Przeszkadzają w skupieniu i stałych obowiązkach. Na kilkadziesiąt e-maili tylko kilka jest naprawdę ważnych, reszta rozprasza pracownika, a według badań prof. Glorii Mark z Uniwersytetu w Irvine, pracownicy biurowi dostają maile średnio co 3 minuty, po których powrót do rutynowych czynności i dobrego rytmu pracy może zająć nawet do 23 minut. Nie każdy potrafi sobie też radzić z odpowiednią segregacją wiadomości, ustawiać ich priorytetowość, ale gdy już zaczyna to robić, czynność ta pochłania aż 28% jego czasu przeznaczonego na pracę. Któż po powrocie z wakacji nie licytuje się z innymi na liczby otrzymanych pod swoją nieobecność maili idących w najlepszym wypadku w setki? Badania McKinsey dowiodły, że poprawienie produktywności w tym sektorze pomogłoby zaoszczędzić amerykańskiej ekonomii więcej niż sto miliardów dolarów rocznie!

Jednocześnie należy pokreślić, że e-maile znacznie ułatwiły komunikację prywatną i zawodową. Nie trzeba przetrząsać archiwów dokumentów, żeby przypomnieć sobie o jakiejś wiadomości, gdy potrzebujemy coś na szybko, wystarczy wysłać mail. Aby skontaktować się z kimś z Azji, nie musimy czekać na połączenia telefoniczne zastanawiając się nad odpowiednią godziną, ani słać listów. Wystaczy wiadomość elektroniczna. Z drugiej strony okazało się, że nadwerężamy swój czas i cierpliwość zasypując innych internetową papką i zamieniając lwią część poczty w śmietnik.

Tak powstał Slack, który zapowiada życie bez e-maili, a przyświecające mu motto brzmi: bądź mniej zapracowany. Magazyn Time ogłosił aplikację „wynalazkiem, który uśmierci pocztę elektroniczną”. Być może, tak duże firmy jak HBO, AirBnB, Buzzfeed czy NASA używają jej do sprawnej komunikacji. I co? Sprawdza się. Appka ma podobną konstrukcję do chatu, który znamy z Facebooka, ale różni się tym, że na głównym kanale tworzymy widoczne dla członków podgrupy, konkretne tematy. Slack umożliwia również wysłanie bezpośrednich komunikatów do jednej, wybranej osoby. Nie zaśmieca nam jednak tzw. „feedu”, bo sami ustawiamy interesujące nas frazy, które powinny się wyświetlić jako powiadomienie na naszych komputerach lub telefonach. Może być to imię nasze lub szefa, nazwa stanowiska, które piastujemy lub kilka słów określających naszą działalność. Slack odczyta i dopasuje informacje dla nas. Mieści też w sobie funkcje Dropboxa, Google App czy Zendex. 

Założycielem Slack jest Stewart Butterfield, wielkie odkrycie Doliny Krzemowej, syn hipisów urodzony jako Dharma Jeremy. Jego ojciec jako pacyfista zdezerterował z Wietnamu podczas wojny. Potem ze swoją partnerką zamieszkał w hipisowskiej komunie w Lund, nieopodal Vancouver. Chłopak w wieku kilkunastu lat odbył samotną podróż po Chinach, studiował filozofię, a potem otrzymał stypendium w Cambridge, gdzie rozpoczął studia kognitywistyczne. Wtedy też ze swoją dziewczyną, zaprojektowali grę online Neverending Game, w której nie można było ani przegrać ani wygrać, tylko rozwiązywać kolejne zagadki w nieskończoność. Finansowego sukcesu nie odnieśli, ale zdobyli wiernych i oddanych fanów, do tego stopnia, że jeden z nich włamał się na ich firmowe konta. Pirat nazywał się Cal Henderson, a Butterfield zaproponował mu... posadę. Dziś są bliskimi współpracownikami. Gra, jak wspomnieliśmy nie przyniosła zysków, dlatego wspólnicy postanowili założyć serwis do gromadzenia zdjęć, nazwany Flickr, który Yahoo kupił za kwotę ok. 25 milionów dolarów. Po kilku latach, już jako milioner, Butterfield zostawił Yahoo. W tym momencie rozpoczął prace nad Slackiem, organizując firmę modną, w której o pracę zabiegają nalepsi programiści, a sławy chcą inwestować (robi to m.in. Jared Leto). 

Pierwsze testy na Slack wypadają pomyślnie. A jeśli aplikacji zawierzyli giganci, musi być coś na rzeczy.