Tematem najnowszego filmu Jeppego Rønde jest fala samobójstw w walijskim miasteczku Bridgend. Jak przebiegała praca nad filmem kręconym w realnych lokacjach i z częścią bohaterów autentycznych zdarzeń? Czego dowiedział się reżyser, a co nigdy nie zostanie wyjaśnione?

W walijskim miasteczku Bridgend między rokiem 2007 a 2012 ponad 70 osób odebrało sobie życie. Byli to w większości nastolatkowie. Fala samobójstw do dziś nie została powstrzymana. Tematem zajął się doświadczony duński dokumentalista, Jeppe Rønde, który nad swoim debiutem fabularnym pracował aż 6 lat. Nagradzany na zagranicznych festiwalach film Tajemnice Bridgend trafi do polskich kin już jutro, 11 grudnia. Pytamy reżysera o kulisy powstawania produkcji; rozmawiamy o uniwersalnej fascynacji śmiercią, o specyfice prowincji, o zwierzęcych odruchach i o chęci przynależenia do grupy.

 

Skąd twoje zainteresowanie sprawą samobójstw w walijskim miasteczku Bridgend?

Niestety, moje zainteresowanie samobójstwami ma podłoże w życiu prywatnym. Mój ojciec był narkomanem i popełnił samobójstwo. Moja dziewczyna z liceum również odebrała sobie życie, podobnie jak ojciec jednego z moich przyjaciół. Samobójstwa od dawna były więc bliskim mi zagadnieniem, a jednocześnie postępowaniem, którego nigdy nie potrafiłem zrozumieć. Albert Camus napisał kiedyś w Micie Syzyfa, że jest tylko jeden naprawdę istotny problem filozoficzny i jest nim samobójstwo. W tym stwierdzeniu jest wiele prawdy. Wszystkie filmy, jakie do tej pory robiłem, opowiadają o tym, po co wstawać rano z łóżka – jaki jest sens życia i śmierci. Oprócz tego pamiętam dokładnie, jak zaczęło się moje zainteresowanie samobójstwami w Bridgend. To był 27 stycznia 2008 roku. Przeczytałem niewielki artykuł w duńskiej gazecie. W tym czasie w Bridgend doszło już do 8 samobójstw. Wszystkie osoby, które zdecydowały się odebrać sobie życie, miały ze sobą kontakt w sieci, dlatego media zaczęły spekulować o internetowym pakcie śmierci. To tłumaczenie było dla mnie niewystarczające. W końcu prawie wszyscy komunikujemy się przez Internet. W niewielkich społecznościach to norma, że ludzie się znają i mają ze sobą kontakt wirtualny. Wtedy zdecydowałem się po raz pierwszy pojechać do Bridgend. Zaprzyjaźniłem się z tamtejszymi dzieciakami, wysłuchiwałem ich historii.

 

Kiedy przyjechałeś do Bridgend nie doszło tam jeszcze do tak ogromnej liczby samobójstw, ale miasteczko już było oblężone przez tabloidy. Prawdopodobnie mieszkańcy nie byli zadowoleni, że pojawił się jeszcze jeden obcy.

Zanim przyjechałem do Walii, czytałem, że w Bridgend pobito kilku dziennikarzy. I nie ma się czemu dziwić, bo w Wielkiej Brytanii tabloidy są znacznie brutalniejsze, niż w innych krajach. Dziennikarze potrafią kłamać, podawać się za sprzedawców czy nawet świadków Jehowy, byle dostać się do czyjegoś domu i wyciągnąć jakieś informacje. Później pobierają zdjęcia z Facebooka, co jest legalne i zestawiają je z wyjętą z kontekstu wypowiedzią i w ten sposób nieraz niszczą całe rodziny. Ja miałem zupełnie inne intencje, chciałem zrobić film, ale i tak nie liczyłem na powitalny czerwony dywan. I nie pomyliłem się. Kiedy wysiadłem na miejscowej, niewielkiej stacji kolejowej, trójka umięśnionych chłopaków zaczęła niebezpiecznie zmierzać w moją stronę. Na szczęście na miejscu był też starszy mężczyzna, mógł mieć 60-70 lat. Pokazał mi dziurę w płocie i powiedział, żebym uciekał, a on porozmawia z chłopakami. Sam pochodzę z prowincji w Danii i muszę przyznać, że i u nas podobnie traktuje się ludzi spoza okolicy. Wiele razy bywałem w Polsce i wiem, że i tutaj w niewielkich miejscowościach można się spotkać z takimi reakcjami. W niewielkich społecznościach ludzie nie przepadają za obcymi. Co najmniej ich nie lubią, ale często kryje się za tym również rasizm i ksenofobia. Tę nieprzyjazną atmosferę w Bridgend nasilał fakt, że fala samobójstw była przerażająca. Kiedy przeczytałem artykuł o Bridgend, w mieście miało miejsce 8 samobójstw, 3 tygodnie później było ich już 17. W pewnych momentach codziennie zdarzało się minimum jedno samobójstwo.

5

 

 

Do jakich ludzi w Bridgend najtrudniej było dotrzeć, kto nie chciał rozmawiać o sprawie?

Najtrudniej było porozumieć się oczywiście z władzami, nie można było prowadzić oficjalnych rozmów z policją. Jednak tak naprawdę trudno było nawiązać kontakt z większością dorosłych. Im dojrzalsi ludzie, tym bardziej nie chcieli rozmawiać o samobójstwach. Nie trudno zrozumieć dlaczego – wszyscy czuli się winni, obawiali się, że wiele rzeczy powinni byli rozegrać inaczej. Poza tym w 2010 roku mediom zakazano komentować sprawę. A skoro twój rząd mówi, że o czymś nie powinno się mówić, to ty także zaczynasz uważać, że może o tym nie wypada mówić. Tymczasem psycholodzy i różnorodni eksperci uważają, że o samobójstwie trzeba mówić. Nie w taki sposób, w jaki mówią o nim tabloidy czy nie z użyciem mediów społecznościowych, ale trzeba o tym rozmawiać. Nie można po prostu zamieścić w Internecie zdjęcia dziewczyny, która się powiesiła i czekać na lajki. Media społecznościowe to nie jest dobre miejsce na rozmowę o samobójstwie, bo odbieranie sobie życia to zbyt skomplikowana sprawa dla powierzchownego, wirtualnego świata instant. Te wszystkie komentarze w tabloidach były też o tyle porażające, że nikt nie myślał o tym, jak czują się rodzice dzieci, które się zabiły. A przecież ci rodzice byli absolutnie załamani. Psychologowie mówią o morderstwie odwróconym o 180 stopni. Choć to dziecko się zabija, rodzic również w pewien sposób umiera. Sam jestem rodzicem i nie potrafię sobie wyobrazić niczego gorszego, niż to, że moje dziecko by się zabiło. Dlatego nie zaskoczyło mnie, że rodzice zmarłych nie chcieli ze mną rozmawiać. W przeciwieństwie do nastolatków, którzy chcieli opowiedzieć komuś swoje historie. Dość szybko poczułem odpowiedzialność moralną za te opowieści, poczułem, że i ja muszę je przekazać.

 

Psychologowie mówią również o tak zwanym efekcie Wertera. Kiedy media nagłaśniają samobójstwo znanej osoby, ilość przypadków samobójstw wzrasta. Podobnie dzieje się, gdy życie odbiera sobie ktoś niekoniecznie znany, ale jego decyzja może popchnąć do tego samego osoby z bliskiego środowiska. Samobójstwo widziane w ten sposób wydaje się zaraźliwe. Nie obawiałeś się, że film może „zainspirować” kolejnych młodych ludzi do odebrania sobie życia? I czy nie martwiłeś się o swoje zdrowie psychiczne wiedząc, że przez długi czas będziesz pracować nad tak trudnym, mrocznym tematem?

Tak, obawiałem się tego wszystkiego, dlatego spędziłem aż 6 lat, przygotowując się do nagrania filmu. Rozmawiałem z psychologami i innymi ekspertami, zastanawiając się, jak najodpowiedzialniej podejść do tematu. Mógłbym przytaczać wiele odpowiedzi na to pytanie, ale ograniczę się do dwóch historii. Po pierwsze, film odniósł przeciwny skutek, niż ten związany z efektem Wertera. Podczas premiery Tajemnic Bridgend na Ukrainie podeszły do mnie dwie młode dziewczyny. Nie znały angielskiego, więc jedna z nich podała mi swój telefon z włączonym tłumaczem Google. Przeczytałem, że chciała popełnić samobójstwo, ale po obejrzeniu filmu zmieniła zdanie. Bardzo się zestresowałem, bo w końcu nie zawsze można polegać na technologii. Google Translator mógł coś pomieszać, mogło być odwrotnie. Zawołałem więc szybko mojego tłumacza, by porozmawiał z dziewczynami. Okazało się, że automatyczny translator jednak się nie mylił. Obydwie dziewczyny planowały samobójstwo, ale oglądając film poczuły, że ktoś je rozumie i zrezygnowały z tego pomysłu. Dalej jesteśmy znajomymi na Facebooku i wiem, że obydwie z tych dziewczyn nie odebrały sobie życia. Rzeczywiście bardzo obawiałem się tematu samobójstw w Bridgend, ponieważ wiem, że młode umysły często ulegają fascynacji śmiercią. A ta fascynacja jest częścią filmowej estetyki. W Tajemnicach Bridgend ci młodzi ludzie wykrzykują imiona swoich martwych przyjaciół. Ten krzyk może być pełen rozpaczy, ale i podziwu dla śmierci. Zawsze, gdy mówi się o samobójstwie, nawet teraz, w tym wywiadzie, istnieje ryzyko, że ktoś zareaguje na temat, postanowi odebrać sobie życie. Za każdym razem, gdy mówi się o samobójstwie, krzywa ilości popełnianych samobójstw nieznacznie przesuwa się do góry. Jednak badania pokazują, że w dłużej perspektywie, gdy rozmów jest więcej, a temat przestaje być tabu, ilość samobójstw spada. Mówiąc o sprawie częściej, możesz ratować życia. Nie mogłem oczekiwać od mojego filmu niczego więcej, niż sytuacji, która zdarzyła się na Ukrainie. Pomimo, że Tajemnice Bridgend zdobyły wiele nagród, to właśnie rozmowę z tymi dziewczynami wspominam najintensywniej.

6

 

A jaka była druga historia?

Poznając dzieciaki w Bridgend, trafiłem na osobę, która idealnie nadawała się do zagrania jednej z głównych ról. Nie zdradzę, czy był to chłopak czy dziewczyna. Jednak w pewnym momencie najlepszy przyjaciel tej osoby również się powiesił i zauważyłem, że i ta osoba stała się bardziej krucha, podatna na otoczenie. Wtedy zdecydowałem, że najtrudniejsze role, te najbardziej obciążające psychicznie, jak rolę Sary i Jamie’go muszę powierzyć profesjonalnym aktorom z Londynu, niezwiązanym ze sprawą. Moralnie to był bardzo ważny ruch. Należało zrobić krok w tył i zbadać, gdzie jest właściwa granica, gdy chce się kręcić film w prawdziwych miejscach zdarzeń i z częścią ich prawdziwych uczestników. Szczególnie, że fala samobójstw w Bridgend do dziś nie została zatrzymana i kolejne osoby odbierają sobie życie.

 

Zanim rozpocząłeś pracę nad Tajemnicami Bridgend tworzyłeś dokumenty. To twój debiut fabularny. Dlaczego zdecydowałeś się na taką formę przekazu?

Dla mnie film fabularny i dokument to to samo – obydwa są filmami. Ważne jest znalezienie historii, a następnie wybranie formy, która pozwoli opowiedzieć ją w najlepszy sposób, z uwzględnieniem moralnej odpowiedzialności, która ciąży na twórcy. W filmie nie da się rozpoznać konkretnych rzeczywistych postaci, postanowiłem połączyć różne realne osoby, tworząc danego bohatera. Dzieciaki prosiły mnie, bym zrobił to w ten sposób, nie chciały być rozpoznane, bo mieszkają w małym mieście, w zamkniętej społeczności i coś takiego mogłoby się dla nich skończyć wykluczeniem. Takie potraktowanie postaci wcale nie sprawia, że historia traci na autentyczności. Szczególnie, że mamy do czynienia z opowieścią, która stawia dużo pytań, ale nigdy nie doczeka się konkretnych odpowiedzi. W związku z tym, do tego przekazu trzeba było dobrać odpowiedni język – język kina. Chcieliśmy z ekipą stworzyć estetykę, która pomoże w zrozumieniu tych ludzi. Owszem, może i bohaterowie filmu mieszkają w Walii, są biedni, mają złych rodziców, ale czym tak naprawdę różnią się od wielu innych nastolatków w Danii, w Niemczech, w Polsce? Sposób, w jaki się czują jest uniwersalny, to jedna z części składowych bycia człowiekiem.

 

Uniwersalna w przypadku nastolatków jest też chęć przynależenia do grupy, nawet gdy taka przynależność może prowadzić do destrukcyjnych zachowań.

Mieszkałem kiedyś w Jerozolimie. Wtedy stało się dla mnie jeszcze bardziej jasne, że w religii czy na wojnie zatracamy swoje ja, stajemy się częścią my. Chcemy należeć do jakiejś jasno sprecyzowanej grupy. Dzisiaj widać to dobrze na przykładzie kryzysu z uchodźcami. Wielu Europejczyków nie chce, by ci ludzie tu przyjeżdżali, bo oni nie należą do jasno zaznaczonego my, wydają się inni, obcy. Ale wszyscy chcemy tworzyć jakieś grupy, również ci odtrącani, chcemy należeć do jakiejś społeczności, nawet za cenę utraty indywidualności. Kiedy przyjechałem do Bridgend zauważyłem, że działa tam zasadniczo ten sam mechanizm, co w Jerozolimie. Miasto było podzielone na grupy, których członkowie byli bardzo zżyci. Grupy funkcjonujące obok siebie, ale raczej nieprzyjaźnie do siebie nastawione. Znaczna część nastolatków należała do jednej, dużej grupy i będąc w niej zatracała siebie. A zatracanie indywidualności to rzecz bardzo niebezpieczna, bo zaczynasz robić to, co inni nawet bez zastanowienia, podążać za resztą ślepo. To także nie jest mechanizm odosobniony. Do czego może doprowadzić takie grupowe zaślepienie widzieliśmy w latach 30. w Niemczech. Nie uciekniemy przed tą pokusą wspólnotowości, jeżeli nie zaakceptujemy jej jako części siebie. Dopiero wtedy staniemy się odporniejsi na wpływy innych, bo będziemy znać niebezpieczeństwo związane z przynależnością do danego środowiska. W filmie nikt nie opuszczał miasta, dzieciaki chroniły się nawzajem, ale przy tym były bardzo brutalne, gdy ktoś chciał się wyłamać z panujących zasad. Takie skrajne podporządkowanie grupie jest bardzo pociągające i uzależniające, kiedy jesteś młody i dopiero kształtujesz własną tożsamość.

4

 

 

Czy dziś w erze Internetu, łatwego dostępu do informacji, fascynacja młodych śmiercią jest inna, niż kiedyś?

Z pewnością komunikacja jest znacznie szybsza, a dostęp do informacji, również tych, które może nie powinny trafiać do młodych, łatwiejszy. Jednak największy problem z komunikacją polega dziś na tym, że informacje są bardzo płytkie, powierzchowne. Oczywiście możesz czytać w sieci New Yorkera czy inne magazyny z wyższej półki, ale większość ludzi niestety zadowala się tymi krótkimi podpatrzonymi u znajomych na Facebooku linijkami. Słowa tracą wartość i znaczenie. Nie oznacza to jednak, że możemy winić Internet za to, że nastolatki się wieszają. Taki tok myślenia jest dość ograniczony. Podobnie jak obwinianie gier komputerowych za to, że jakiś uzależniony od nich nastolatek kogoś zabił. Czy rzeczywiście warto tak demonizować technologię, czy to ona jest winna? Jestem dość sceptyczny, jeżeli chodzi o takie stwierdzenia. Wspomniałaś wcześniej o efekcie Wertera, funkcjonował on na długo przed wejściem w obieg Internetu. Moim zdaniem samobójstwo, jak i wiele innych zachowań, to po prostu ciemna strona naszej natury. Chcielibyśmy myśleć, że nas to nie dotyczy, ale tak naprawdę ten mrok tkwi w każdym z nas.

 

Spędziłeś w Bridgend bardzo dużo czasu. Czy po wszystkich przebytych rozmowach z członkami tamtejszej społeczności jesteś w stanie powiedzieć, że lepiej zrozumiałeś przyczyny fali samobójstw?

Z pewnością nie jestem mądrzejszy niż mój film. Możliwe, że film jest nawet mądrzejszy ode mnie. Wszystko, co wiem, zawarłem w filmie i każdy, kto uważnie go obejrzy, będzie mieć tę samą wiedzę. Wszystkie teorie proponowane przez media czy policję przewijają się przez kolejne sceny. Widz może usłyszeć rozmowy detektywów pracujących nad sprawą. Ale jak dokładnie wyjaśnić samobójstwa? Kiedy po raz drugi przyjechałem do Bridgend życie odebrały sobie już 24 osoby. W czasie, gdy tam byłem, na południe od miasta, w Kornwalii, 20 delfinów wypłynęło na brzeg i również odebrało sobie życie. Biolodzy, opisując to zachowanie, używają określenia masowe samobójstwo. Dlaczego delfiny odbierają sobie życie? Naukowcy nie są w stanie znaleźć odpowiedzi, choć takie sytuacje mają miejsce co roku. Mówienie więc, że samobójstwo to część naszej ludzkiej natury, że takie mamy uwarunkowanie, może być niewystarczające, bo samobójstwo może być wręcz zwierzęce, drzemać w naturze różnych gatunków.

 

Nie potrafimy się kontrolować?

Zdecydowanie, a zrozumienie tego jest prawdopodobnie bardziej przerażające niż jakikolwiek horror. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak zareagowalibyśmy w sytuacji ekstremalnej i historia niejednokrotnie nam to pokazywała. Tak było na Bałkanach, gdy nagle żyjący w zgodzie ludzie zaczęli do siebie nawzajem strzelać. Zabijać przyjaciół, sąsiadów, każdego, kto był inny, wyznawał inną religię. Nie zrozum mnie źle, nie staram się porównać wojny na Bałkanach i sprawy samobójstw w Bridgend, bo są to sytuacje nie do porównania. Jedyne, co staram się podkreślić to fakt, że jako ludzie jesteśmy zdolni do strasznych rzeczy, nawet jeżeli nie chcemy sobie tego uświadamiać. Może nie daję widzowi w Tajemnicach Bridgend jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego doszło do samobójstw. Mam nadzieję, że nakierowuję jednak widza na poszukiwanie odpowiedzi wewnątrz siebie. Duński filozof egzystencjalista, Søren Kierkegaard, opisał kiedyś pewną sytuację w liście do narzeczonej, w której był bardzo zakochany. Coś się między nimi nie układało, a ona była jego muzą, bez niej pisanie mu nie szło. Kierkegaard zastanawiał się, w czym tkwi problem i użył przejrzystego porównania. Najpierw skupiał się na swojej narzeczonej, obserwował ją z mostu przez szkło powiększające, starając się znaleźć odpowiedź na swoje pytania. Dopiero później zrozumiał, że szkło jest też lustrem i że odpowiedzi może znaleźć tylko w sobie. Naszym zadaniem jako osób pracujących nad filmem nie było przede wszystkim stawianie widzom pytań. Politycy czy dziennikarze mają za zadanie odpowiadać na pytania, ale artyści powinni raczej stawiać kolejne pytania. W przypadku Tajemnic Bridgend chcieliśmy, żeby widzowie poczuli coś, czego może nie czuli wcześniej. Przejrzeli się bliżej swoim zachowaniom, może wrócili do domu powiedzieć bliskim, że ich kochają. Ostatnio sporo myślę o Kieślowskim, jednym z moich ulubionych reżyserów. Pamiętasz Dekalog I? Główny bohater, naukowiec jest bardzo racjonalny, wierzy raczej w technologię niż w Boga. Ma słodkiego, małego syna, którego kocha, ale ma problem z okazywaniem i akceptowaniem uczuć. Jest tam scena, w której chłopiec pyta się kobiety, siostry ojca, czym jest miłość, a kobieta po prostu go przytula. Ten prosty, naturalny gest to właśnie miłość. Coś, czego brakowało większości nastolatków z Bridgend. Ludzie w tym rejonie od trzech pokoleń zmagali się problemami po zamknięciu kopalni przez Margaret Thatcher. Bezrobocie, przemoc, alkoholizm – to tamtejsza codzienność. A jednak możnaby znaleźć wiele miejsc w innych częściach świata, gdzie jest przecież znacznie gorzej niż w Bridgend. Czemu samobójstwa zdarzają się akurat tam? I tu ponownie, odpowiedź może być tylko jedna – przyczyną jest ciemność, którą ma w sobie każdy z nas i którą trzeba zaakceptować, aby móc się jej przeciwstawić.

1

Fot. materiały prasowe