grand Prix za Carmen w 1983 roku). Carlos Saura rozpoczął karierę filmową w 1959 roku za sprawą utrzymanego w neorealistycznej konwencji Los Golfos. Ważnym źródłem inspiracji dla twórczości reżysera stała się współpraca z aktorką i niegdyś partnerką życiową Geraldine Chaplin. Ich wspólny wysiłek doprowadził do realizacji takich arcydzieł jak Anna i wilki (1973), Nakarmić kruki (1976) czy Elizo, życie moje (1977). Od lat osiemdziesiątych zainteresowania Saury bardzo wyraźnie przemieszczają się z tematyki społecznej w stronę fascynacji tańcem i muzyką, która trwa aż do dziś. Warto wyróżnić w dorobku reżysera następujące muzyczne dzieła: Krwawe gody (1981), Carmen (1983), Flamenco (1995), Tango (1998), Salome (2002), Iberia (2005), Fados (2006) czy najnowsze Zonda. Folklor argentyński (2015) prezentowany podczas tegorocznej edycji Mostra del cinema di Venezia w sekcji filmowych autorów.

 

Nakarmić kruki

 

Przez ostanie dwadzieścia lat tworzył pan konsekwentnie filmy o muzyce z krajów iberoamerykańskich, od Tanga (1998) aż po Fados (2007) i najnowsze, prezentowane w Wenecji dzieło Zonda. Argentyński folklor (2015). Co najbardziej fascynuje pana w tej kulturze?

Jedną z najważniejszych książek, jakie przeczytałem w życiu, to Przypadek i konieczność Jacquesa Monoda, noblisty w dziedzinie fizjologii i medycyny. Filozofię Monoda charakteryzuje biologiczny i dziejowy indeterminizm. Tak właśnie postrzegam otaczający mnie świat – olbrzymia ilość rzeczy dzieje się z czystego przypadku. Tango zrobiłem dlatego, że otrzymałem taką propozycję od producenta, który miał pieniądze na podobny projekt. A do tego dochodzi fakt, że kocham ten taniec. Tak zaczął się nowy rozdział w mojej karierze. Niby przypadek, który zamienił się jednak w potrzebę kontynuacji. Niedawno zadzwonili do mnie z propozycją nakręcenia filmu muzycznego w Rosji. Może się skuszę, ale jednak pracuje mi się najlepiej na materiale, który instynktownie czuję i znam niemalże od podszewki. Tak dzieje się właśnie z kulturą iberoamerykańską. Muszę przyznać, że fascynuje mnie od lat również kultura hinduska, która w całości opiera się na śpiewno-tanecznych rytuałach.

Flamenco

 

W pana filmach odczuwalne jest niezwykłe poczucie nostalgii…

Kiedy pracowałem nad Tangiem byłem wręcz zdziwiony, że w Buenos Aires była to wymarła praktyka. Żadnych materiałów: ani o argentyńskim tangu, ani o milondze, znalazłem jedynie coś o Carlosie Gardelu, kompozytorze i śpiewaku, autorze słynnego Por una cabeza. Mój film wypromował na nowo ten taniec, nie tylko w Argentynie. To samo wydarzyło się z flamenco i fado – rozpoczęła się na nie istna moda. To niepokojące, z jaką łatwością gatunek ludzki zapomina i to o czymś, co stanowi składową dziedzictwa kulturowego ludzkości. Chcę, by ludzie o tym wszystkim pamiętali.

Tango

 

Trudno odmówić pana filmom muzycznych trzech elementów – rozmachu, pasji i autorskiej sygnatury. Jak udaje się panu uzyskać taki efekt?

Nie wiem, skąd bierze się właściwie moja fascynacja tańcem. To jest we mnie. Jeśli wchodzę do pomieszczenia, w którym ludzie trenują taniec, na przykład coś tak energicznego jak flamenco, od razu marzę o tym, aby ich nakręcić. Oddać dzięki ruchom kamery dynamikę i emocje ich gestów, kroków, spojrzeń. Pokazać z mojej perspektywy działania tancerzy na parkiecie, czy to za sprawą zbliżeń, czy jazd kamery. Nie ograniczać się do jednej, szerokiej perspektywy, tylko starać się wydobyć indywidualność. Kiedy mierzysz się z takim bogactwem, nigdy do końca nie wiesz, co wybrać, bardzo dużo improwizujesz. Uroku przedstawieniom dodają również specjalnie zbudowana scenografia i oświetlenie – to są ważne elementy moich filmów muzycznych. Nie chcę narzucać tym przedstawieniom formy, staram się robić wszystko w zgodzie z używaną materią, aby uwydatnić przed widzami jej wyjątkowe piękno.

Fados

 

Czy zajmuje się pan również ułożeniem choreografii występów?

Jestem odpowiedzialny za całokształt filmu, ale bez współpracowników nie dałbym oczywiście rady. O ile za kamerą nie potrzebowałbym właściwie niczyjej pomocy, to nie mogę powiedzieć tego samego o przestrzeni „przed kamerą”. Scenograf, kostiumograf, a przede wszystkim choreograf… ich wiedza i doświadczenie są mi niezmiernie przydatne. Jednakże ostateczny ciężar zawsze spoczywa na osobie reżysera. Na planie moja rola polega przede wszystkim na sprawnym i – daj Boże – właściwym podejmowaniu decyzji: „Gdzie postawić kamerę? Tutaj? Tak. Zamontować światła wyżej? Nie. Więcej cekinów? Tak…”. Dlatego ważny jest okres planowania filmowego przedsięwzięcia, wyboru muzyków, piosenkarzy, obsady tancerzy.

Carmen

 

Za sprawą pana filmów wdaliśmy się niejednokrotnie w piękną podróż. Można powiedzieć, że dostarczył pan każdemu widzowi paszportu do niezwykłych kulturowych zjawisk i działań. Czy kino wciąż pełni ważną, scalającą społecznie rolę w świecie zróżnicowanych kultur, w którym media próbują nas jednak nieustannie rozdzielić?

Chciałbym, żeby kino wciąż było ważnym medium, będącym w stanie przybliżać i tłumaczyć za sprawą obrazu istotę różnorodnych kultur. To niesamowite uczucie, kiedy jedziesz do Szanghaju czy Moskwy i ludzie wciąż oglądają i wspominają twoje dzieła – od Elizo, życie moje (1977) aż po Tango (1999). Kiedyś na ulicy w centrum Nowego Jorku zaczepił mnie przechodzień i spytał czy jestem Carlosem Saurą, a następnie wyznał z radością, że jego ulubionym filmem jest Anna i wilki (1973). To była magiczna chwila. Pomyślałem sobie wówczas, że dlatego właśnie warto robić filmy – żeby ktoś całkowicie obcy zatrzymał cię na środku ulicy w tak ogromnym mieście i podzielił się z tobą czymś miłym. Tym bardziej cieszy mnie to, że moje filmy spodobały się za granicą, bo jestem strasznym egoistą. Od zawsze robię takie filmy, które mnie się najbardziej podobają. To nie znaczy, że nie myślę w trakcie ich realizacji o widzach – chcę przede wszystkim zadowolić siebie i wypełnić, wedle mojego gustu, potrzeb i uznania, swoją ekranową wizję. Nic nie daje ci potem takiego powodu do zadowolenia, jak fakt, że innym ludziom również podobają się twoje filmy. Kino staje się wówczas uniwersalnym, kulturowym łącznikiem. Mam nadzieję jako artysta, że tak będzie zawsze.

Anna i wilki

 

Początki pana kariery były związane z kinem o jawnym zabarwieniu politycznym. Od połowy lat osiemdziesiątych wszedł jednak pan w fazę, której do dziś jest pan wierny – zainteresowania tańcem i muzyką, twórczej dokumentacji tych praktyk. Czy można jednak dopatrzeć się również w tych filmach muzycznych politycznego przesłania o tym chociażby, że bogactw kultury należy stale bronić?

Idea polityczna jest obecna we wszystkim. Nawet jeśli ktoś twierdzi, że jest przeciwko polityce. Jeśli wysłucha się dokładnie tekstów wykonanych piosenek w moim najnowszych filmie Zonda. Argentyński folklor można w nich odkryć niezwykły potencjał polityczny, czasem wręcz brutalny, atakujący bezpośrednio władze państwowe czy nawet kościół, jak w ateistycznych Preguntitas sobre Dios (tłum. Pytania o Bogu) autorstwa Atahualpa Yupanqui. Utwór Todo cambia Mercedes Sosy jest ideologicznym manifestem – „wszystko się zmienia, bo musi” – nie ma bardziej żywej i uniwersalnej prawdy. Żywię szczerą nadzieję, że ta sztuka nie umrze, wręcz przeciwnie, będzie dalej się rozwijać. Liczę na to, że mój film w tym również będzie miał swoją zasługę. Chcę aby muzyka dalej była żywa. W Argentynie można zauważyć działalność oddolnych ruchów, które chcą bronić dziedzictwa kulturowego przed potęgą kultury anglosaskiej. I to jest ważne, aby pokazać szczególnie młodym ludziom, że istnieje alternatywna – inna muzyka, tańce, kraje… Moją intencją za każdym razem jest chęć wykroczenia poza etykietę folkloru, która może nie deprecjonuje znaczeń, ale znacząco je upraszcza. Za każdym razem chcę się zmierzyć z tym co żywe, piękne, a co najważniejsze – udowodnić uniwersalną siłę kultury.

Zonda. Argentyński folklor

 

A czy istnieje szansa, aby wrócił pan zarówno do kina fikcji albo też kina, które bezpośrednio dotykałoby tematów bardziej aktualnych społecznie?

Myślę, że telewizja przejęła w znaczący sposób rolę w mówieniu o problemach współczesnej rzeczywistości. Kino nie jest w stanie dogonić w tym względzie telewizji. Wystarczy spojrzeć na gorący obecnie temat imigrantów. Kino będzie zawsze spóźnione i sztuczne w przeciwieństwie do reportażu dziejącego się „tu i teraz”. Z trudem odda tę prawdę, jej aktualność. Twórca filmowy opowie bądź wymyśli po czasie historię biednego imigranta, który uciekł z kraju ogarniętego wojną i żyje w straszliwych warunkach… Nie żebym miał coś przeciwko takim filmom, można oczywiście w piękny sposób opowiedzieć taką sytuację na ekranie. Ale zawsze jest się uzależnionym w obrębie kina od potrzeby kreacji i kontemplacji, na którą telewizyjny reportaż po prostu nie ma czasu, gdyż dotyka tej sprawy rzeczywiście „na gorąco”.

Zonda. Argentyński folklor

 

Co pan sądzi o współczesnej polityce w Hiszpanii?

Trudno mi się na ten temat wypowiadać. Kiedy skończyłem cztery lata zaczęła się wojna domowa (od 1936 do 1939). Moja rodzina była za republikanami, którzy ostatecznie konflikt przegrali. Cały kraj był zaangażowany w tę wojnę – nieustanne bombardowanie, niekończące się szkody. Już nie mówiąc o zdewastowanym krajobrazie Hiszpanii po Drugiej Wojnie Światowej, następnie dyktatura generała Franco… W latach 50. i 60. żywo zajmowałem się dokumentowaniem tej sytuacji za sprawą zdjęć – Hiszpania wyglądała jak średniowieczny klasztor, który czekał na zbawienie. To jest niemożliwe do porównania z tym co widzimy dzisiaj, jak „dzień i noc”. Te fotografie zostaną wydane obecnie w Niemczech w specjalnym albumie. Oczywiście współczesna Hiszpania nie jest bez skaz, stale boryka się z problemami gospodarczymi, z bezrobociem. Ale wciąż jest częścią Europy, jako jej obywatele możemy się poruszać wolni, płacić jedną walutą za to co chcemy… Podoba mi się idea wspólnoty, w której jest wciąż miejsce na wybór.

młody Carlos Saura

 

Fot. materiały prasowe