Wszystko zaczęło się od Wigilii i kłopotu z wyborem książki dla kilkuletniego synka. Dr Heinrich Hoffman długo szukał odpowiedniego prezentu, jednak nie znalazł, mimo biegania po wszystkich księgarniach Frankfurtu. Kupił za to czysty zeszyt. Oczekująca na niego w domu żona nie zrozumiała z tego nic. Kartkowała puste strony i coraz szerzej otwierała oczy, i coraz wyżej podnosiła brwi. Dumny z siebie lekarz wytłumaczył nieszczęśnicy misterny plan, którym było napisanie baśni i zilustrowanie jej. Wszystko miał zrobić sam. Nie było to zadanie łatwe, jak i łatwym nie było leczenie pacjentów około 1843 roku, bo mniej więcej w tym czasie wydarzenia te miały miejsce. Wtedy też wszyscy wiedzieli, same słowa dla dzieci są często pustym komunikatem, których nie przestrzegają. Człowiek prosi: nie dotykaj, a berbeć i tak dotknie, nie biegnij – krzyczy doniośle, a i tak pobiegnie, zdzierając na dodatek kolana.

Hoffman wpadł więc na pomysł historii edukacyjnych wzbogaconych o przestrzegające rysunki. Okazało się jednak, że edukacja dr. Hoffmana ociekała krwią, odciętymi palcami i szarpanymi ranami. Nic dziwnego, był to okres, gdy przestrogą był strach, zarówno ze strony ojców, jak i matek. Dziecięce lęki przed potworem spod łóżka, które od dziesięcioleci zachowały się w powszechnej, społecznej psychice, skądś się wziąć musiały. Ale żeby od razu tryskała krew? Cóż, XIX wiek, inne wzorce wychowania...

Na początku XX wieku polskie tłumaczenie pojawiło się pod tytułem Staś Straszydło. Złota różdżka, czyli bajki dla niegrzecznych dzieci. Czytajcie dzieci, uczcie się, jak to niegrzecznym bywa źle. Kilka lat później odcięto drugą część tytułu, który już i tak mówił wystarczająco o tym, czego można się po historiach spodziewać. Na próżno szukać tam niedobrego Ebenezera Scrooge‘a, upiornego starego dziada, który finalnie okazuje się samotnym starcem, którego zmrożone serce topnieje. Niemiec opowiedział za to historie złego Józia znęcającego się nad zwierzętami (tu w najlepsze tryska krew), Kasi, której ciało zostało zwęglone w wyniku niebezpiecznych zabaw z zapałkami, Julka, którego palce, które chłopiec ssał, zostają mu odcięte ciężkimi nożycami przez krawca... Więcej? Ok. Michał – niejadek umiera z głodu. Mimo to na świecie pojawiło się aż 540 wydań Stasia Straszydło, a angielskim przekładem zajął się sam Mark Twain.

1

Fot. wikimedia

Wracając do oryginału – synkowi Hoffmana książka szczególnie przypadła do gustu. Nie tylko jemu, również dorosłym. Wszyscy zachęcali Niemca, aby publikował swoje dzieło. Zainteresował się tym Löning, przyjaciel lekarza. Hoffman przyklasnął więc idei, bo jak twierdził, książki dla dzieci nie są wyłącznie po to, by je czytać i oglądać, ale nawet je niszczyć, a stanowi to część procesu rozwojowego dziecka. Kontrowersyjnie, prawda?

Z prezentu dla synka Staś Straszydło stał się szybko najpopularniejszą książką dla dzieci w Niemczech, ale jednocześnie wywołującą najwięcej sporów. Elementarz dobrych manier stał się horrorem. Co z tego, skoro rok rocznie sprzedawano 30 tysięcy egzemplarzy?

Dziś kolejne reedycje pociągają dorosłych, ale niezbyt wielu z nich decyduje się na podarowanie książki dziecku. Wzorce wychowania się zmieniły. Czasy się zmieniły. Choć w telewizji bajki dla najmłodszych kipią przemocą i seksualnością. Co z tego? Staś Straszydło szokuje nieustannie.

A co z synkiem, dla którego doktor Hoffman tak skrupulatnie przygotowywał prezent? Dorósł, dojrzał, dobra praca pozwalała mu na częste podróże, tak częste, że rodzina zazwyczaj obchodziła jego urodziny... bez niego. Pewnego roku, kiedy przebywał w Peru, do drzwi jego zapukała żółta febra. Mężczyzna zmarł. Ale Staś Straszydło podarowany mu niegdyś przez ojca ma się świetnie nawet dziś, 170 lat później.

2

Fot. wikimedia