Z wykształcenia dziennikarz, autor popularnego bloga. Jego błyskotliwe i niepozbawione poczucia humoru felietony na temat odkrywania uroków ojcostwa zyskały sobie uznanie polskich rodziców. Już 16 marca nakładem Wydawnictwa Albatros ukaże się pierwsza książka Tomasza Bułhaka Tata w budowie. Felietony o tym, jak być ojcem i zwariować (ze szczęścia). Spotykamy się z Bułhakiem, by porozmawiać o świadomym i wolnym od utartych schematów rodzicielstwie, o wpływie konsumpcjonizmu na wychowanie dzieci i o tych zarówno przyjemnych, jak i trudnych emocjach związanych z byciem ojcem.

 

Studiowałeś dziennikarstwo, od dawna myślałeś o pisaniu, ale zacząłeś robić to regularnie dopiero, gdy zostałeś ojcem. Dlaczego akurat wtedy?

Wcześniej miałem wrażenie, że nie mam wystarczająco dużo do powiedzenia. Tymczasem pojawienie się dziecka na tyle przebudowuje rzeczywistość, że inspiracji jest masa i każdy dzień przynosi nowe wątki. Stwierdziłem, że to dobry moment, żeby zacząć pisać. Zacząłem prowadzić bloga bez jakiegoś konkretnego celu. Nie uważałem, że ta czynność ma zaprowadzić mnie do punktu A czy B. Jednak wciągnąłem się w prowadzenie Taty w budowie i wciąż chętnie piszę nowe teksty o ojcostwie.

 

Blogów prowadzonych przez matki czy forów do nich adresowanych jest praktycznie nieskończenie wiele. Natomiast blogów prowadzonych przez ojców jest już kilka, ale wciąż nieporównywalnie mniej. Czy polscy mężczyźni chcą się wypowiadać na temat bycia ojcem czy może dalej uważają, że wychowanie dzieci to kobieca sprawa?

Myślę, że dziś podejście mężczyzn wyraźnie ewoluuje i to był jeden z powodów uruchomienia tego bloga. Stwierdziłem, że istnieje pewna nisza w Internecie i można by ją jakoś zapełnić. Jednak zdecydowanie pomyliłem się, jeżeli chodzi o sprofilowanie moich potencjalnych odbiorców. Stwierdziłem, że skoro jestem facetem, moje teksty trafią głównie do mężczyzn. Tymczasem aż 95% odbiorców mojego bloga to kobiety. Facetów, a przynajmniej większość z nich, chyba temat rodzicielstwa wciąż do końca nie interesuje. Jednak zmiany w ich podejściu są coraz bardziej widoczne. Na ulicach coraz częściej mijam facetów z dziećmi – bez kobiet, żon, partnerek. Liczę na to, że prędzej czy później właśnie do tych mężczyzn też uda mi się dotrzeć.

 

Jak zareagowali twoi przyjaciele i znajomi mężczyźni na fakt, że założyłeś Tatę w budowie?

Niektórzy nie zareagowali w ogóle (śmiech). Ci najbliżsi oczywiście okazali mi duże wsparcie, powtarzali, że robię coś fajnego i deklarowali, że czytają moje teksty. To bardzo motywuje do dalszego pisania. Ogólnie reakcja na pewno była i jest pozytywna.

 

Co jest najtrudniejsze w byciu początkującym ojcem?

Myślę, że zaakceptowanie zmiany, jaką niosą narodziny dziecka. Skala tej zmiany jest jednak tak naprawdę zależna od nas. Bardzo często ludzie wpadają w pewną koleinę – twierdzą, że skoro mają dziecko, ich dotychczasowe życie w jakiś sposób się kończy. Teraz będą szarzy na twarzy, z wymiotami na barku, w brudnych ciuchach, niewyspani… Oczywiście, czasem tak jest, ale nie musi tak być zawsze. Wiem na przykładzie naszych przyjaciół oraz moim i mojej żony, że bardzo wiele rzeczy można pogodzić. Trzeba tylko podejść do rodzicielstwa w sposób otwarty, nie przejmować się narzucanymi z góry schematami. To nieprawda, że z małym dzieckiem nie można podróżować i że trzeba spędzać 24 godziny na dobę w domu przez pierwsze dwa lata bycia rodzicem – nie trzeba. Wystarczy się przemóc, otworzyć, i wszystko odpowiednio rozplanować. To prawda, że dziecko pochłania mnóstwo energii i czasem nie starcza jej już na robienie innych rzeczy, na które ma się ochotę, ale nie trzeba rezygnować z wszystkiego, potrzebny jest odpowiedni balans. Brzmi to co prawda bardzo sztampowo, ale tak rzeczywiście jest – dziecko wymaga odpowiedzialności. Zmienia sposób myślenia o wielu sprawach.

tata w budowie2

Najtrudniejsze są te pierwsze miesiące czy później też jest pod górkę, bo po prostu pojawiają się nowe wyzwania?

Moje doświadczenie wskazuje na to, że zazwyczaj w danym momencie myślisz, że zaraz będzie lepiej – nie będzie (śmiech). Potem przychodzi kolejny moment i znów myślisz, że później będzie łatwiej. Każdy okres ma swoją specyfikę i trudno chyba przyjąć jakąś uniwersalną gradację, co do trudności, które ze sobą niesie. W każdym okresie, w każdym miesiącu jest inaczej – nie wiem, czy łatwiej, czy trudniej. Myślę jednak, że warto starać się nie podchodzić do rodzicielstwa jako do wiecznej udręki. W końcu rodzicielstwo to przede wszystkim radość, nawet jeżeli nie zawsze jest łatwo być rodzicem. Bilans i tak jest przeważnie pozytywny – fajne chwile przeważają nad tymi, w których dominuje zmęczenie czy zniecierpliwienie.

 

Co jest w takim razie najlepsze w byciu ojcem?

Myślę, że właśnie nieustanne czerpanie inspiracji – to jest niesamowite. Co chwilę dzieje się coś nowego. To wielka lekcja pokory dla dorosłego człowieka, bo dziecko potrafi ustawić rodzica w dosłownie dwie sekundy – w ten sposób reguluje w nas poziom pewności siebie, dbając, abyśmy nie poczuli się zbyt doskonali. Myślę, że rodzicielstwo to nieustająca nauka budowania relacji z dzieckiem, a przy okazji można się również wiele dowiedzieć na swój temat. Człowiek czasem reaguje w sposób, o jaki by siebie nie podejrzewał, szczególnie w kryzysowych sytuacjach. Bycie rodzicem jest po prostu ciekawe.

 

Uczęszczałeś do grupy wsparcia dla mężczyzn wychowujących dzieci. Jak wyglądają takie spotkania? Z jakimi zagadnieniami i problemami przychodzą mężczyźni? Czym chcą się podzielić?

To było bardzo ciekawe doświadczenie. Trafiłem do grupy wsparcia trochę z przypadku – bardziej z ciekawości niż potrzeby rozwiązania jakiegoś konkretnego problemu. Było to o tyle interesujące przeżycie, że takie spotkania to wciąż pionierska sprawa. A przychodzą na nie mężczyźni z zupełnie różnych światów – pracownicy korporacji, informatycy, przedsiębiorcy… Udało nam się dość szybko złapać bliski kontakt dzięki dobrym prowadzącym. Natomiast, jeżeli chodzi o same problemy, są one rozmaite i zależne od wieku. Dla mnie uczestnictwo w tej grupie było o tyle interesujące, że miałem wtedy bardzo małe dziecko (Zu miała ledwie ponad rok), tymczasem większość osób miała już starsze dzieci. Mogłem więc zobaczyć, z jakimi problemami zmagają się ci bardziej doświadczeni ojcowie. Chyba miałem nadzieję, że słuchanie ich opowieści zadziała trochę jak szczepionka; że ja nie popełnię tych samych błędów. Nie da się nie popełniać błędów w ogóle, ale przynajmniej części da się uniknąć. Myślę, że mogę podsumować te zajęcia wypowiedzią jednego z prowadzących. Spojrzał kiedyś na nas i powiedział do drugiego prowadzącego: popatrz, oni gadają jak kobiety (śmiech). To stwierdzenie dobrze oddaje to, co działo się na zajęciach. Stereotyp jest taki, że faceci nie rozmawiają o wychowywaniu dzieci, bo to mało męskie.

 

Stereotyp jest też taki, że facet powinien trzymać emocje w ryzach i niekoniecznie pokazywać, co czuje. Od dłuższego czasu zaczyna się mówić szczerze o macierzyństwie, demitologizować je – rozmawiać o depresji poporodowej czy tej w trakcie porodu; o tym, że nie zawsze jest kolorowo. Za to o tym, jakie emocje pociąga za sobą ojcostwo i jak sobie z nimi radzić, raczej się nie wspomina.

Myślę, że coraz rzadziej oczekuje się trzymania przez mężczyzn emocji na wodzy, ta tendencja zanika. Jest to funkcja zmiany, która zachodzi w relacjach między kobietami a mężczyznami. Efektem jest odmiana w podejściu do rodzicielstwa. Skoro relacje stają się bardziej partnerskie, warto, by obie strony się angażowały we wszystko, co jest ważne dla związku. A nie ma nic ważniejszego niż wychowywanie wspólnego dziecka. Jeżeli natomiast chodzi o emocje – ja osobiście mam kłopot z dzieleniem ich na typowo męskie lub żeńskie. Przecież one są bardzo do siebie podobne: dotykają tego samego podłoża, tych samych tematów i problemów. Oczywiście emocjonalność kobieca i męska się różnią, ale myślę, że czasy, w których faceci grali twardych gości nie do ruszenia odchodzą w przeszłość. Śmieszy mnie, kiedy widzę ludzi, którzy udają supermanów. Superbohaterowie nie istnieją. Każdy ma swoje słabości, do których czasem warto się przyznać.

 tata w budowie3

Nasi ojcowie i ojcowie naszych ojców raczej trzymali się jeszcze wersji, że są niezgłębionymi supermanami, których nikt i nic nie złamie.

Myślę, że to kwestia zmiany pokoleniowej. Nasi ojcowie wychowywali się w zupełnie innych warunkach niż my i to też trzeba brać pod uwagę. Teraz tworzy się taki front ideologiczny: zwalczajmy tych „starych” ojców, bo oni są źli. Ja zupełnie się z tym nie zgadzam. My mamy ten komfort, że nie żyjemy w czasach wojny czy komunizmu. Wiele rzeczy przychodzi nam łatwiej. Kiedyś ludzie mieli naprawdę inne problemy. Trudno wymagać od naszych ojców, by byli super otwartymi rodzicami, podczas gdy czasy, w których żyli, zmuszały ich do poświęcania większości energii na zapewnianie swoim rodzinom bytu i bezpieczeństwa. Jestem przeciwnikiem zwalczania na siłę starych modeli wychowania. Każdy model w jakiś sposób odpowiadał swojej epoce. Każdy z nas ma w tych starych modelach swoje korzenie i warto czerpać z nich to, co było dobre, a przecież dobrych rzeczy była masa! A oprócz tego dokładać swoje własne czy nowsze rozwiązania i metody wychowawcze.

 

Modele wychowania rzeczywiście bardzo ewoluowały. Nie tylko w ciągu wieków, ale i ostatnich dekad. Dość mocno komentowaną w mediach książką jakiś czas temu była publikacja szwedzkiego psychiatry Davida Eberharda Jak dzieci przejęły władzę. Eberhard stawia tezę, że w społeczeństwach wysokorozwiniętych wychowujemy kolejne pokolenia bachorów – zbyt przyzwyczajonych do komfortu, rozpieszczonych, niemających szacunku dla starszych. Dzieci, które nie chcą jeść z „brzydkich” talerzy, same decydują, czy są wystarczająco chore lub zdrowe, by pojawić się na lekcjach, domagają się drogich strojów i... mają więcej problemów jako nastolatki. Statystyki pokazują, że w rankingu najszczęśliwszych osób w różnym wieku na świecie szwedzkie 11-latki zdecydowanie prowadzą. Tymczasem już 15-latki ze Szwecji spadają prawie na sam koniec rankingu. Co roku zwiększa się ilość niepełnoletnich w Skandynawii, którzy potrzebują pomocy psychiatrycznej. Zgadzasz się z tezą, że nadmiar komfortu szkodzi?

Myślę, że głównym problemem nie jest w tym wypadku komfort. Dziecko odzwierciedla rodziców. Jeżeli rodzice mają marnie poukładane w głowie, to jest duże prawdopodobieństwo, że z dzieckiem będzie podobnie. Rzeczywiście ludzie podlegają jednak pewnym trendom. Dzisiejsze mocno konsumpcyjne czasy, w których mamy szeroki dostęp do różnych dóbr, wbrew pozorom nie ułatwiają rodzicom wychowywania. Dzieci są zasypywane przedmiotami, które mają zapełnić deficyt poświęcanego im przez osoby bliskie czasu. Wierzę głęboko w to, że jeżeli rodzice odnoszą się do innych ludzi z szacunkiem, nauczą tego również własne dziecko i nie będzie ono, jak to ujęłaś, bachorem, który wszystkich ma za nic.

 

Czyli jednoczesne rozpieszczanie i propagowanie dyscypliny jest możliwe?

Wszystko jest możliwe, o ile mieści się w granicach zdrowego rozsądku. Ja nie zawsze mam czas, by czytać wszystkie publikacje na temat wychowywania dzieci; z żoną często kierujemy się intuicją. Wydaje mi się, że ludzie czasem przeceniają wagę i siłę teorii, a nie doceniają praktyki. Myślę, że rodzicielstwo powinno być jak najbliżej nas – być zgodne z naszą osobowością, temperamentem, z tym, jakimi jesteśmy ludźmi. Inaczej nie jest do końca prawdziwe.

 

Jest jakaś uniwersalna, skrótowa metoda czy rada, która pomaga w byciu dobrym ojcem? Co jest najważniejsze?

Skrótowej metody na pewno nie ma. Myślę, że dziś dużym kłopotem, nie tylko w kontekście rodzicielstwa, jest brak pokory. Ludzie myślą, że są świetni, doskonali. Dlatego dziecko jest właśnie doskonałym nauczycielem pokory dla rodziców. Raz na jakiś czas potrafi skutecznie obnażyć nasze słabości. Nie czuję się jeszcze na tyle doświadczony w tej kwestii, by wyrokować, co to znaczy być dobrym ojcem. Moim zdaniem najważniejsze jest uczestnictwo. Żeby być, spędzać z dzieckiem czas, starać się być aktywnym. Budować relację tak, by trwała, żeby dziecko miało poczucie bezpieczeństwa, które jest kluczowe, oraz zaufanie do rodziców. Nie powinno uważać ich za osoby oceniające i kategoryzujące, których należy się bać. Chciałbym, żeby moje córki, gdy będą już nastolatkami czy dorosłymi kobietami, wiedziały, że zawsze mogą do mnie przyjść i że nigdy ich nie odtrącę, niezależnie od tego, jaką głupotę, by zrobiły. Zawsze będę starać się je wspierać w miarę moich możliwości.

 

Ojcem zostaje się na lata i zawsze pojawiają się kolejne problemy, wyzwania. W związku z tym myślisz, że istnieje szansa, że będziesz prowadził Tatę w budowie jeszcze latami?

Zobaczymy, czy się nie wypalę gdzieś po drodze, ale mam nadzieję, że nie. Natomiast sama nazwa bloga odzwierciedla mój stosunek do tematu. Tata w budowie odnosi się do stanu trwania. Proces rodzicielstwa nigdy się nie kończy. Przecież nie ustaje i wciąż jest rodzicielstwem; nawet jeżeli jest to już relacja między dwójką dorosłych ludzi. Nie ma na pewno takiego momentu, w którym można jednoznacznie postawić kropkę i stwierdzić, że rodzicielstwo to projekt już zrealizowany, dokonany. Ojcem jest się już na całe życie.

tata w budowie4

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM, materiały prasowe