Bermejo to jeden z najważniejszych aktorów hiszpańskiego kina. Uprzejmy, o błękitnych, dobrych oczach, z wielką przyjemnością opowiada o kinie, swojej pracy i szczęściu, do którego dąży. Rozmawiamy przez telefon w momencie, gdy aktor kręci kolejny film. I choć czasu ma niewiele, znalazł chwilę. Chwila zamieniła się w godzinę.

12 czerwca 2015 roku na ekrany polskich kin wszedł wielokrotnie nagradzany hiszpański dramat Magical Girl, w którym Bermejo gra jedną z głównych ról – bezrobotnego nauczyciela literatury, ojca, który jest w stanie zrobić wszystko dla swojej umierającej córki, która ma 3 wielkie życzenia, z których jedno Luis decyduje się spełnić. Splot wydarzeń łączy go z podobnie nieszczęśliwymi osobami. Tragedia wisi w powietrzu.

 

Witaj, jak się masz? Co słychać w Hiszpanii?

Dobrze, dziękuję. Aktualnie w Hiszpanii przeżywamy wybory i mam wielkie oczekiwania wobec tego, co się wydarzy, jak z pewnością wszyscy obywatele. Uważam, że dotarliśmy do momentu zmian, które mają szansę nastąpić – realnych zmian, które mogą przynieść nam korzyści, sprawić, że poczujemy się bardziej wolni, szczęśliwsi. Choć zawsze jest to ryzyko, które trzeba ponieść. Do tej pory nie było łatwo. Wielu ludzi wyjechało. W mojej rodzinie też są osoby, które musiały wyemigrować. To przez bałagan, który panuje w kraju od kilku lat. Gdyby powiedzieli ci 10 lat temu, że tak będzie wyglądać rzeczywistość, nie uwierzyłbyś. Dekadę temu zyskaliśmy przywileje społeczne, które wydawały się niezniszczalne, nie do ruszenia. Okazało się, że tak nie jest. Teraz mam nadzieję, że ludzie masowo ruszą do urn i zamanifestują swoje zdanie. Na ulicach i w swoim otoczeniu dostrzegam energię i wielkie chęci, aby coś zmienić, aby się ruszyło. Na początek należy skończyć z rządami wyłącznie dwóch partii, co spowoduje nasz wzrost jako społeczeństwa, obywateli, społeczności. Uważam, że obecnie jest dużo propozycji politycznych, które definiują wspólne korzyści i to jest wspaniałe. Jesteśmy społeczeństwem solidarnym, opiekuńczym, a najlepiej można to zaobserwować w Don Kichote – dziele ukazującym i doceniającym hiszpański charakter.

 

12 czerwca na ekrany polskich kin wszedł film Magical Girl. Porozmawiajmy trochę o nim, ale wcześniej powiedz mi, gdzie czujesz się lepiej – w kinie, teatrze czy telewizji?

Teatr pozwala czuć głębiej, przede wszystkim dlatego, że każdego dnia pełnisz określoną funkcję, więc przyzwyczajasz się do pewnych słów, gestów i wchodząc na scenę, za każdym razem możesz posunąć się krok dalej. Przez miesiąc prób niemal zrastasz się z tekstem. Dodatkowym atutem w tym wypadku jest zaangażowanie totalne interpretatora. Kino i telewizja to media cudowne, magiczne, w których często nie ma czasu na zastanowienie się, długie myślenie – przez pośpiech – ale to też ma swoje dobre strony: czasami lepiej nie rozmyślać (śmiech). Ale tak, jak powiedziałem, to niezwykłe media. Gdy w teatrze pracujesz z fantastyczną ekipą, to pomaga w pojawieniu się i wypracowaniu dobrej synergii, a co za tym idzie fantastycznego rezultatu. Dlatego ciężko mi wybrać jedną z tych rzeczy. Być może to właśnie teatr pozwala na dotarcie głębiej, na odkrycie drugiego dna, bo masz więcej czasu na rozwój. Niemniej jednak tak w Magical Girl, jak i serialu telewizyjnym, w którym aktualnie gram, zespoły są niesamowite. Jestem szczęściarzem. Czego więcej mogę chcieć? Mogę iść w ogień z taką ekipą. Odpowiedź na pytanie niech pozostanie taka: czuję się świetnie w kinie, teatrze i telewizji.

 

Mówimy o przyjemnościach związanych z pracą artysty, ale są też ciemne strony, jak podniesienie VAT-u, przeciw któremu protestują artyści. Mimo to kinematografia hiszpańska przeżywa właśnie złoty okres. Jak na to wszystko reaguje środowisko, branża? Jesteście wściekli?

Jesteśmy rzeczywiście w znakomitym momencie artystycznym, wokół jest mnóstwo ludzi, którzy mają ochotę opowiedzieć nie tylko o tym, co się z nami dzieje, ale także ubrać to w odpowiednią historię i fabułę. W tym sensie – artystycznym – to rzeczywiście wielki czas dla kinematografii. Ale już na poziomie cyfr zaczynam się gubić, bo jeśli spojrzymy na statystyki, tylko kilka tytułów odniosło sukces, reszta przeszła pozbawiona większych emocji. Niedawno rozmawiałem z Luisem Alegre, koneserem kina i krytykiem filmowym, który prowadzi festiwal w Tudela. Powiedziałem mu właśnie to, o co pytasz, że jesteśmy w wymarzonym momencie dla hiszpańskiego kina. On natomiast odpowiedział mi, że każdego roku produkuje się 70-80 filmów, a z nich wszystkich sukces odnoszą 3 lub 4. Jednak pod względem artystycznym oczywiście utrzymuję, że to świetny moment. Teraz wszystko zależy od producentów. Co do VAT-u, to z całym szacunkiem, ale uważam to za głupotę. Ale politycy ze swoją ideologią powinni zdać sobie sprawę z tego, że jako ludzie dajemy się poznać poprzez kulturę. Przykład? Z kinem można dotrzeć do każdego zakątku świata. Sam zobacz, Magical Girl właśnie wchodzi na ekrany polskich kin! Teatr w tym przypadku jest sfokusowany na środowisko, powiedzmy, bardziej lokalne, ale teatr żyje, ma to coś, co pozwala nam zatrzymać się na chwilę i przemyśleć, zobaczyć siebie. W końcu scenę od publiczności dzielą dwa metry. I wydaje się, że ten kraj nie wspiera kina, a bez wątpienia chcą sprzedać hiszpańską jakość. I kogo chcą oszukać? Rządzący nie wiedzą, co robią. Staram się nie emocjonować, bo wtedy strasznie się wkurzam, a złość nie robi mi dobrze. Oby jak najprędzej można było wymienić rządzących, bo jeśli chcemy pokazać nasz kraj, najlepiej zrobić to za pomocą kina. Teraz jestem na Wyspach Kanaryjskich. Przyjeżdża się tu nagrywać wiele filmów, między innymi dlatego, że regulacje fiskalne są inne. Jest mnóstwo ulg, które ściągają produkcje. W ten sposób promuje się też turystykę, można poznać miasta, ludzi i ich kulturę. Najważniejsze, że tu się kręci. A w Madrycie jest inaczej, trudno. Potrzebne były specjalne zezwolenia, które nie pozwalały realizować scenariusza ze spokojem. I tak nie da się poznać miasta. Mam nadzieję, że to się zmieni.

 

Magical Girl, film, który zrobił furorę nie tylko w Hiszpanii, opowiada o trudnych relacjach, ale jest też trochę czarnego humoru. Jest choroba, jest obsesja. Historia kołacze w głowie jeszcze długo po wyjściu z kina. A jak jest w twoim przypadku? Gdy kończysz film, zapominasz o roli czy może bohater filmowy z tobą zostaje?

Cóż, każda praca zostawia we mnie ślad. Powiedziałbym nawet, że uzupełnia, podobnie jak aktor uzupełnia rolę. Za każdym razem staram się zaangażować emocjonalnie. Znajduję w sobie odpowiednie nuty, przeszukuję mój background, moje doświadczenia życiowe, ale też to, co dzieje się teraz wokół mnie. I wszystkim tym  obdarzam postać graną przeze mnie. Wszystkie sztuki teatralne, kinowe i telewizyjne, w których brałem udział do tej pory uzdrawiały mnie, a konkretniej wzbogacały poprzez uczenie ludzkości. Za każdym razem uczę się ludzkich sprzeczności, defektów i cnót. A gdy kończę pracę nad rolą, nie zabieram bohatera granego przeze mnie do domu. Oczywiście, możesz mieć obsesję na punkcie konkretnej sceny, charakteru postaci, chcesz nadać jej pewność i zaangażowanie. Ale to należy do interpretacji, pracy nad tym, żeby osiągnąć upragnioną prawdę. Może pochłonąć cię namiętność, ale nie wariujesz, wręcz przeciwnie, ten moment cię uzupełnia i wyzwala. No właśnie, trzeba tu mówić o wyzwoleniu talentu i wykorzystaniu go przy wszystkich historiach, które są do odegrania.

 

2

Kadr z filmu Magical Girl

 

Mówimy o rzeczywistości filmowej i jej wpływie na życie codzienne. W przypadku Magical Girl, który jest historią fikcyjną, poruszane w nim kwestie mają swoje odbicie w codzienności. Jest to trudna historia i część widzów ma abiwalentny stosunek co do twojej postaci. Grasz Luisa, samotnego ojca, bezrobotnego nauczyciela literatury, który chce spełnić marzenie śmiertelnie chorej córki, marzącej o sukience inspirowanej japońską mangą. W tym momencie zaczyna nakręcać się cała fatalna spirala. Będziesz bronił Luisa? Uważasz, że można usprawiedliwić w jakikolwiek sposób jego czyny?

W filmie pojawia się wiele pytań i myślę, że to cecha dobrego kina – sprawia, że widz jest aktywny, a w jego głowie powstają kolejne wątpliwości, wszystko się komplikuje i nawarstwiają się pytania. I to jest zajebiste. To ścieżka, która może uformować, obudzić w tobie lepsze ja. Myślę, że każdego z bohaterów można w jakiś sposób usprawiedliwić. W nich zamyka się ciemna strona człowieczeństwa. I to jest świetne w sztuce – to, czego nie mówimy dosłownie, ekscentryczność, niedopowiedzenie. W tym sensie Magical Girl porusza też inny temat, trudność z jaką przychodzi ludziom rozmawiać, opowiadać, wyrażać się. Luis, postać grana przeze mnie, nie potrafi porozumieć się z córką, nie umie do niej dotrzeć – zrozumiałem to już, gdy po raz pierwszy przeczytałem scenariusz. Kontakt rodzi się poprzez dążenie do spełnienia marzenia dziewczynki, o którym dowiaduje się czytając jej pamiętnik. Od tego momentu robi wszystko, aby marzenie się spełniło. Dosłownie wszystko. Ale najprawdopodobniej spełnienie fantazji nie jest tym, czego najbardziej pragnie jego córka. W filmie jest taka piękna scena w barze, kiedy przyjaciółka Luisa tłumaczy mu, że czego chce jego córka to, żeby ojciec był przy niej, ale on tego nie potrafi. Tłumaczy się mu najprostszą rzecz – bycie przy córce, ale on jest zdeterminowany, żeby dać jej to, czego jej brakuje najbardziej, albo raczej – co wydaje się jemu, że najbardziej jej brakuje. No i jak zawsze pojawiają się przeszkody. Ojciec buduje mur, a córka nie może go przebić. To rodzina, w której relacje ustawione są przez ciszę i rzeczy, o których się nie mówi. Nie wspominając już o tragedii, jaką jest śmiertelna choroba córki. To film, który odnosi się do naszych osobistych wszechświatów, w których żyjemy, pełnych ciemności i strachu, które tak ciężko nam poruszyć. Ludzie są zaniepokojeni, bo zazwyczaj jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że otrzymujemy odpowiedzi na wszystko, łącznie z jednoznacznym morałem na sam koniec. Tu jest inaczej, każdy musi dopowiedzieć sobie na wiele pytań, ćwicząc swoją dojrzałość. W końcu kino i teatr są zwierciadłem, w którym się przeglądamy. Dla mnie Magical Girl to film, którego tajemnicę może rozwiązać tylko widz.

 

Po obejrzeniu filmu doszedłem do wniosku, że Magical Girl to obraz dobrych ludzi, którzy są zmuszeni do robienia złych rzeczy.

To dobra definicja. Generalnie jestem zdania, że wszyscy jesteśmy dobrymi ludźmi, którzy dopiero w sytuacjach ekstremalnych pokazują swoją naturę. Tak jak w momencie tsunami czy trzęsienia ziemi, część ucieka, próbuje uratować siebie, a część myśli o innych. W filmie obserwujemy ludzi, którzy próbują być dobrzy, aspirują do bycia dobrymi. Nie chcą robić rzeczy złych, ale zwróć uwagę na to, co robi ojciec z dziewczynką, to, co na niej wymusza. Jednak, żeby go ocenić, należy postawić się w jego wyjątkowej sytuacji i spróbować zadać sobie pytanie: jak zareagowalibyśmy my? To ekstremalne przeżycia stawiają nas często pod murem. To świat, w którym żyjemy. Wielokrotnie podczas robienia Magical Girl, rozmawiając z Carlosem Vermutem, reżyserem, stwierdzaliśmy, że człowieka dzieli tylko krok od popełnienia przestępstwa. Możesz żyć spokojnie i nagle wydarzy się coś, co sprawi, że znajdujesz się w ogromnych kłopotach, jak na przykład potrącenie kogoś samochodem. Ten film to także obraz relacji międzyludzkich w miastach, ludzi, którzy błąkają się bez celu. Czy wszyscy z nich są zagubieni, przegrani? Widać atmosferę, która obecnie panuje, w której żyjemy. Postać, którą gram to bezrobotny nauczyciel. Dopadł go ten potworny kryzys, jest zmuszony do sprzedaży swoich książek, aby zdobyć pieniądze. To dramat, dramat rodzinny. Widzimy ludzi spacerujących po ulicy, niby normalnych, a okazuje się, że jeśli zbliżysz się do nich choć trochę, dostrzegasz, że dotyka ich rodzinna tragedia. Myślę, że ten film będzie się dobrze starzał, czyli przez wiele lat będzie zwierciadłem tego trudnego okresu.

 

Czego nauczyła cię twoja postać z Magical Girl?

Możliwości odkrywania dlaczego tyle kosztuje nas utrzymanie relacji, a przede wszystkim stworzenie ich. Staram się znaleźć na to odpowiedź. Podróż, w którą musimy się udać wszyscy to osiągnięcie szczęścia, myślenie o teraźniejszości, o tym „co mamy tu i teraz”, a nie o tym, „gdzie powinniśmy, moglibyśmy się właśnie znajdować”. I moja postać, Luis, właśnie to pokazuje, mówiąc: „powinienem był zrobić to”, „powinienem był zrobić coś innego”, „powinienem był zrabować tę biżuterię”. Moja postać uczyła mnie, i wciąż uczy, bo to długi proces, a nie zamknięta wiedza. Więcej, jeśli uzupełnisz film swoimi przeżyciami, pozwoli ci to poczuć, że nie jesteś sam. I właśnie to do siebie ma dobre kino, że opowiada historie, z którymi możesz się poczuć związany.

 

Czyli interpretacja tego filmu przez każdego jednego człowieka jest możliwa i właściwa? Bo całość wydaje się momentami jak obrazek z puzzli, który próbuje dokończyć bohater grany przez José Sacristána, a nie może, bo brakuje jednego elementu układanki. Zresztą ta metafora jest całkiem dosłowna.

Dokładnie. To układanka z puzzli, której elementy znajdujesz raz tu, raz tam. Ale skończyć ją może tylko widz. To symbol, który umieścił tam Carlos i który wydaje mi się odpowiednią zagadką.

 

A gdybyś w roli widza postawił się ty, jak odebrałbyś Magical Girl?

Trudno jest mi się zdystansować i wejść w skórę widza. Nie odcinam się of filmów akcji czy wojennych, to filmy dostarczające potrzebną rozrywkę. Ale Magical Girl to podróż uzdrawiająca, uwalniająca, bardzo silna, potężniejsza niż alienacja związana z rozrywką, którą dostarcza choćby film akcji.

 

Porozmawiajmy o emocjach. W XXI wieku, który przyniósł nam tyle udogodnień, zapomnieliśmy jak kochać, jak rozmawiać, mówić do siebie?

Tak, myślę, że właśnie teraz jesteśmy w dość trudnym momencie, momencie delikatnym. Sam przyznaję, że jestem uzależniony od Whatsapp, bo to rzecz, która umożliwia mi natychmiastową komunikację, jest szybka, masz możliwość pozostania w ciągłym kontakcie, ale z drugiej strony sprawia, że wariujesz, bo jesteś tym uwiązany, zamiast znaleźć czas, by posłuchać siebie samego. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy kochać siebie, nie tylko innych. Starać się zrozumieć siebie. Ale na to często trzeba pracować całe życie. Dlatego wcześniej powiedziałem, że granie uzdrowiło mnie w jakimś sensie, bo poprzez teatr i kino wiele ról pomogło mi wydobyć na światło dzienne pewne zahamowania i zrozumieć inne. Ważne, aby wiedzieć dlaczego dzieją się konkretne rzeczy, co jest ich przyczyną, a to jest właśnie podróżą prowadzącą do stania się przez nas lepszymi ludźmi. Technologia to nowy świat, który wciąż się rozwija. Dla mnie jasne jest to, że jesteśmy zwierzętami stadnymi, potrzebujemy innych ludzi wokół. Dobro wspólne jest ważne, jakkolwiek rządzący nie nalegaliby na prywatyzację wszystkiego – to, co robią, to element, który jest przeciw naturze człowieka, globalnym nastrojom. Dziś nie jesteśmy w tym sami, jesteśmy otoczeni przez technologie. Każda rzecz, która się wydarzy w danym momencie może trafić natychmiast do milionów ludzi, w pięć minut możesz stać się rozpoznawalny. To wariactwo i coś, co przyprawia mnie o zawrót głowy. Brakuje czasu na zastanowienie się nad sobą.

 

Wracając do kondycji kina hiszpańskiego – myślisz, że sukces Magical Girl, który wszedł na ekrany kin w tym samym roku, co La isla mínima (Stare grzechy mają długie cienie – tytuł polski) czy El niño (9 mil) to znak, że dzieje się dobrze? Bo krytyka i publiczność odebrali te filmy z entuzjazmem.

Tak, jest publiczność uformowana, która ogląda dużo filmów. Ale ważne jest, że ta publiczność pojawia się w salach kinowych, bo przecież Internet odebrał kinom mnóstwo widzów. Nie podoba mi się ta sytuacja, bo większość ściąga filmy nielegalnie, a to działa na niekorzyść, kradnie się pieniądze. Jednak oczywiście w ten sposób o wiele więcej osób ogląda filmy i słucha muzyki, bo ma łatwiejszy dostęp do kultury niż wcześniej, jednak to nie oni tworzą realne cyfry sprzedaży. Na przykład Magical Girl nie miało spektakularnego rezultatu widzów odwiedzających sale kinowe, ale gdy na rynku pojawiło się DVD z filmem, które wyszło razem z dziennikiem El País, rozszedł się cały nakład. Zabrakło egzemplarzy. Potem film miał też premierę w telewizji. Wtedy dostałem wiele telefonów, a na ulicy ludzie mnie zaczepiali i gratulowali. Wiele osób więc nie poszło do kina, ale zobaczyło film dzięki innym mediom. Dlatego uważam, że ludzie chcą oglądać hiszpańskie kino. To normalne, bo chcemy widzieć historie, które dzieją się wokół nas, blisko. Hiszpańskie seriale też świetnie sobie radzą. Był czas kryzysowy, gdy nie było pieniędzy na dużo produkcji, ale gdy dotknęliśmy dna, szybko się odbiliśmy, a to skutkuje bardzo dobrymi seriami. Jak już mówiłem, to dobry okres artystyczny, a to odbija się na produkcji. W sposób pozytywny oczywiście. I oczywiście, potrzebujemy producentów niebojących się ryzyka, wariatów, którzy szukają formy finansowania ryzykownych projektów.

 

Co robić, żeby z tego dobrego momentu wydusić wszystkie soki?

Wiele rzeczy idzie właściwym torem. Czasami brakuje nam polotu, odwagi i podjęcia ryzyka związanego z treścią filmów, seriali. Jako odbiorcy jesteśmy już w pewien sposób uformowani i można nam zaoferować inne treści, a nie tylko to, co wymyśla się za Oceanem. Oczywiście, jest wiele seriali produkowanych w Stanach Zjednoczonych, prowokujących, które mówią o rzeczywistości. Ale to możemy robić na miejscu, bez konieczności czerpania z tego, co już znamy i powtarzania całego procesu od nowa. Uważam, że telewizji brakuje świeżości, generalnie zawartość programów bardzo się zmieniła: prawie nie ma już debat, dyskusji, a te które pozostały składają się z wrzeszczących ludzi, którzy gadają głupoty, jeden większe od drugiego. Telewizja publiczna zbliżyła się jakościowo do tego, co było 8 lat temu, gdy oferowano całkiem inne rzeczy. Poza tym najważniejsze jest uzdrowienie finansów, a reszta jest nieważna. Bez wątpienia to się zmieni, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo znam wielu ludzi zaangażowanych w zmiany.

 

Byłeś nominowany do prestiżowej nagrody Goya dwukrotnie. Po raz drugi właśnie za Magical Girl, a w tym roku szanse były bardzo wyrównane. Do trzech razy sztuka?

(śmiech) Mam nadzieję, bo czemu nie?! Te nominacje znaczyły dla mnie bardzo dużo, jestem szczęśliwy i bardzo usatysfakcjonowany. Poza tym, w tym roku byłem nominowany razem z Javierem Gutiérrezem i Raúlem Arévalo, którzy są cudownymi aktorami i ludźmi zaangażowanymi w to, co robią oraz Ricardo Darínem, którego podziwiam. Raúl i Javier są też moimi przyjaciółmi, więc tym większa radość. Niestety nie mogłem uczestniczyć w gali ze względu na pracę. Niestety, albo stety, właściwie nie wiem... (śmiech). Kwestia nagród jest jak ruletka. Tak to odbieram. Nie przykładam do tego wielkiej wagi. Ale oczywiście, nikomu, to co słodkie, gorzkim nie jest. Miło jest usłyszeć: „świetna robota, nagrodzili cię”. I jeśli będę miał szczęście być nominowanym po raz kolejny, będę bardzo wdzięczny. Nagrody Goya to święto hiszpańskiego kina. Nominowane są cztery osoby, ze wszystkich, które ciężko pracowały w ostatnim roku. Szkoda, że zwycięża tylko jeden, ale to celebracja pracy wszystkich aktorów.

 

Czego oczekujesz teraz od życia zawodowego?

Gram w filmie Juana Cavestany’ego Efecto óptico, który na ekranach kin powinien pojawić się na jesień. Uważam, że Juan to wielki artysta, wielki koneser kina i wyjątkowy scenarzysta. Pracuję też w teatrze nad sztuką Król napisaną przez Alberto San Juana, którą robimy z Guillermo Toledo. Opowiada o tym, czym jest i czym była dla nas monarchia. To teatr dokumentalny, który bazuje na realnych osobach, sytuacjach i aktualnych dokumentach. Kończę pracę nad jedną sztuką, gram w Graczach, a także w serialu Amar es para siempre. Występuję też z monologiem w Teatrze Hiszpańskim, a tytuł jego to Minuta pajaca. To tekst José Ramóna Fernándeza, który porusza wiele rzeczy, m.in. uświetnienie zawodu aktora. Ja chciałbym, żeby była to podróż ku szczęściu.

 

A w życiu prywatnym?

Być szczęśliwym. Niedawno rozmawiałem o tym z kolegami z teatru, z którymi gramy w sztuce Gracze. Czasami jesteś w jednym miejscu, ale marzysz o tym, żeby znaleźć się w innym. Niedaleko, ale wciąż gdzieś indziej. I czasem ci się to nie udaje. Nie wiem, czy będąc tam byłoby się szczęśliwszym, znalazło spokój. Ale wszyscy tego próbują. W każdym razie ja chcę być szczęśliwy.

 

 

ples 

 

 

Luis Bermejo es un actor español con una gran trayectoria tanto en el cine como en televisión y teatro. Su personaje en Magical Girl le ha valido una nominación a los premios Goya. Un personaje con una gran dificultad a la hora de relacionarse con los que le rodean, lo cual, según nos cuenta, es un problema que sufrimos en mayor o menor medida todas las personas. Es quizás por eso que sus expectativas en la vida consisten en, simplemente, conseguir la felicidad.

 

Hola, ¿qué tal? ¿Podrías explicarnos un poco cómo ves la situación en España ahora?

Pues yo estoy bien, gracias. Aquí en España estamos ahora en las vísperas de unas elecciones y estoy muy expectante, como supongo que lo están todos los ciudadanos, y muy ilusionado, tengo que reconocerlo. Creo que es un momento de cambios que se pueden dar, cambios reales que nos pueden beneficiar a todos y que pueden hacer que nos sintamos más libres, más dichosos, o, por el contrario, está siempre el riesgo, y ésta es mi opinión, de continuar en una espiral extraña, inquietante y muy desangelante, que es un poco lo que hemos vivido hasta ahora. Mucha gente se ha marchado, incluso en mi familia hay personas que se han visto forzadas a emigrar. Esto es un ejemplo más del desbarajuste al que nos han sometido estos gobernantes en el último lustro, o menos, en los últimos tres años. Es una cosa que si te lo cuentan hace diez años piensas que es imposible. Hace diez años habíamos conseguido unos logros sociales que son inamovibles, imposibles de recortar o destruir. Parece que no. Ahora estoy muy ilusionado porque espero que los ciudadanos acudan de manera masiva a votar y que se manifiesten. Yo veo en las calles y en el círculo en el que yo me muevo mucha ilusión, muchas ganas de que pase algo, que se mueva algo. Para empezar creo que podemos dar por hecho la muerte del bipartidismo, porque no creo que España sea un país bipartidista, entonces a partir de ahí vamos a seguir creciendo como sociedad, como ciudadanos, como comunidad. Creo que hay muchas propuestas políticas ahora que defienden el bien común, y eso es maravilloso. Somos una sociedad muy solidaria, y eso se puede ver en el Quijote, que es una obra donde se puede apreciar el carácter de los españoles.

 

Ahora, en junio, se estrena en los cines de Polonia la película Magical Girl. Vamos a hablar un poco de ella, pero antes me gustaría saber, ¿dónde te sientes más cómodo, en el cine, en el teatro o en la televisión?

El teatro te posibilita profundizar algo más, principalmente porque todos los días haces la función, entonces habitas todos los días esas palabras, habitas esa partitura, entonces puedes ir un poco más lejos cada día que te subes al escenario. Durante el mes que duran los ensayos te vuelcas en el texto, lo desentrañas hasta la extenuación. Eso tiene algo a favor, que es la implicación total como intérprete. El cine y la televisión son dos medios maravillosos, mágicos, y que a veces, con la urgencia de hacerlos, no te da tiempo a pensar. Esto también tiene sus pros: a veces es mejor no pensar. Pero como he dicho, son dos medios mágicos, como milagrosos. También ocurre con el teatro. Si los equipos con los que trabajas son fantásticos, eso ayuda a que aparezcan buenas sinergias y que el resultado sea brillante. No puedo quedarme con uno en concreto. A lo mejor es teatro te permite llegar más al fondo, porque tienes mucho más tiempo para desarrollarlo. Sin embargo, tanto en Magical Girl como en una serie diaria que estoy haciendo en televisión ahora, los equipos son increíbles. Yo me siento afortunado, porque todos reman a favor. ¿Qué más se puede pedir? Uno salta al vacío con los ojos cerrados con equipos así. Me quedo con los tres medios.

 

A pesar de las dificultades, como la subida del IVA, parece que el cine español está viviendo un buen momento. Pero, ¿cómo están los actores, todo entorno del cine? ¿Cabreados? ¿Es difícil?

Es un buen momento artístico, hay gente con muchas ganas de contar no sólo lo que nos está pasando sino también con ganas de fabular historias. En este sentido, artísticamente, es un gran momento. Pero a niveles de números yo me empiezo a perder, porque si miramos las taquillas son unas pocas películas las que han funcionado, el resto han pasado sin mucha gloria. Hace poco hablaba con Luis Alegre, que es un entendido del cine, no sólo crítico, y tiene un festival en Tudela, y yo le decía que estábamos en un buen momento del cine español y él contestaba que todos los años se hacen sobre 70-80 películas y al final las que funcionan son 3 o 4. Pero artísticamente sí es un buen momento. Yo conozco a mucha gente más joven que yo que vienen con muchas ganas y muy formados. Ahora se trata de que los productores tengan la posibilidad, a través de las instituciones, de apoyar esas ganas y esa ilusión y poder hacer un cine que nos haga mejores personas y convoque a la gente a acudir a las taquillas.
Con respecto al IVA, pues me parece una chafa. Incluso los gobernantes que tenemos, más allá de ideologías, deberían darse cuenta de que la manera de darnos a conocer es a través de la cultura. Por ejemplo, con el cine se puede llegar a todo el mundo, fíjate, ¡van a poner Magical Girl en Polonia! No es como el teatro que tiene un ámbito más local, aunque el teatro tiene una viveza, algo que nos hace reflexionar en el momento, porque el escenario está a dos metros del público. Y este país parece que no apoya el cine, y sin embargo nos quieren vender la Marca España. ¿A quién quieren engañar? Estos gobernantes no se sabe a dónde están mirando. Yo intento no calentarme, porque acabo cabreándome, y el estado de cabreo no me hace bien. Ojalá en este cambio ilusionante que se está produciendo ahora posibilite que haya un cambio de dirección, y si queremos mostrar nuestro país, qué mejor que hacerlo a través de su cine. Por ejemplo ahora estoy en Canarias y aquí vienen a rodarse muchas películas, porque aquí tienen una regulación fiscal especial. En fin, son facilidades que han hecho que las producciones se planteen venir a rodar a estas islas. Esto es una manera de promocionar también el turismo, para dar a conocer estas ciudades, su gente y su cultura, más allá de que las películas sean thrillers o de otros géneros. Lo importante es que se están rodando aquí. Esto en Madrid era dificilísimo. Se necesitaban unos permisos prohibitivos que no dejaban que los rodajes se pudiesen hacer con normalidad. Así es normal que no se dé a conocer la ciudad. En fin, espero que todo esto cambie.

 

Magical Girl está llena de humor negro, hay enfermedad, hay obsesión – la película es muy dura, conmueve, y te deja pensando en ella después de salir del cine. ¿Y tú? ¿Una vez acabada una película tu personaje se queda contigo o lo tratas sólo como tu trabajo y después de acabar la peli ya no piensas en tu personaje?

Bueno, cada trabajo te aporta. Yo diría que te complementa y tú le complementas a él. En todos mis trabajos intento implicarme emocionalmente. Encontrar las teclas de mí, del background que yo llevo, de mi vida, de la actualidad, para ponérselo al personaje. Hasta ahora, todas las obras de teatro, cine y televisión que he hecho me han sanado, porque me han enriquecido al ir aprendiendo del ser humano. Aprender de sus contradicciones, de sus virtudes y de sus defectos. Una vez que termina el trabajo no me llevo el personaje a mi casa. Es verdad que te puede obsesionar determinada escena, el carácter del personaje, que quieras habitarlo con más seguridad e implicación. Pero eso es un ejercicio del intérprete, el cómo conseguir esa verdad. Te puede llegar a obsesionar, pero no te enferma, al contrario, creo que te complementa y te libera. En verdad de lo que se trata es de liberar el talento para ponerlo a jugar en todas estas historias.

 

¿Se pueden justificar siempre la actitud de tu personaje? Me refiero al vestido de Magical Girl con el que sueña la enferma hija de Luis – ahí empieza todo.

En la película subyacen muchísimas preguntas, y creo que eso es lo bueno del buen cine, que haga al espectador ser activo y que se formule preguntas. Eso me parece cojonudo. Es un camino que te puede llegar a hacer mejor persona. Yo creo que todos los personajes son justificables. Todos encierran esa parte oscura que encierra el ser humano, eso es lo bueno de las obras, lo que no contamos, esa extrañeza del otro, de lo que tapa o no es capaz de contar. En ese sentido la película también habla de otra dificultad, de lo difícil que es para los seres humanos hablarse, contarse cosas, expresarse. Mi personaje, Luis, no consigue contactar con su hija, eso me pareció a mí ya desde la primera vez que leí el guión. El contacto se produce a través del deseo que más le gustaría conseguir a su hija, que lo lee en su diario, y a partir de ahí se pone manos a la obra para hacer realidad ese deseo. Pero a lo mejor no es eso lo que su hija quiere. Hay una escena muy bonita en un bar, donde una amiga de Luis le explica que lo que su hija quiere es que él esté con ella, pero incluso eso no es capaz de hacerlo. Le explican algo tan sencillo como es estar con su hija, pero se empeña en completar a la otra persona con algo que le falta o que creemos que le falta. Siempre aparecen obstáculos. Por su parte la niña también es incapaz de contactar con su padre. Es una familia con una relación a base de silencios y cosas que no se cuentan. Sin contar con la tragedia que supone que la niña tenga esa enfermedad. Es una película que plantea esos universos que tenemos todos, llenos de tinieblas y espanto, y que nos cuenta tanto abordar. La gente se queda zozobrada porque estamos acostumbrados a que nos lo den todo con respuestas, con el mensaje moral al final. Aquí es al contrario, uno tiene que completar el mensaje haciendo un ejercicio de madurez. En el fondo el cine y el teatro son eso, un espejo donde mirarnos. A mí Magical Girl me parece una película cuyo misterio tiene que resolver el espectador.

1

kedin.es 

 

¿Se podría considerar Magical Girl como una película de personas buenas que tienen que hacer cosas malas?

Es una buena definición. En general yo parto de la base de que todos somos personas buenas que en situaciones límite es donde se ve nuestra naturaleza. Como en un tsunami o en un terremoto, hay gente que sale huyendo, gente que piensa en los demás, etc. Yo creo que en la película vemos gente tratando de ser buena, aspirantes a buenos. No quieren hacer el mal, pero fíjate lo que hace el padre con la chica, la extorsión que le hace. Pero hay que ponerse en su lugar, un lugar insólito. ¿Cómo reaccionaríamos nosotros? Son situaciones límite que le ponen a uno entre la espada y la pared. Creo que es el mundo en el que vivimos. Muchas veces haciendo esta película, hablando con Carlos Vermut, el director, decíamos que estamos a un paso de la delincuencia. Puedes estar tranquilamente y de repente sucede un hecho insólito que te hace decantarte hacia algo y te has metido en un lío, como puede ser atropellar a una persona con el coche.
Esta película plantea también las maneras de relacionarnos que tenemos en las ciudades, esos hombres que vemos sin rumbo, ¿son todos perdedores? Se ve también la atmósfera de la actualidad en la que vivimos, mi personaje es un profesor que se ha quedado en el paro, la crisis le ha afectado y se ve obligado a vender sus libros para conseguir dinero. Es un drama, un drama familiar. Podemos ver gente caminando por la calle, aparentemente normal, y resulta que si te adentras un poco hay un drama familiar terrible.
En mi opinión es una película que va a envejecer bien y va a contar algo de la historia de este momento también.

 

¿Qué es lo más interesante que te ha aportado tu personaje en Magical Girl?

Me ha aportado la posibilidad de seguir averiguando por qué nos cuesta tanto y tenemos tantas dificultades en relacionarnos, el seguir investigando para conseguir una respuesta. El viaje que tenemos que hacer todos es ser felices, estar pensando en el presente, aquí y ahora, no en el ‘dónde tendría que estar’. Creo que el personaje transmite eso, diciéndose: “tendría que estar haciendo esto”, “tendría que hacer lo otro”, “tendría que robar esta joyería”. Mi personaje me ha enseñado y me sigue enseñando, porque no es una enseñanza absoluta o un aprendizaje total, es más bien un proceso.
Además, si complementas la película con tu existencia, te ayuda a no sentirte solo. Y eso es algo que tiene el buen cine, que te cuenta historias con las que te puedes sentir relacionado.

 

¿Crees que es una película abierta a muchas interpretaciones? En algunos momentos parece el puzzle inacabado que intenta completar el personaje de José Sacristán.

Exacto. Es un puzzle del que vas encontrando piezas aquí y allá, pero es algo que tiene que completar el espectador. Es una figura simbólica que Carlos fue dejando ahí y que me parece un enigma acertado.

 

¿Y si fueras espectador, cómo percibirías Magical Girl?

Me cuesta mucho tratar de distanciarme y ponerme en la piel del espectador. Yo no reniego del cine de acción o bélico, son películas muy entretenidas, pero Magical Girl propone una acción psicológica que a mí me parece un viaje más liberador, más sanador, más potente incluso que la alienación que me puede aportar el entretenimiento de una película de acción

 

¿Crees que la gente ahora, en el siglo XXI que nos trae tantas ventajas, ha dejado de saber cómo amarse, hablarse, decirse cosas?

Pues sí, creo que ahora mismo estamos en un momento delicado. Yo mismo confieso que estoy enganchado a Whatsapp, porque es algo que te posibilita una velocidad de comunicación, una manera de estar en contacto permanente, pero por otra parte te vuelve maníaco de estar enganchado en lugar de estar escuchándote a ti mismo. Creo que lo primero que tenemos que hacer es amarnos, no sólo a los demás, sino también a nosotros mismos, seguir en el intento de conocernos a nosotros mismos. Yo no puedo conocer al otro si no me conozco a mí mismo. Y esto que estoy diciendo a veces te lleva toda una vida. Por eso te decía antes que a mí la interpretación me había sanado, porque a través del teatro o del cine muchos personajes me han ayudado a sacar ciertas inhibiciones y a comprender otras. Lo importante es conocer por qué te pasan determinadas cosas o cuál es la causa, y ése es el viaje para hacernos mejores personas.
La tecnología es un mundo nuevo que habrá que ver cómo evoluciona. Yo lo tengo claro, somos gregarios, necesitamos estar y compartir en comunidad. El bien común es lo importante, por más que se empeñen los gobernantes en privatizar las cosas, que es algo que va en contra del sentimiento global, de la naturaleza humana. Hoy en día ya no estamos solos con nuestros pensamientos y con las personas que nos rodean físicamente, sino que estamos rodeados por la tecnología. Cualquier hecho que esté sucediendo en este momento puede ser visto al instante por millones de personas y en cinco minutos te puedes convertir en la persona más vista. Es una locura y es algo que me da mucho vértigo. Hace falta tiempo para reflexionar acerca de nosotros.

 

¿Crees que el éxito de una película como Magical Girl el mismo año que han triunfado películas como La isla mínima o El niño es una muestra de que el cine español está entrando en una buena etapa, tanto de crítica como de público?

Sí, sí. Creo que hay un público más formado y que ve mucho cine. Otra cosa es que ese público asista a las salas, porque a través de Internet existe la posibilidad de que mucha gente vea cine. Yo lo critico porque la mayoría se lo descarga ilegalmente, lo que es algo contraproducente. Pero es cierto que muchísima más gente ve cine y escucha mucha más música, porque tienen el acceso a la cultura más fácil que antes, aunque eso no se puede contabilizar en números reales de espectadores. Por ejemplo Magical Girl no tuvo muchos espectadores en las salas, pero cuando salió la edición en DVD junto al periódico El País, se agotó. También la han emitido en la televisión, y gracias a eso mucha gente me ha llamado o me ven por la calle y me felicitan. Eso quiere decir que mucha gente no fue a las salas pero la han visto por otros medios. Es por eso que yo siento que la gente quiere ver cine español. Es normal, porque queremos ver historias que nos cuenten cosas de aquí, cercanas.
Las series de televisión españolas también están funcionando muy bien. Hubo un periodo de crisis donde no había tanto dinero y no se podía producir tanto, pero una vez que hemos tocado fondo, se están volviendo a producir series españolas. Todo va de la mano, como decía antes, es un buen momento artístico y eso repercute en las producciones. Y por supuesto se necesitan productores que se arriesguen, locos que busquen la manera de financiar proyectos riesgosos.

 

¿Qué se debería hacer para aprovechar este buen momento?

Hay cosas que se están haciendo bien. Creo que todavía nos falta el paso de arriesgar en el contenido de las películas o series. Como espectadores estamos bien formados y se nos puede dar contenidos diferentes, y no necesariamente siguiendo la pauta de las grandes multinacionales audiovisuales que vienen casi todas de Estados Unidos y que determinan los contenidos. También es verdad que hay muchas series que vienen de Estados Unidos con contenido muy transgresor, provocador, y que hablan de la actualidad. Eso es algo que se podría hacer aquí, no sólo coger los contenidos de otras series que son más aborregantes. Creo que a la televisión le falta un giro, en general los contenidos de los programas han cambiado mucho: han casi desaparecido los debates y los que hay consisten en gente chillando y a ver quien dice la mayor burrada. La televisión pública se acercó mucho a la calidad hace 8 años, cuando se proponían cosas diferentes. Pero ahora la televisión pública se la están cargando. Se prioriza la salud de las finanzas y parece que es resto no vale, no importa. Sin embargo eso cambiará, o al menos lo espero, porque hay gente muy comprometida y con ganas de que esto cambie.

 

Has estado nominado al Goya en dos ocasiones, ¿puede llegar el premio con una futura tercera nominación?

(Risas) Ojalá, ¿por qué no? Me siento súper satisfecho, súper feliz. Una satisfacción estar nominado en dos ocasiones y en esta en concreto porque estaba junto a Javier Gutiérrez y Raúl Arévalo, que son dos actores maravillosos y gente muy comprometida con su trabajo, además de Ricardo Darín, a quien admiro. Pero Raúl y Javier son amigos míos, entonces fui feliz. Lástima que no pude asistir a la gala porque tenía trabajo. Lástima o suerte, no sé.
Esto de los premios es un juego, yo me lo tomo así. No le doy mayor trascendencia. Bueno, a nadie le amarga un dulce, claro, que te digan “Qué bien haces tú trabajo, te han premiado”. Y si me toca estar nominado otra vez, allí estaré. Los Goya es la fiesta del cine español y hay que celebrarla. Hay cuatro nominados que son los representantes de todas las personas que han trabajado en el cine durante ese año. Es una putada que sólo se pueda elegir un trabajo, pero es una celebración al trabajo de todos los actores.

 

¿Qué expectativas de la vida profesional tienes ahora? ¿Y de la vida en general?

(Risas) En la vida en general, ser feliz. Lo comentaba con los compañeros de la obra de teatro que estoy interpretando ahora, Jugadores, que hay veces que estás en un sitio, pero deseando estar en otro. Quizás al lado de donde estás, pero no justo donde estás. Y ese otro lugar a veces no consigues atraparlo. No sé si por ahí pasa conseguir la felicidad, la paz. Toda la gente lo intenta.
En el plano profesional tengo una película de Juan Cavestany, Efecto óptico, que se estrenará en el otoño o más adelante, se está buscando financiación. Creo que Juan es un gran creador, un gran cineasta y desde luego un guionista excepcional. También tengo una función de teatro que se llama El rey, escrita por Alberto San Juan, que vamos a hacer con Guillermo Toledo. Y es una obra de teatro que va a hacernos reflexionar en torno a lo que significa la monarquía o lo que ha significado. Es teatro documental que tiene que ver con personajes, con situaciones y documentos de la actualidad. Aparte de esto, voy a terminar la obra que estoy representando ahora, Jugadores, y también la serie Amar es para siempre. Por otro lado tengo un monólogo en el Teatro Español que se llama El minuto del payaso. Es un texto de José Ramón Fernández que trata muchas cosas, entre ellas sobre dignificar la profesión del actor, pero que yo quiero que sea un viaje a la alegría y a la felicidad.