Z okazji Świąt postanowiliśmy się podzielić naszymi archiwalnymi zdjęciami z dzieciństwa i przypomnieć sobie o ulubionym prezencie, jaki znaleźliśmy pod choinką. Dołączcie do nas, wspominajcie – to świetna zabawa!

 

maja

Maja Chitro: zanim jeszcze nauczyłam się składać litery, uwielbiałam, jak mama czytała mi książki. Lubiłam też puszczać wodze fantazji, gdy słuchałam baśni ze skrzypiących, czarnych winyli, w tym Wyprawę na Szklaną Górę z postacią smoka odgrywaną pięknie przez Kobuszewskiego. Ale to nie książki były prezentem, który najbardziej chciałam znaleźć pod choinką (a to ze względu na to, że przez cały rok dostawałam ich bardzo dużo). Ja chciałam kolejne Barbie. I ku mojemu zaskoczeniu, zawsze znajdowały się pod wigilijnym drzewkiem. Największą niespodzianką okazał się różowy domek dla moich piętnastu Barbie. Z windą, kuchnią, łazienką, salonem i tarasem. Stałam przed nim godzinami. I bardzo szanowałam. Ale tak samo zadowolona, jak z domku, byłam z tablicy z przyborami – kredami i mazakami, czyli niezbędnikiem nauczycielki. A że zawsze chciałam być tak fajna, jak moi rodzice, a niestety fizyka nie była moim konikiem, także pójście w ślady taty odpadały, język polski należał do moich ulubionych przedmiotów – wiadomo było więc od dziecka, że bliższe będą mi humanistyczne kierunki mamy. A więc dom dla lalek i nauczycielski przybornik... Interesujące.

gosia

Gosia Stolińska: moim wymarzonym prezentem, który zawsze chciałam znaleźć pod choinką były łyżwy figurowe. Gdy byłam mała, co roku śledziłam łyżwiarstwo figurowe podczas olimpiad zimowych i liczyłam na to, że kiedyś tam wystąpię. Niestety nie potrafiłam jeździć jak zawodowa łyżwiarka. Popisywałam się przed samą sobą kręcąc w skarpetach piruety na dywanie w pokoju gościnnym.

magdalena 

Magda Olszewska: z przykrością uświadomiłam sobie, że dzieciństwo pamiętam jak przez mgłę. Większość anegdot sprzed lat przypomina mi rodzina, a ich relacje raczej się zgadzają. Jak to, że nie było mowy, żebym wyszła z domu, jeśli nie byłam ubrana konsekwentnie… Przykład? T-shirt musiał mieć dokładnie ten sam kolor, co chustka na szyję i odwrotnie. Inaczej płacz, domowy terror i mama spóźniona do pracy. Jeśli chodzi o prezenty to podobno zawsze liczyła się tylko Barbie. Do dziś mój wzór piękna i źródło wszelkich kompleksów. Nr 1 to Barbie Hawajska w kolorowym bikini i z różową spódniczką ze sztucznej trawy. Moim marzeniem było, żeby wyglądać jak ona, przynajmniej raz, na balu w przedszkolu. Zamiast tego babcia z mamą wymyślały dla mnie strój komara, cyganki czy krakowianki, a ja Barbie odbijam sobie po latach.

marta

Marta Mitek: to wcale nie był prezent dla mnie – mini-casio dostała moja starsza siostra, ale zgodnie uznajemy, że to najlepsza rzecz, jaka znalazła się pod naszą choinką. Moja siostra ma dobre serce i podzieliła się swoim szczęściem, dzięki czemu udało mi się skomponować sporo naprawdę wpadających w ucho utworów (zazwyczaj na parę najprostszych akordów). To nie był zwykły keyboard – oprócz podstawowych dźwięków do wyboru było „pianino”, „gitara”, „organy”, „bębny” i wiele więcej. Do tego możliwość modulacji tonu czy barwy. I jeszcze coś, co bawi mnie do dzisiaj: melodyjka Wake Me Up Before You Go-Go w wersji midi. Piosenka Wham! to panaceum, czysta radość. 

ola

Ola Nowak: co chciałam znaleźć pod choinką będąc dzieckiem? Bardzo różne rzeczy: od domów dla lalek, przez lakiery do paznokci (jak mi się wtedy wydawało synonim dorosłości), po płyty zespołów rockowych trochę później. Zdecydowanie najbardziej pamiętam jednak moment, w którym marzyłam o psie. I to nie byle jakim, koniecznie musiał być to dalmatyńczyk. Mój tata, który uwielbiał robić sobie ze mnie żarty, powiedział, że dalmatyńczyki przyjechały z nim w samochodzie i że znajdę je pod choinką. Mogła mnie zmylić ta liczba mnoga, ale nie – przez cały wieczór myślałam, że to brutalne, że pies czy psy są gdzieś zawinięte w świąteczny papier i nie mają czym oddychać. W końcu otworzyłam swój prezent i znalazłam tam… film – 101 Dalmatyńczyków. Zawód? Tak, ale nie trwał długo, bo kilka tygodni później dostaliśmy z bratem już 2 prawdziwe psy, oczywiście dalmatyńczyki – Kleksa i Ciapka. 

paulina

Paulina Klepacz: czego chciałam, o czym marzyłam? Trudno się było właściwie zdecydować, kiedy kolorowe reklamy przed dobranocką pełne były cukierkowych Barbie, kucyków Pony, domków dla lalek, ciastoliny, świetlnych mieczy. To przede wszystkim cieszyło oczy, a wcale nie było potrzebne do szczęścia. Bo najbardziej chciałam, żeby przyszedł do mnie Mikołaj. Nawet bez prezentu. Długo płakałam w poduszkę, kiedy mama stwierdziła, że czas mnie uświadomić i powiedziała, jak to z tym Mikołajem naprawdę jest: że biskup, że legenda, że go tak naprawdę nie ma. Dziadek, aby mi to wynagrodzić, przebrał się za Mikołaja, rozdał prezenty, a nawet napisał okolicznościowy wiersz. Kiedy już wszyscy szykowaliśmy się do łóżek, nagle z łazienki wyszedł on! Mikołaj! Dopiero po chwili zorientowałam się, że to przecież tata. W tej samej brodzie z waty, którą babcia zrobiła dla dziadka i jego czerwonym szlafroku w palmy. A jednak mnie nabrał i nie zapomnę tego uczucia, tej radości pomieszanej z przerażeniem, że jednak jest i że dostał się przez komin w łazience. I tak tata został moim wymarzonym Mikołajem. 

rafal 

Rafał Janta: dzieciom często zmieniają się marzenia o tym, kim chcą być w przyszłości. W moim przypadku było to raczej niezmienne. Zawsze chciałem być weterynarzem. Moim bohaterem był Dr Dolittle. Pluszowym psom i miśkom robiłem zastrzyki prawdziwą strzykawką, prawdziwa igłą i... prawdziwą wodą. Moim ukochanym zwierzakiem, odkąd pamiętam, była żyrafa. Smukła, pełna gracji, trochę wyniosła, odrobinę fantasmagoryczna. Książkę Odwiedziła Mnie Żyrafa – jeden z ukochanych prezentów gwiazdkowych – czytałem z prawdziwym zapałem, o czym świadczy zdjęcie. Pasja do weterynarii przeszła mi trochę później, gdy zorientowałem się, że prawdziwy Dr Dolittle nie leczy tylko piesków i kotków. A żyrafy nadal podziwiam.

 

Fot. opracowanie graficzne Małgorzata Stolińska dla enter the ROOM