Choć pocieszny Gummi (Sigurður Sigurjónsson, niekwestionowana gwiazda komedii islandzkich) i wycofany społecznie Kiddi (Theódór Júliusson) mieszkają obok siebie w islandzkiej dolinie, nie są w stanie zamienić ze sobą od czterech dekad słowa. Jeśli dochodzi między nimi do nawet minimalnej interakcji, trudno aby obyła się ona bez pogardy, gniewu czy przemocy. Ich wyrzeźbione przez czas twarze poetycko korespondują z chłodem surowego krajobrazu rodem ze zdjęć Sebastião Salgado. Reżyser zestawia ze sobą kameralną i dość statyczną przestrzeń wnętrz z planami totalnymi, w których zdają się materializować intymne przeżycia i myśli milczących zazwyczaj postaci. W tym pozbawionym czułości świecie można odnaleźć rozbłyski bliskości wyłącznie w kontakcie człowieka z owcami. A co jeśli los postanowi rozdzielić pasterzy od stada? Co jeśli nagle w dolinie pojawi się śmiercionośny wirus i trzeba będzie dokonać zbiorowej rzezi na bliskich zwierzętach? Czy tak przełomowe wydarzenie pozwoli zbliżyć się skłóconym od dziesięcioleci braciom?

Hákonarson nie zrywa z ascetyczną tradycją kina skandynawskiego, Barany można zresztą porównać do tak udanych filmów jak Historie kuchenne Benta Hamera czy Noi Albinoi Dagura Kári. Odnajdziemy w nim zarówno spartański reżim estetyczny, który cechuje kino północnej części Europy, jak i subtelnie osadzony czarny humor. Ale reżyser Baranów idzie o krok dalej i pragnie opowiedzieć więcej niż kolejną historię o dwóch zgryźliwych tetrykach. Łącząc tragikomedię z elementami thrillera w unikatowej scenerii, Hákonarson chce pokazać jak pokonywać traumę, co pozwala jego bohaterom na długo wyczekiwaną bliskość. Ich przeżycia zamieniają się w etnografię samotności, cierpienia i poświęcenia.

barany islandzka opowiesc1

Relikty na uboczu nowoczesności

Grímur Hákonarson czerpie z własnych doświadczeń – jego ojciec pracował dla Ministerstwa Rolnictwa, a część jego rodziny mieszkała w podobnej dolinie. On sam w młodości pracował w wakacje na farmach. Barany stały się dla niego sposobem na opowiedzenie o „ludziach na uboczu pamięci” nowoczesnego społeczeństwa, którzy są stale przywiązani do pielęgnowania darów natury i czerpania z nich życiodajnej siły. Można by wręcz powiedzieć, że Gummi i Kiddi są „pomnikami na wymarciu”, które podobnie jak ich cenne owce, potrzebują ochrony, a ich wysiłki – zrozumienia i docenienia.

Po seansie Baranów nie dziwi zwycięstwo w canneńskiej sekcji Un certain regard. Opowieść Hákonarsona skupia się metaforycznie właśnie na spojrzeniu (franc. regard), sposobie, w jaki postrzegamy ludzi. Reżyser skrupulatnie skraca dystans między widownią a bohaterami – początkowo antypatyczni i skostniali dziadkowie z kolejnymi scenami zyskują charakter, a ich ekranowy portret żegna się symbolicznie z chłodną statecznością, nabierając emocjonalnych barw. Minimalizm stylistyczny zostaje unicestwiony przez odważne sceny, w których bohaterowie zmagają się ze swoimi codziennymi problemami, epatują cielesnością, a w najbardziej drastycznym wariancie – dokonują mordu. Trudno być obojętnym czy wyobcowanym, nawet jeśli reżyser bardzo powoli wyciąga w naszym kierunku rękę, zapraszając do tego, aby przestać podziwiać czy analizować świat przedstawiony, a po prostu się w niego wczuć. Barany namawiają do tego, aby baranem nie być: odkładając na bok dumę i uprzedzenie można niekiedy zyskać nie tylko przyjaciela czy brata, ale lepszą wersję siebie. Nawet czarna owca należy przecież do rodziny.

barany islandzka opowiesc3

Fot. materiały prasowe