Do trzydziestki życie pędzi jak szalone. Wszystko wydaje się być jeszcze przed nami, rozwijamy się, zmieniamy. A co potem? Koniec zmian? Same stare przyzwyczajenia?

Trzydziestka – wiek-cezura. Pierwsza dekada naszej dorosłości między 20. a 30. rokiem życia to czas, kiedy zwykle dużo się dzieje. Idziemy na studia, do pierwszej pracy, przeprowadzamy się zakochujemy, eksplorujemy swoją seksualność, wielu rzeczy doświadczamy po raz pierwszy, próbujemy, eksperymentujemy, żeby się przekonać, czego tak naprawdę chcemy, staramy się odkryć, jacy jesteśmy, kim jesteśmy. Wszystkie doświadczenia z tego okresu zostawiają trwały ślad. Wielu z nas ma też pewne założenia: chcemy się wyszaleć, ale i do magicznej trzydziestki zrobić karierę, z kimś się związać na stałe, może kupić mieszkanie i mieć dzieci. Choć czasy się zmieniają i coraz później, zwłaszcza w stosunku do poprzednich pokoleń, dojrzewamy, stabilizujemy naszą sytuację, to jednak ogniskujemy swoje plany wokół tej okrągłej liczby (a do okrągłych liczb, rocznic w ogóle w naszej kulturze mamy słabość, przypisujemy im szczególne znaczenie). Czujemy, że jest to ten moment, kiedy wypadałoby się jakoś ogarnąć, bo wzorce społeczne, które obserwujemy od dziecka, robią swoje, a my je wcześniej lub później w znakomitej większości uwewnętrzniamy i czujemy presję ich realizacji. 

Jednak możemy sobie chcieć, a wiadomo, że życie lubi spłatać figla. Staramy się przede wszystkim zrobić coś dla siebie, coś, na co mamy wpływ, co dotyczy tylko nas. Z badań Proceedings of the National Academy of Sciences w Stanach Zjednoczonych wynika, że rok przed okrągłymi urodzinami, a więc w wieku 29 lat, 39 i tak dalej, podejmujemy najwięcej działań, próbujemy coś zmienić przed wejściem w kolejną dekadę, na nowy etap. Robimy podsumowania, patrzymy wstecz, krytycznie przyglądamy się swoim dotychczasowym poczynaniom i osiągnięciom. I tak jedni popełniają nawet samobójstwa, niezadowoleni ze swojego losu, inni wdają się w romanse, odczuwający postępujący czas, zaczynają biegać, zdrowo się odżywiać.

 

Im jesteśmy starsi, tym trudniej mimo wszystko zmobilizować się do zmian, zwłaszcza tych dotyczących naszej osobowości. Bo tu – jak twierdzą psychologowie – po trzydziestce jest praktycznie pozamiatane i za wiele nie da się zrobić. Już XIX-wiecznym psychologom udało się ustalić, że nasza osobowość kształtuje się do 30. roku życia i koniec: zostaje jak jest, praktycznie do starości, kiedy trochę się może i dziwaczeje, jednak zasadnicze cechy osobowości się nie zmieniają.

Gdy psychologowie mówią o osobowości, odnoszą się zwykle do tzw. wielkiej piątki stałych cech, czyli: otwartości, sumienności, ekstrawersji, ugodowości i neurotyzmu. Niektóre z najnowszych badań w dziedzinie neurologii sugerują, że są to cechy biogenne, za które odpowiedzialne są nasze geny. Według psychologa Briana Little’a z uniwersytetu w Cambridge już u niemowląt da się stwierdzić, czy reprezentują typ ekstrawertyczny czy introwertyczny. Poza wielką piątką jest wiele innych cech, które rozwijają się i stabilizują. Najwięcej tego typu procesów ma miejsce w okresie dojrzewania i wczesnej dorosłości do 20., maksymalnie 30. roku życia. Później jest nam coraz trudniej wykorzenić coś ze swojego zachowania, charakteru, wymaga to od nas zdecydowanie większego wysiłku. Według psychologów między osiemnastką a trzydziestką ludzie stają się bardziej neurotyczni, bardziej zamknięci w sobie, mniej otwarci na nowe doświadczenia, rzetelniej pracują, stopniowo zawierają coraz mniej bliskich przyjaźni. Osobowość staje się w miarę stała i spójna. 

 

Little twierdzi, że możemy również podjąć pewne działania przeciwko naszej naturze, co wymaga przede wszystkim jej świadomości. Jesteśmy w stanie nie tyle ją zmienić, co nad nią zapanować. Kiedy sytuacja tego wymaga, introwertyk może działać jak ekstrawertyk i tu psycholog podaje siebie za przykład: kiedy wykłada na uniwersytecie, nie ma wyboru, choć jest introwertykiem, musi być otwarty, wygadany, kontaktowy itp. przed swoimi studentami. Więc wraz z wiekiem i doświadczeniem nabieramy umiejętnosci funkcjonowania w społeczeństwie, pomimo predyspozycji naszej osobowości.

Kiedy jesteśmy nastolatkami, zachodzą dość gwałtowne zmiany w naszym ciele, a więc i częściowo w naszym charakterze. Nawet stałe, biogenne cechy bywają chwilowo rozmyte – burza hormonów robi swoje. Wraz z wchodzeniem w dorosłość może mamy mniejszą skłonność do przeżywania uniesień, nie kochamy już jak na haju, nie szalejemy z rozpaczy, nie pałamy nienawiścią do rodziców, ale to chyba lepiej. Koło trzydziestki nie ma miejsca na żadną magię, to po prostu natura pozwala nam się ustabilizować. Upływ czasu niektórych przeraża, ale niesłusznie. Jak wspomnieliśmy wcześniej, lepsze pojęcie o tym, kim jesteśmy, czego chcemy, jak się zachowujemy, pozwala nam zapanować nad swoim życiem, przynieść spokój psychiczny. Wiemy, czego się po sobie spodziewać, jak i kiedy się zachować. Inni ludzie mają na nas mniejszy wpływ, wiemy najlepiej, co dla nas dobre. I chociaż zmiany przychodzą nam z trudem, a pewne przeszkadzające nam cechy charakteru już z nami zostaną, to jednak umiemy sobie z nimi radzić. To trochę tak jak z seksem. Lepszy jest, im jesteśmy starsi. Może mamy mniej ochoty na eksperymenty, ale za to wiemy, co sprawia nam przyjemność i jak do niej doprowadzić, a na co się nie godzić. 

Fot. unsplash.com