Kiedy jesteśmy dziećmi, z nawiązywaniem znajomości nie mamy większego problemu. Robimy to wszędzie: na podwórku, w przedszkolu, w szkole. Jesteśmy bardziej otwarci, bezpośredni, jeszcze nieobciążeni różnymi konwenansami – po prostu podchodzimy do innych, przedstawiamy się i bawimy się dalej już razem. Tak uczymy się nawiązywać więzi. Pewnie wiele z takich szkolnych czy podwórkowych znajomości nie przetrwa próby czasu, zmian miejsca zamieszkania, priorytetów. Choć wielu z nas w okresie dzieciństwa i dojrzewania związuje przynajmniej jedną trwałą przyjaźń, taką na całe życie, która nawet po dłuższych przerwach będzie się w stanie odrodzić. Pierwsza krew z kolana po upadku z trzepaka, zakopywanie dziecięcych skarbów w umówionych miejscach, sekrety przed dorosłymi, opowieści o pierwszych pocałunkach i pierwsze potajemnie wypalone papierosy – to łączy. Najlepszym okresem na zawieranie przyjaźni, jak się okazuje, jest jednak początek trzeciej dekady naszego życia, czyli okres, kiedy jesteśmy w miarę ukształtowani, wciąż jednak ciekawi nowych ludzi. Idziemy na studia, zaczynamy pracować, co sprzyja kontaktom i odnajdywaniu pokrewnych dusz.
Schody zaczynają się po trzydziestce. Na początku może nawet się nie orientujemy, że krąg ludzi wokół nas się kurczy. Zajęci układaniem sobie życia, robieniem kariery, wychowywaniem dzieci, w naturalny sposób przestawiamy swoje priorytety i mamy mniej czasu, który możemy poświęcić przyjaciołom. Zwykle zostają wokół nas ci najwierniejsi, może ilościowo tracimy, ale nasze relacje zyskują na jakości. Tym bardziej, że już wiemy, kim jesteśmy, czego oczekujemy od życia i od innych ludzi. Oczywiście nie jest to regułą, niektórzy mają taką energię, że niezależnie od wieku i tego, co się dzieje w ich życiu, wciąż nawiązują nowe znajomości i otaczają się tłumem bliższych i dalszych znajomych. Generalnie jednak od trzydziestki zaczyna się stopniowe zmniejszanie się liczby dotychczasowych przyjaciół, a nowych specjalnie nie przybywa.
Fot. fickr.com/Powerhouse Museum
Na nasze przyjaźnie mają też ogromny wpływ media społecznościowe. Z jednej strony są narzędziami, które umożliwiają szybki kontakt, śledzenie na bieżąco, co u kogo się dzieje, ale też tym samym w wielu przypadkach ograniczają kontakt bezpośredni, zmniejszają nasze zainteresowanie drugim człowiekiem. Po co mamy się z kimś spotykać, skoro widzimy na Facebooku, co się u niego dzieje? Z drugiej strony, z najbliższymi nam ludźmi pozostajemy w nieustannym kontakcie, wymieniamy wiadomości na Facebooku, WhatsApp, Snapchacie itd.
„Kiedy nie miałam męża i dzieci, mogłam wisieć na telefonie z przyjaciółką codziennie, pisać do niej co chwilę na Facebooku i spotykać się. Teraz jeśli uda mi się zadzwonić do niej raz w tygodniu albo się spotkać, to jest naprawdę dobrze. Oczywiście przez to sporo spraw nam umyka, a wcześniej byłyśmy w nieustającym kontakcie. Nasza więź wciąż jest silna, świetnie się dogadujemy, ale kontaktujemy zdecydowanie rzadziej i trochę mi tego szkoda” – mówi mi moja znajoma, która jakiś czas temu przekroczyła trzydziestkę.
Teoretycznie nie ma powodów do paniki, kiedy zorientujemy się, że z pokaźnego grona znajomych zostało nam zaledwie paru, a reszta – zajęta swoimi sprawami – nie ma czasu, aby się spotkać. Gorzej, jeśli jednak doskwiera nam samotność, bo ta, jak możemy przeczytać w tekście PRZEKLEŃSTWO SAMOTNOŚCI, może się pojawić nawet wtedy, kiedy jesteśmy w związku, otoczeni teoretycznie bliskimi ludźmi. Niestety liczne badania wskazują, że jest ona niebezpieczna dla zdrowia. Dlatego dobrze mieć prawdziwych przyjaciół. Kiedy spotykamy się z ludźmi, do których pałamy sympatią, świetnie się razem bawimy, to w naszym organizmie – podobnie jak podczas kontaktów z osobami, które kochamy, jedzenia pysznych rzeczy itp. – wydzielane są endorfiny i oksytocyna odpowiadające za nasz dobry nastrój. A im częściej nam on towarzyszy, tym mniejsze ryzyko chorób serca, nowotworów, depresji.
lockandstockphotos.com
Okazuje się jednak, że coraz więcej z nas czuje się samotnymi. Eksperci twierdzą, że aż jedna piąta Amerykanów określa się jako samotni, a zjawisko ma tendencję wzrostową. Starzy znajomi się wykruszają, nowe znajomości nie są satysfakcjonujące lub w ogóle mamy trudności z ich nawiązywaniem. Problemem jest to, że większość z nas w momencie przewartościowywania swojego życia odsuwa przyjaciół na dalszy plan, a przecież ze współmałżonkiem można się w każdej chwili rozwieść, dzieci kiedyś się usamodzielnią, a wtedy może być za późno na ratowanie zaniedbanych relacji ze znajomymi. Dlatego specjaliści radzą, aby spotkania z przyjaciółmi traktować jako pewną rutynową czynność, jak np. wizytę na siłowni. Czasem nam się nie chce iść, ale później przecież jesteśmy zadowoleni – nie tracimy formy, czujemy się lepiej, co procentuje na przyszłość. A spotkania z ludźmi mogą dać nam energetycznego kopa podobnie jak wyciskanie siódmych potów czy przebieżka po parku.
Jeśli zaś chodzi o zawieranie nowych przyjaźni po trzydziestce, to jedną z najważniejszych przeszkód jest utrata wspomnianej dziecięcej i młodzieńczej spontaniczności, ciekawości drugiego człowieka, przekładanie życia rodzinnego lub zawodowego nad znajomych. Poza tym możemy się zastanawiać, czy sami nadajemy się na przyjaciół, skoro z wiekiem umacniają się i dają bardziej o sobie znać nasze nawyki – zarówno te dobre, jak i złe. Ale czy nasze dziwactwa w jakiś sposób nas nie wyróżniają i nie czynią bardziej interesującymi? Zawieranie znajomości to w końcu też nie tylko poznawanie drugiego człowieka, lecz także otwieranie się przed nim, dawanie się poznać. Ale robimy to przecież stopniowo, więc ryzyko jest mniejsze. Jednak z wiekiem coraz rzadziej mamy ochotę ryzykować, zwłaszcza jeśli mamy negatywne doświadczenia z przeszłości. Warto wtedy przekalkulować, co gorsze: podjęcie ryzyka, które skończy się owocną relacją, bo przecież niekoniecznie fiaskiem, jeśli będzie nam zależało i będziemy się starali, czy doskwierająca samotność, brak bratniej duszy.
Fot. główne: kadr z serialu "Przyjaciele" – materiały prasowe