Żyjemy w hook-up culture, której wyznacznikiem są przede wszystkim swobodne stosunki seksualne, a gdzieś w tle majaczą milenialsi, duże miasta, różnorodne możliwości spędzania wolnego czasu i robienia kariery. W takich warunkach szkoda tracić energię na związki, kupowanie prezentów, szukanie kompromisów, poznawanie rodziców drugiej połowy. Tym bardziej, że pewnie większość z nas nie raz przejechała się na zbyt dużym zaangażowaniu emocjonalnym, planowaniu wspólnej przyszłości do grobowej deski. Moment między 20. a 30. rokiem życia lepiej wykorzystać na zdobywanie doświadczeń seksualnych. Może jest to niedojrzałe, może jest to ucieczka przed dorosłością i odpowiedzialnością, utratą wolności, zwyczajne wygodnictwo lub postrzeganie okazywania uczuć jako objawu słabości, a może taki etap życia, na którym powinniśmy sobie na to pozwolić bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, zwłaszcza jeśli mamy ochotę na takie zachowania? Seks to nasza naturalna potrzeba, więc dlaczego nie mielibyśmy jej zaspokajać także w momencie, kiedy nie chcemy związku – teraz lub w ogóle? Skoro możemy trafić jak kosa na kamień na kogoś, kto ma podejście podobne do naszego i możemy się razem dobrze bawić bez większych zobowiązań. Seks to bardzo istotny komponent relacji miłosnych, ale może też funkcjonować samodzielnie i stanowić podstawę stałych relacji wpisujących się w hook-up culture.
Fot. flickr.com
W The Canadian Journal of Human Sexuality wyróżniono cztery najczęstsze typy współczesnych seksrelacji. Pierwsza to jednorazowy seks, czyli one-night stand. To zwykle spotkania z przypadkowymi osobami poznanymi na przykład za pośrednictwem aplikacji randkowych takich jak Tinder. Jedna noc, nic więcej, najlepiej bez spania i zostawania na śniadanie. To chyba najbardziej „higieniczne” rozwiązanie, o najmniejszym stopniu ryzyka, jeśli chodzi o przywiązanie i pojawienie się emocji. Teoretycznie: czysta przyjemność. Dla niektórych takie pojedyncze historie są otwierające, pozwalają pozbyć się wszelkich zahamowań, bo nasze postępowanie nie będzie przecież rzutować na wspólną przyszłość i relację, która dopiero się zaczęła i już kończy. Ale taki one-night stand może też się nie udać i nie ma szans na poprawkę, a przecież często potrzeba czasu na dotarcie się. Inna sprawa, że niektórych właśnie takie przygody podniecają – ktoś nieznajomy, dawka nieprzewidywalności. Kolejna pozycja to booty call, czyli spotkania osób, które się znają, ale nie za dobrze, raz na jakiś czas wybierają swój numer telefonu albo piszą do siebie, aby się umówić tylko w jednym celu, więc już od progu nie ma miejsca na uprzejmości, tylko przechodzi się od razu do czynności seksualnych. Kolejna: friends with benefits, czyli przyjaciele albo dobrzy znajomi, którzy z braku partnerów dokładają do swojej relacji uprawianie seksu, co zwykle ukrywają przed innymi wspólnymi znajomymi. Tego typu sytuacje kończą się najczęściej popsuciem stosunków. Odwrotnością friends with benefits są sex buddies, gdzie relacja jest podobna, oparta na sympatii i seksie, ale zaczyna się właśnie od seksu. Bywa, że seksualne drogi się rozchodzą, ale znajomość trwa.
Wydaje się, że każda dłuższa seksrelacja jest obciążona ryzykiem emocjonalnego zaangażowania, przywiązania się, a co za tym idzie powstania jakiś oczekiwań i nieuniknionego żalu, kiedy się zakończy. Jednak ma też swoje niezaprzeczalne zalety – przez pewien czas mamy świadomość, że w razie potrzeby mamy się z kim spotkać, w dodatku możemy powiedzieć o swoich potrzebach, fantazjach i je zrealizować. Każdy kolejny stosunek z tym samym partnerem zbliża nas do siebie, ale też bliskość, obopólna sympatia, możliwość porozmawiania przed i po sprawiają, że seks jest udany. Odsłanianie przed kimś naszych intymnych części ciała i wspólne przeżywanie przyjemności może być otwierające i wiążące zarazem. Teoretycznie żyjemy więc w czasach, kiedy na wyciągnięcie ręki bez wysiłku możemy mieć, co tylko zechcemy, w tym seks. W praktyce każde nasze postępowanie ma jednak swoją cenę.
Fot. flickr.com
Dlatego dobrze mieć świadomość, że prędzej czy później będzie się płakało (bo data przydatności takich relacji jest raczej krótka) albo jak najszybciej ucinać znajomość, kiedy atmosfera zaczyna się zagęszczać, a seksualny partner zajmuje w naszej głowie więcej miejsca niż powinien. Niezależnie od relacji – seksualnej, uczuciowej czy jakiejkolwiek innej – wydaje się, że podstawą jest szczerość, komunikacja, wyznaczenie zasad, posiadanie własnych granic, konsensualne decyzje co do wspólnych aktywności. Istotne wydaje się ustalenie przede wszystkim kwestii dotyczących zdrowia – pokazanie sobie aktualnych badań i dogadanie co do praktykowania lub nie monogamii w takim związku, aby wiadomo było, na co się piszemy, jakie ryzyko zdrowotne ponosimy. Tu też zalicza się wybór formy zabezpieczania. Zostawanie na noc, wspólne śniadania, całowanie, przytulanie – to zwykle wychodzi w praniu, trudno to kontrolować, ale może czym mniej tego, tym lepiej? Z drugiej strony i tak jesteśmy bardzo blisko, a przynajmniej bywamy.
Oprócz wspólnych ustaleń warto szczerze sobie odpowiedzieć na pytanie o nasze własne oczekiwania. Czy na pewno chodzi nam tylko o seks? Czy będziemy pamiętać o tym, że zaspokajamy tu różne swoje potrzeby, a więc i nasz partner podobnie, dlatego zupełnie nie ma sensu zastanawianie się nad tym, czy nie jesteśmy dla niego plastrem na nieudany związek, pomostem między jego jedną poważną relacją a drugą? Bo jeśli tak, to z góry pewne jest, że wyniesiemy więcej szkody niż pożytku i może tego typu relacje nie są dla nas, szukamy w życiu jednak czego innego?
Kadr z filmu Romans na dwie noce
Seksrelacja we współczesnym wydaniu może jawić się jak lista zakazów i nakazów, umowa, która narzuca krępowanie swoich emocji, spontaniczności. To raczej gra w otwarte karty niż przeciąganie struny i budowanie napięcia. Nie ma tu miejsca na uwodzenie w stylu Kierkegaarda, gdzie seks jest najmniej istotnym elementem. Więc czy to podniecające i warte zachodu? Obostrzenia, pilnowanie się, suche umawianie na seks nie przypomina też dzikiego romansu rozpalającego wyobraźnię. Cóż, może to właśnie ta cena, którą płacimy w imię wygody i pewnej dawki bezpieczeństwa. W końcu jak się okazuje bez romansowego komponentu da się obejść i być zadowolonym. Zresztą może te wszystkie wielkie namiętności to tylko kulturowe klisze, które się powoli wyczerpują? Żyjemy w świecie, gdzie związki są coraz bardziej luźne, od partnerstwa zamiast małżeństwa po jednonocne przygody seksualne właśnie. Nie chcemy zobowiązań, chcemy tylko przyjemności bez złamanego serca, ale uczucia trudno wyłączyć. I nawet brak obietnic nie jest gwarancją braku rozczarowań. Relacje z ludźmi są zawsze ryzykowne, skomplikowane, obciążone możliwością zawiedzenia zaufania, rozczarowania. A kiedy w grę wchodzi seks, choćby na jedną noc, to jest to już forma relacji, w dodatku o dużym ładunku emocjonalnym, podkręconym hormonami, opartym na intymności. Staramy się kontrolować, ale nie zawsze się to udaje i oczywiście zubaża relację. Choć całkowicie nie pozbędziemy się ryzyka, to jednak nasze nastawienie jest tu kluczowe, zdawanie sobie sprawy, że to na jedną noc lub kilka, że to tylko etap, że trzeba brać z tego, ile się da, że będą chociaż miłe wspomnienia. Kiedy znamy cenę, możemy świadomie wejść w taki układ. Układ. Mało romantyczne słowo. Może to jest właśnie współczesny romans. A może nomenklatura nie ma znaczenia. Bo to, co przeżywamy jest prawdziwe i to jest najważniejsze, choć poruszamy się po kruchym lodzie, a na usta cisną się słowa: why don’t you love me, ale przecież wcale nie chcemy wiedzieć.