Zuzanna Kuczyńska to uznana stylistka współpracująca przez wiele lat z magazynem Elle. W roku 2013 założyła markę Le Petit Trou, która szybko zyskała uznanie zarówno branżowych autorytetów, jak i klientów. Oferuje prostą, a zarazem zmysłową i wygodną bieliznę w monochromatycznej kolorystyce.

 

Zuzanna, jak zdefiniowałabyś Le Petit Trou?

Le Petit Trou to marka, którą stworzyłam z myślą o estetyce swojej i bliskich mi osób. Produkty, które oferuję współgrają z materiałami wizualnymi prezentowanymi na stronie czy kanałach społecznościowych. Proponuję tylko taką bieliznę, jaką sama chciałabym nosić. Powtarzam to pewnie do znudzenia, ale Le Petit Trou to marka dla normalnych dziewczyn – zmiennych, niekoniecznie bardzo skoncentrowanych na tym, jak wyglądają, aktywnych, kreatywnych. Tak je sobie wyobrażam. To nie ma być bielizna na wielkie wyjścia i randki, ale po prostu na co dzień. Taka, którą można założyć bez zastanowienia, bez kompletowania, zbędnych przygotowań, poświęcania dużej ilości czasu.

 

Jednocześnie jest to bielizna bardzo efektowna.

Oczywiście. Ta bielizna ma być zmysłowa i efektowna, ale zależy mi na subtelnym odsłanianiu ciała. Dziś modne jest pokazywanie bielizny. Widać to na różnych blogach, a ta tendencja nie do końca mi się podoba. Uważam, że granica między bardzo ładnym, zmysłowym strojem a wulgarnym czy po prostu przestylizowanym potrafi być cienka. Stawiam na prostotę. W nowej kolekcji przy stanikach zastosowałam paski, które mogą subtelnie wystawać spod bluzki, ale nie chcę, by bielizna dominowała, by była zbyt widoczna.

 

Twoja marka działa od 2013 roku, śmiało można powiedzieć, że wyeksploatowałaś pewną niszę, znalazłaś odbiorców, odniosłaś pasmo sukcesów. A z jakimi trudnościami musiałaś się zmagać, tworząc własną markę na polskim rynku?

Jeżeli o rozkręceniu własnej marki myśli się długoterminowo i nie tylko dla zajawki, to wymaga to ciężkiej pracy i nie jest kolorowo. Bardzo długo myślałam o Le Petit Trou, układałam sobie w głowie, jak ta marka ma wyglądać, stworzyłam dokładny plan, którego postanowiłam się konsekwentnie trzymać. Jestem estetką i mam słabość do wszystkiego, co piękne – wnętrz, mebli, ubrań. Staram się otaczać takimi wyselekcjonowanymi przedmiotami. Tworząc Le Petit Trou miałam świadomość, że nie mogę zaoferować samego produktu. Potrzebna jest historia.

 

Od czego więc zaczęłaś? Co było najtrudniejsze?

Najtrudniejsze było szukanie miejsca, w którym będą szyte modele, mimo, że Polska jest zagłębiem bielizny – choć to mało znany fakt. To tutaj szyje się najlepszą bieliznę światowych marek. I właśnie dlatego znalezienie dużej, doświadczonej szwalni, w której tworzono już ekskluzywną bieliznę i przekonanie jej właściciela, że ma zaufać osobie z zewnątrz, dopiero debiutującej w tej branży, by zgodził się odszyć mniejsze partie, wcale nie jest łatwe. To była zdecydowanie największa realna przeszkoda. Jednak przede wszystkim, choć może zabrzmieć to banalnie, trudno było mi znaleźć odwagę, by stworzyć własną markę. Od dziesięciu lat jestem stylistką, byłam związana z Elle, funkcjonowałam wewnątrz modowej branży. Bałam się oceny osób z tego otoczenia, bo wiedziałam, że będzie potencjalnie surowsza, niż ta wydana osobie zupełnie niezwiązanej ze środowiskiem. Bardzo lubię pracę stylisty, choć teraz rzadziej się jej podejmuję. Musiałam zaryzykować wyrobioną już pozycję i pracę, którą lubiłam, dla całkowicie nowego projektu. A nie miałam pojęcia, jak ten projekt zostanie odebrany. Mój chłopak i przyjaciele przekonali mnie do tego, że jednak warto wykonać ten krok. Najtrudniejsza była pierwsza decyzja, później wspierających osób było więcej. Następnie, gdy firma się rozwija, trzeba wielokrotnie ryzykować. Odwaga jest najważniejsza. Ja na przykład pojechałam na targi bielizny do Paryża, choć nie wiedziałam, czego się spodziewać, a moja marka była na rynku od niedawna.

 

Samo opanowanie zasad tworzenia bielizny też pewnie nie było łatwe.

Rzeczywiście, jest to trudna sztuka, a ja musiałam nauczyć się wszystkiego praktycznie od podstaw. Pomimo tego, że miałam jakiś plan w głowie i doświadczenie stylistki, nie znałam się na bieliźnie. Nie wiedziałam, jak przy danej formie zachowają się konkretne materiały. Dlatego powstanie każdego modelu poprzedza przygotowanie prototypu. Wykonanie części projektów, które sobie wymyśliłam, nie było realne. Należało próbować i uczyć się na błędach. Wiedziałam, jak ma wyglądać pierwsza kolekcja – przede wszystkim chciałam wyeksponować tytułową dziurkę. Wyszłam z założenia, że będę projektować tylko figi. Przeważnie jestem konsekwentna, ale w tym wypadku rynek zweryfikował tę cechę mojego charakteru (śmiech). Kobiety chcą mieć komplety bielizny, choć ja nie znoszę kompletów. Panowie często kupując prezenty, decydują się na komplety. W nowej kolekcji do sprzedaży wejdzie więcej nowych majtek niż staników i chciałabym, żeby ta proporcja była jednak zachowana. W sesjach na stronę staram się nie łączyć majtek i gór z tej samej serii.

do tekstu

 

Teraz czas na szerszą ekspansję na rynki zagraniczne? Czy polskie marki mają na przebicie się zagranicą realną szansę?

Polskie marki absolutnie mają szansę zaistnieć na rynkach zagranicznych, tylko po prostu tego nie robią. Jakiś czas temu spotkałam osoby, które pomagają mi w sprzedaży zagranicznej. To francusko-amerykańska para. Według nich jest mnóstwo ciekawych, polskich marek, które nie sprzedają swoich rzeczy zagranicę – właściwie nie do końca wiadomo, dlaczego. Oczywiście funkcjonowanie na własnym, rodzimym rynku jest wygodne, ale bez wspomnianego ryzyka nie ma szans na pełen sukces. Żeby móc kiedyś zarabiać, trzeba najpierw zainwestować – pojechać gdzieś, rzucić się na głęboką wodę, poznać nowych ludzi, dać się odkryć. Po prostu trzeba coś zrobić. Owszem, zamówienie z Nowego Jorku przyszło do mnie samo, ktoś mnie wyszukał, ale takie sytuacje są mało prawdopodobne. Uważam, że szczęściu trzeba pomagać. Na pewno zamierzam sprzedawać więcej bielizny zagranicą. Teraz produkty La Petit Trou będą już dostępne w 10 butikach poza Polską, właśnie finalizuję nowe zamówienia z Lyonu i Paryża. Chciałabym, żeby moje produkty pojawiały się w fajnych miejscach na świecie. Ich obecność tam bardzo mnie cieszy, nawet jeżeli nie chodzi o duże zamówienia. To wspaniałe uczucie, zobaczyć w Nowym Jorku logo swojego sklepu w witrynie na Piątej Alei. Zamierzam jeździć na targi, szukać nowych miejsc, w których mogę sprzedawać, nie poprzestawać na Polsce.

 

No właśnie – asortyment już się rozszerzył. Pojawiły się świece, kimona. Czego jeszcze możemy się spodziewać?

Niedługo rozszerzy się również o męską bieliznę. Świece będą się pojawiały w szerszej gamie zapachów, do sprzedaży trafią również nowe kimona. Nie chcę na razie za dużo zdradzać, bo pewne produkty dalej testuję. Jeżeli chcę sprzedawać bieliznę zagranicą, mam świadomość, że muszę stworzyć również droższą linię. Produkty, które oferuję, biorąc pod uwagę realia polskie, nie są najtańsze, ale w porównaniu do innych oferowanych w Europie, są bardzo tanie.

 

Polityka marek co do tego, jakie ceny wprowadzać w różnych krajach jest zróżnicowana. Czasem te same produkty występują w zupełnie innych cenach w zależności od miejsca sprzedaży.

Tak, a ja nie chcę postępować w ten sposób. Chcę, żeby wszystko było od początku do końca fair. Mam swój sklep internetowy i stronę anglojęzyczną. Dbam o to, by w zagranicznych sklepach stacjonarnych bielizna była sprzedawana po tych samych cenach, co w Polsce. Zależy mi na takiej konsekwencji, choć pod względem finansowym mogę na niej tracić. Ale właśnie żeby móc sobie pozwolić na jednorodne ceny, muszę wprowadzić linię bardziej ekskluzywną, funkcjonującą jako alternatywa dla linii tańszej.

 

Twoja marka ma francuską nazwę, czytałam, że uwielbiasz wszystko, co francuskie. A jednak tworząc bieliznę nie poddajesz się bezwolnie francuskiej mitologii, unikasz buduarowości rodem z Moulin Rouge.

To prawda, nie chciałam przesadzić z ilością koronek i tworzyć czegoś typowo buduarowego. Projektuję dla nowoczesnych dziewczyn, żyjących w mieście, takich, jak ja. Bielizna z Le Petit Trou miała bardzo dobre przyjęcia na francuskim rynku, pomimo kontrowersyjnej nazwy. To może brzmieć trochę pretensjonalnie, ale rzeczywiście bardzo lubię Paryż, Francuzów, ich podejście do mody, ale i do celebrowania chwili. We Francji kobiety są eleganckie i zadbane, ale mają też w sobie wewnętrzny luz. To jest styl, który mi odpowiada. Mój ojciec przez cały okres mojego dorastania mieszkał w Brukseli, dziadek dużo podróżował i interesował się francuską kulturą, miałam też rodzinę we Francji, więc do tego kraju zawsze było mi blisko.

 

Bielizna w ostatnich dziesięcioleciach przeszła bardzo dużą transformację. Jak myślisz, czego możemy się spodziewać za 10 czy 50 lat?

Myślę, że bielizna będzie stawać się coraz bardziej konstrukcyjna, kosmiczna. Będziemy odchodzić od romantyzmu, a zmierzać w stronę minimalizmu. Albo ten minimalizm będzie się przejawił w prostocie i funkcjonalności – oferowana będzie bielizna bezszwowa, bardzo komfortowa, albo minimalizm przybierze formę futurystyczną, konstrukcyjną, a na bieliźnie zagoszczą liczne paski i przecięcia. Te przeczucia potwierdzają moje obserwacje marek bieliźnianych prezentujących się na targach w Paryżu. Buduarowość staje się przeżytkiem.

 

Przeżytkiem staje się też moda pomijająca wygodę i funkcjonalność. Kiedyś Stefan Zweig pisał, że kobieta jest w stanie wszystko przecierpieć dla mody. Teraz te słowa wydają się już nieaktualne. Coraz częściej decydujemy się na komfort.

Wydaje mi się, że w dłuższej perspektywie rzeczywiście wygrają rzeczy wygodne. Szczególnie przy zakupie bielizny komfort odgrywa dużą rolę. Na pewno osoby skore do poświęceń w imię mody nie znikną nagle z powierzchni ziemi, ale będzie ich zdecydowanie mniej. Dziś funkcjonalność i dobra jakość są kluczowe, szczególnie, że konkurencja jest duża i można przebierać w propozycjach rozmaitych marek.

 

Czy w modzie jest jeszcze miejsce na zmysłowość? W jakiej formie musi być ona podana, by była nowoczesna?

Na pewno jest miejsce na zmysłowość, ale każdy odbiera ją inaczej. Mnie podoba się zmysłowość niedopowiedziana. Nie lubię udawania, przebierania się i tym poglądem kieruję się również w stylizacji. Lubię za to proste, prawdziwe ubrania. W modzie też można zaobserwować tendencję do coraz większej rezygnacji ze sztuczności. Wydaje mi się, że również mężczyźni wolą naturalność. Do kampanii Le Petit Trou wybieram modelki, które są naturalne i bezpretensjonalne, o ciekawym typie urody. Te dziewczyny mogą po prostu stać i nic szczególnego nie robić, nie muszą uwodzić na siłę. To bycie sobą jest dla mnie zmysłowe.

 Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM