Za swoje role była już dwukrotnie nominowana do Cezara (za Jappeloup oraz Oddychaj), najbardziej prestiżowego wyróżnienia w kinematografii francuskiej. Na polskich ekranach pojawią się wkrótce dwa filmy z jej udziałem – Oddychaj w reżyserii Mélanie Laurent i polsko-francuska koprodukcja Niewinne w reżyserii Anne Fontaine. Lou de Laâge opowiada nam z dojrzałością i przekonaniem o swoich rolach, inspiracjach i wyzwaniach. Jej wypowiedzi są przenikliwe, i zabawne. Na tegorocznym Berlinale jest jedną ze zjawiskowych Shooting Stars (prestiżowe wyróżnienie dla ambitnych, młodych talentów europejskiego kina) – świat, dosłownie i w przenośni, stoi przed nią otworem.

Oddychaj (w polskich kinach od 19 lutego) opowiada historię melancholijnej, nieśmiałej nastolatki, która niczym nie odróżnia się od reszty. Charlene (Joséphine Japy) chce zdać maturę, nie ma planów na przyszłość. To postać, która na naszych oczach ulegnie przemianie. Pomoże jej w tym relacja z Sarą (Lou de Laâge), nową koleżanką z klasy. Pomimo różnic w sposobie bycia pomiędzy dziewczynami rodzi się przyjacielska więź. Zuchwała, egocentryczna Sarah staje się dla bohaterki wzorem postępowania. Jej „edukacja sentymentalna” okaże się być bardziej skomplikowana, niż sama się spodziewała. Z radości i ekscytacji, przechodzimy do mroku, frustracji, rozpaczy. Czy relacja między dziewczynami zatrzyma się wyłącznie na przyjaźni? Czy Charlene nauczy się być niezależna? Czy nauczy się oddychać na własną rękę? 

Laurent rozbrajająco szczerze opowiada o narodzinach dojrzałości, emancypacji, potrzebie zrozumienia i miłości. Toksyczna i wyniszczająca relacja między bohaterkami staje się wehikułem uniwersalnych przeżyć, trudno przejść obok nich obojętnie. Razem z bohaterką próbujemy scalić kawałki zranionego serca. Upadamy, a następnie podnosimy nie wiedząc dokąd to wszystko zmierza. 

 

 

Mélanie Laurent niejednokrotnie opowiadała w wywiadach, że obsadziła cię w Oddychaj na podstawie twojego zdjęcia, które gdzieś przypadkowo zobaczyła. Niezła z ciebie szczęściara!

To prawda. Odnoszę wrażenie, że naprawdę sprzyja mi szczęście. Kocham swoją pracę, uwielbiam się zmieniać. Ze skrawków tworzę postać, z którą muszę współżyć przez jakiś czas, nawet jeśli nie zgadzam się z jej motywacjami. Rozwijam swoją osobowość dzięki takim wyzwaniom. Tak było w przypadku mojej roli w Oddychaj. Wszystko faktycznie zaczęło się od zdjęcia, na które zobaczyła Mélanie. Czułam, że otrzymuję od losu niezwykłą szansę, ale w tym samym czasie byłam pod olbrzymią presją – musiałam udowodnić, że za ładną, intrygującą buzią stoi wart odkrycia talent. Niezmiernie się cieszę, że doszło do naszej współpracy. Poznałam dzięki temu inną stronę własnej osobowości, bardziej mroczną. I choć w życiu prywatnym jestem zupełnym przeciwieństwem mojej bohaterki, to jednak udało mi się wydobyć z siebie wymagane cechy bad girl.

 

Mélanie Laurent znana jest przede wszystkim jako aktorka. To niesamowite, że ma w sobie tyle talentu, aby zająć się też reżyserią! Tylko Julie Delpy potrafiła dotychczas na gruncie francuskiego kina łączyć z powodzeniem te dwie przeciwstawne przestrzenie – „za” i „przed” kamerą.

Mélanie jest cudowną osobą. Świadomie dowodziła nami na planie, będąc z jednej strony reżyserką, ale z drugiej też przyjaciółką. Nie odczuwałam w ogóle różnicy wieku. W filmie to ja jestem tą złą, nie było łatwo identyfikować się z postacią, żeby móc ją przekonująco odegrać. Mélanie bardzo mi pomogła wejść w tę postać. Dobrze wie, z jakimi trudami emocjonalnymi mierzy się aktor.

 

Droga bohaterek w Oddychaj staje się metaforą przekleństw dojrzewania. Film Laurent jest zarówno zmysłowy, jak i przerażający. Reżyserka nie popada w moralizatorstwo i pozwala swoim postaciom na własną rękę uczyć się życia, czerpać przyjemności, ale też popełniać błędy. To bardzo uczciwe podejście do okresu dorastania.

Filmy o dojrzewaniu przeżywają obecnie we Francji swój renesans. W podobnym czasie na ekrany naszych kin weszło kilka filmów opowiadających właśnie o stawianiu pierwszych kroków w stronę dorosłości z perspektywy dziewcząt. Prowokacyjnie zrobił to François Ozon w Młodej i pięknej, bardziej zmysłowo Abdellatif Kechiche w Życiu Adeli. Obraz Mélanie Laurent jest gdzieś po środku i dzięki temu jest niezwykle autentyczny.

wywiad1

Kadr z filmu Oddychaj

Po rewelacyjnym przyjęciu Oddychaj przeniosłaś się na opustoszałą Sycylię. Na horyzoncie pojawił się debiutancki projekt The Wait podopiecznego Paola Sorrentina (Wielkie piękno, Młodość), Piera Messiny. Jak doszło do tej współpracy?

Miałam już okazję współpracować z Włochami przy realizacji telewizyjnej adaptacji Anny Kareniny. Była to zresztą duża koprodukcja, a ikoniczną bohaterkę zagrała włoska gwiazda Vittoria Puccini. Przypadła mi w udziale rola niedojrzałej Kitty zaślepionej miłością do Wrońskiego. Casting do roli w filmie Piera był jednak szczególny – trwał ponad dwie godziny, był wyczerpujący i już na tym poziomie pojęłam, że będzie to film wymagający. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o tej postaci od reżysera, a on mi powiedział po prostu: tą postacią jesteś ty. Taką deklaracją dał mi z jednej strony wolność, z drugiej natomiast czułam, że spoczywa na mnie duża odpowiedzialność. Przed kamerą mam być emocjonalnie roznegliżowana. To nie jest wcale takie proste. Im bardziej budujesz postać w oparciu o różne zewnętrzne wyznaczniki, tym bardziej możesz chronić siebie. Świadomie wprowadzasz dystans między sobą a kreacją, nakładając rodzaj maski. W tym przypadku odczuwałam wszystko na swojej skórze, a jest to dość bolesna historia o stracie i nieuchronnej potrzebie pogodzenia się z tym.

 

W The Wait (L’ Attesa) musiałaś się zmierzyć z legendą aktorską, jaką jest Juliette Binoche. Bałaś się tego spotkania? W filmie niejednokrotnie zderzacie się ze sobą w sposób dramatyczny, wręcz okrutny.

Nie było czegoś takiego jak warsztaty przygotowujące nas do wspólnej pracy. Nasze pierwsze spotkanie na planie zbiegło się z rozpoczęciem zdjęć do filmu. Zagrałyśmy zatem scenę, w której bohaterki się poznają. Nie ukrywam, że się stresowałam i to bardzo, przecież to jest wielka Juliette Binoche. Reżyser też świadomie nie chciał, żebyśmy się wcześniej spotkały. Chodziło właśnie o ten element tajemnicy, zaciekawienia sobą. Juliette Binoche jest niesamowicie hojną aktorką, która daje ci niesamowicie dużo, towarzyszy w tej grze, nie walczy z tobą, nawet w scenach o zacięciu dramatycznym. To nie jest pojedynek, a partnerska wymiana. I chyba to czyni ją właśnie taką gwiazdą, która przecież podbiła serca na całym świecie, nie tylko we Francji jest wielka. Grałam z Juliette Binoche, ale po kilku dniach to była dla mnie po prostu Juliette.

 

Historia w The wait pokazywanym w konkursie głównym festiwalu w Wenecji i Toronto, opiera się na grze między postaciami. Matka (Juliette Binoche) traci syna. Do jej domu na Sycylii przyjeżdża niezapowiedziana jego dziewczyna (Lou de Laâge), która jeszcze nie dowiedziała się o tragedii. Między kobietami tworzy się od samego początku intrygująca więź. Matka nie jest w stanie wyznać dziewczynie prawdy i buduje fikcyjne oczekiwanie, dzięki czemu jest w stanie sztucznie – i dość egoistycznie – przytrzymać przy życiu zmarłego syna.

Jest to opowieść rozpisana zasadniczo na dwójkę aktorów, oś dramaturgiczna przebiega właśnie między reakcjami bohaterek. Intryga jest pretekstowa, a sedno historii rozegrane na rozmowach, spojrzeniach, odruchach postaci. Ten rodzaj gry staje się metaforą pewnej okrutnej prawdy, którą trudno zazwyczaj przełknąć – trzeba umieć się pożegnać. Wbrew sobie, wbrew logice wydarzeń, trzeba ostatecznie pogodzić się z zaistniałą sytuacją i odpuścić. Film dotyka kwestii rozstania z dwóch perspektyw – matki i dziewczyny, kochanki. 

 

Po rozstaniu zazwyczaj padają stwierdzenia pokroju: czas leczy rany, znajdziesz sobie kogoś nowego. Sytuacja, w której matka traci swoje jedyne dziecko, jest chyba jedną z najokrutniejszych na świecie. Ale The Wait nie opowiada tylko o bólu matki, ale pozwala się przyjrzeć również emocjom młodej dziewczyny, która też straciła kogoś ważnego.

Nawet w momencie, kiedy kończy się związek, to w pewien sposób dochodzi do mordu. Człowiek pozbywa się własnych uczuć i potrzeby bliskości, bo tej osoby już nie ma przy nim. Nie można już niczego naprawić, nadrobić. I choć czas pomaga zapomnieć o rozstaniu, to na początku jest bardzo trudno. W The Wait spotykają się dwie zupełnie różne bohaterki, które – choć inną miłością – kochały i straciły tę samą osobę. I to poczucie straty staje się zaczątkiem solidarności między nimi.

wywiad2

Kadr z filmu The Wait

O tym filmie mówiło się już po pokazie w Wenecji. Na przykład, że widać w nim szkołę Paola Sorrentina, ten rodzaj wrażliwości formalnej, gdzie wszystko wydaje się być perfekcyjnie skomponowane. Forma ma tutaj bardzo duży wpływ na odbiór całego filmu.

Rzeczywiście jest to ten typ robienia kina, w którym nie możesz się ukryć. Ale reżyser ma za zadanie tak poprowadzić i ustawić ujęcia, żebyś ty mogła skupić się na sobie i przekazaniu swoich emocji, a nie zastanawiać się, czy dobrze stoisz, czy dobrze pada na ciebie światło. I tak właśnie postępował Piero Messina. Podczas realizacji zdjęć nie czułam żadnej sztuczności, a efektem końcowym na ekranie byłam zachwycona. To jest pięknie opowiedziana historia właśnie za sprawą obrazu. Doceniłam milczenie – im mniej robisz na ekranie, ograniczasz gesty i słowa, tym większa energia kumuluje się w spojrzeniu. Minimalizm był w przypadku tego filmu niezwykle skuteczny.

 

Twój najnowszy film Niewinne (Les Innocentes) w reżyserii Anne Fontaine to polsko-francuska koprodukcja.

Moja dobra passa trwa. Zaraz po filmie z Juliette Binoche dostałam możliwość, aby wystąpić w filmie Anne Fontaine. Bardzo mi się podobał jej film Coco avant Chanel z Audrey Tautou w roli głównej. Kobiety w jej filmach są portretowane w piękny sposób, przede wszystkim uosabiają siłę, która manifestuje się pomimo okrucieństwa i niesprawiedliwości. Niewinne to film historyczny, poruszający dość trudny temat. Akcja rozgrywa się w 1945 w klasztorze, w którym skrywane są mroczne tajemnice. Moja bohaterka, lekarka z Czerwonego Krzyża, próbuje pomóc cierpiącym polskim zakonnicom i mierzy się z potwornościami tych czasów. Fontaine oddaje głos tym, o których wielka historia lubi zapominać.

 

W Niewinnych partnerują ci gwiazdy naszego kina – Agata Kulesza i Agata Buzek – a także zdolne młode aktorki jak Anna Próchniak czy Joanna Kulig. Jak wspominasz tę współpracę?

Miałam możliwość pracować z obiema Agatami, aczkolwiek więcej scen miałam z Agatą Buzek. Te dwie aktorki są znane i szanowane za granicą. Po roli w Idzie ktoś mógłby pomyśleć, że Agata Kulesza jest osobą chłodną i zdystansowaną, a jest tego zupełnym przeciwieństwem. Jest wesoła, stale się uśmiecha, nie ma gwiazdorskich manier. Ale w jednej sekundzie potrafi się zmienić, wejść w skórę swojej chwilami diabolicznej postaci. Przyjemnie się na nią patrzy, słucha… Jest jak kameleon, zmienia się nie do poznania, zarówno pod kątem fizyczności, jak i osobowości. W ogóle bije z niej blask. To samo dotyczy oczywiście Agaty Buzek. To jest aktorski gigant, potwór! Oczywiście mówię to w pozytywnym znaczeniu – Agata swoją grą, spojrzeniem ma cię absolutnie w garści. Jest niezwykła. Macie świetne aktorki w Polsce. W ogóle jest coś fascynującego w waszym narodzie. Nie wspominając o języku. W filmie staram się coś powiedzieć po polsku i muszę przyznać, że nie należało to do prostych rzeczy.

 

W kinie grywasz różnorodne role i w różnych językach, ale cały czas jesteś silnie związana z teatrem. Twoja przygoda z aktorstwem zaczęła się właściwie na deskach teatralnych, później przeniosłaś się na moment do telewizji, a teraz kino.

Jestem dzieckiem teatru. To o teatrze marzyłam od samego początku. Kino przyszło później i właściwie samo się o mnie upomniało. Jestem szczęśliwa z tego powodu, ale nie miałam takich ambicji, aby zostać gwiazdą kina. W teatrze wszystko dzieje się na żywo, kocham jego całościowość. I choć to kino jest znane jako medium iluzji i marzeń, to paradoksalnie łatwiej mi się zatracić na scenie teatralnej. Teatr ładuje mnie pozytywną energią – nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż brawa pod koniec spektaklu ze strony publiczności. W teatrze po prostu jesteś, w kinie natomiast stajesz się za sprawą montażu, gry światła, pracy kamery.

wywiad8

Zdjęcie z planu Niewinnych

Czy jesteś szczególnie dumna z jakiegoś przedstawienia?

Wyjątkowo bliska stała mi się sztuka Taniec ulotnych marzeń autorstwa Briana Friela, który nazywany jest irlandzkim Czechowem. Dramat utkany jest ze wspomnień i mamy do czynienia z zabiegiem historii w historii. W Irlandii lat 30. żyje pięć sióstr, które borykają się z biedą i ze wszystkich sił próbują utrzymać jakiś ład w swojej rodzinie. Moja postać tę rodzinę poniżyła, ponieważ zaszła w nieślubną ciążę. Marzenia mojej bohaterki są niezwykle uniwersalne – odnoszą się do potrzeby wolności, potrzeby wyłamania się ze schematu społecznego, z losu, na który jest się skazanym ze względu na niskie urodzenie. Kontekst społeczny, rodzinny nie powinien ograniczać marzeń jednostki. Nie zawsze jednak da się to zmienić. Ta sztuka została też zekranizowana, a w roli głównej wystąpiła Meryl Streep. To bardzo udana adaptacja.

 

Z perspektywy widza-kinomana można by rzec, że to najlepszy moment dla francuskich aktorek w kinie światowym. Trudno przywołać przykład aktorek innej narodowości, które tak świetnie by sobie radziły. Hiszpanie mają od zawsze Penelope Cruz, a Włosi Monicę Bellucci. A Wy macie Juliette Binoche i Marion Cotillard, czyli dwie oscarowe gwiazdy; popularnością wciąż cieszy się Sophie Marceau czy Audrey Tautou, Julie Delpy czy Léa Seydoux, czyli najnowsza dziewczyna agenta 007. Francuskie aktorki są zdecydowanie w modzie.

Nie patrzyłam na to z tej strony, ale coś jest na rzeczy. To dobrze w ogóle dla naszego kina, bo to jest szansa na szerszą promocję i dystrybucję rodzimej produkcji. Fajnie, dobrze dla nich. Ale też trzeba pamiętać, że moda ma to do siebie, że przemija. A ja chciałabym być na fali dłużej, nigdzie się nie śpiesząc. 

 

Pośpiech może być złym doradcą szczególnie w momencie wybierania projektów. Czym się kierujesz w takich sytuacjach? Scenariuszem, osobą reżysera, a może obsadą?

Najważniejszy dla mnie jest scenariusz, który musi mieć to coś. My Francuzi kochamy kino, mamy długą tradycję robienia kina i od zawsze jest ono traktowane jako sztuka. Ale jeśli spojrzeć na mechanizm produkcji w naszym kraju, to przede wszystkim dla kina i telewizji realizowane są projekty komediowe o wyraźnym potencjale komercyjnym. Oczywiście powstaje też tzw. kino autorskie, które pokazywane jest na festiwalach. Ale to mniejszość. Dlatego też trzeba czasami poczekać na ten właściwy scenariusz, żeby później się nie wstydzić.

 

Czy jest szansa zobaczyć Lou de Laâge we francuskiej komedii pokroju Im dalej na północ? A może nie traktujesz tego typu filmów poważnie?

Na początku kariery wystąpiłam w takiej komedii, w której główne rolę zagrali Monica Bellucci i Kad Merad, gwiazda z Im dalej na północ. Rzecz w tym, że komedie, z których tak słyniemy, mają tendencję do tego, żeby z jednej strony skupiać się głównie na męskich bohaterach albo zajmować się wciąż tymi samymi tematami walki płci. Z drugiej natomiast strony mogą cię zaszufladkować, a nie chcesz tego szczególnie na początku kariery. Oddychaj pomogło mi zerwać z wizerunkiem ładnej buzi obsadzonej gdzieś tam na drugim planie i za to jestem wdzięczna Laurent. Mogłabym znów wystąpić we francuskiej komedii, jeśli dostanę scenariusz, który będzie czymś świeżym, innym, a przede wszystkim będzie naprawdę zabawny. Ostatnio francuskie filmy komediowe starają się z uśmiechem opowiedzieć o sprawach społecznych, nie są już tak oderwane od rzeczywistość. To jest moim zdaniem cenne. Nie jestem ich przeciwniczką, aczkolwiek przeszkadza mi chwilami ich nadmierna wulgarność i tematyczna wtórność – ileż można się śmiać z męskich członków?

wywiad3

Fot. materiały prasowe