Wszyscy nam radzą – rzuć tego faceta, zmień pracę, mieszkanie, jedź na drugi koniec świata, a wyjdzie ci to na dobre. Nawet może sami już czujemy, że trzeba się ruszyć, zamknąć jeden etap, rozpocząć drugi, jednak łatwiej i bezpieczniej chodzić po utartych ścieżkach, więc odwlekamy poważne decyzje. I tak tkwimy w miejscu. Może i wygodnie, ale czy jesteśmy szczęśliwi?
Ostatnio rozmawiałam o wypaleniu zawodowym i związaną z nim utratą zapału do pracy. Nie lubię tego nazywać wypaleniem, a raczej zniechęceniem do tego, co się robi. Jeśli robimy coś, czego nie lubimy, to prędzej czy później przychodzi niechęć i potrzeba zmiany.
Ale czy chęć zmiany nie może się pojawić nawet wtedy, kiedy wszystko jest super? Super praca, związek i tak dalej?
Jeśli jest ci rzeczywiście tak super, to naprawdę chcesz czegoś więcej? Rozumiem, że masz świetnego chłopaka, który jest oddany, a ty na przykład czujesz, że możesz go zdradzić i myślisz sobie, że jesteś idiotką, bo jest taki dobry, kochany. Ale może chodzi o to, że mimo wszystkich swoich zalet on nie jest w stanie zaspokoić twoich potrzeb, na przykład nie ma w nim choć odrobiny szaleństwa, którego poszukujesz w mężczyźnie, jakiejś drapieżności. Może więc jest to ogólnie super mężczyzna, człowiek, ale czy to jest twoje super?
Druga sprawa, że wygoda zabija marzenia. Ciężko opuścić strefę komfortu, a od tego zaczyna się każda zmiana, realizacja pragnień. Na przykład marzymy o swoim biznesie, kwiaciarni, cukierni, czymkolwiek. Ale mam ciepłą posadę w korpo, stać nas na życie na niezłym poziomie. Zwykle jest nam za dobrze, żeby się wysilić i zrealizować pragnienia. Kiedy jest dobrze, nie są one wystarczająco silnym bodźcem do działania. A przecież nikt nie chce pogorszyć swojej sytuacji, a skoro ta jest taka komfortowa, to nie ma co psuć, myślimy sobie. Jednak w pewnym momencie może nas zacząć nosić, te niespełnione marzenia, spychane na dalszy plan, zaczną dawać o sobie znać. Niby jest wygodnie, fajnie, ale chce się czegoś więcej, czegoś innego.
Zastanawiam się, czy może być sztucznie wykreowana potrzeba zmiany? Z jednej strony mówimy o naszym własnym super, ale z drugiej nasze marzenia, potrzeby często powstają na bazie obserwacji tego, co mają inni, jak żyją. Niekoniecznie to nasz styl, ale chcielibyśmy mieć tak samo.
To jest jak z hejterami.
O.
Tak. Hejterzy to ludzie, którzy sami siebie nie lubią, więc dojadą kogoś. Jeśli czujesz, że naprawdę robisz fajne rzeczy, ciężką pracą dochodzisz do swoich sukcesów, to kiedy patrzysz na innych, to wiesz, że też nic za darmo nie dostali od życia.
Dobra. To mamy taką sytuację – czuję, że mnie nosi, potrzeba zmiany czai się w pobliżu, chcę tej zmiany, ale boję się, że mi się pogorszy. Więc szukam porady, wsparcia. Pytam rodzinę i znajomych, co zrobić. A i tak nie jestem przekonana. Pomaga dopiero, kiedy powie mi ktoś obcy: tak, zrób to.
Dlatego ludzie chodzą do coacha. Niektórzy do wróżki, astrolożki, psychoterapeuty. Dlaczego jak człowiek trafi do dobrego coacha, to chwali to sobie? Dlaczego to jest teraz takie modne? Bo się gubimy. Mamy morze możliwości, chcemy zmiany, ale nie wiemy jakiej. Nie wiemy w końcu, czego chcemy. Ludzie zazdroszczą innym, bo robią coś, czego nie lubią, co nie daje im satysfakcji, ale sami sobie są winni, nie podjęli wyzwania wcześniej, nie zaryzykowali, nie mieli odwagi, nie wykonali tej ciężkiej pracy, bez której nie ma niczego. A jak to mówią: każda zmiana, to zmiana na lepsze. Oklepany frazes, ale tak jest – bo uczysz się czegoś, doświadczasz, rozwijasz się, nawet jeśli pozornie twoja sytuacja się pogarsza.
A czy takie chodzenie do coacha, psychoterapeuty etc. nie jest przerzucaniem odpowiedzialności za naszą decyzję o zmianie na kogoś innego?
Dobry coach czy psychoterapeuta wie, że jego praca polega na tym, żeby klienta wesprzeć i pomóc mu uporządkować pewne obszary, usamodzielnić go w tym, co on zamierza zrobić. Dobry coach nigdy nie pozwala sobie na to, żeby zrobić pracę za klienta, dać gotowe rozwiązania. Jeśli przychodzimy do coacha, to po to, aby ciężko pracować nad samym sobą.
Ale pewnie boimy się też ciężkiej pracy?
Oczywiście. I często jest tak, że ktoś przychodzi do mnie na pierwsze spotkanie i mówię szczerze, że teraz zaczyna się ciężka praca, jego praca. Wielu ludzi już nie wraca.
Nic dziwnego. Czasem ludzie rzucają perspektywiczną pracę, zrywają dobrze rokującą relację, jeśli wymagały one pracy, aby wszystko się udało. Jesteśmy wygodniccy.
Zobacz, ile jest par, które mogłyby nad sobą popracować, iść na terapię, skoro same nie mogą dojść ze sobą do ładu, ale z góry skazują na porażkę swoją relację, bo wiedzą, jaka to robota. Ile wymaga wysiłku, czasu, poświęceń. Nie mówiąc już o tym, że mają przy okazji poczucie, że wszystko, co mogli, już zrobili i nie da się więcej. I każda ze stron pewnie powie, że to ona więcej zrobiła, włożyła w ten związek i tak dalej.
Cóż, żyjemy w kulturze zrywania. Stajemy się mistrzami seryjnej monogamii, kończenia kolejnych relacji.
To też się wiąże z tą kulturą nieograniczonego wyboru – nie ta dziewczyna, to inna, wystarczy odpalić Tindera czy inną randkową aplikację.
Po drugiej stronie barykady są toksyczne związki, od których nie potrafimy się uwolnić. Czy to miłosne, czy uzależnienie od pracy, gdzie bywamy na złotej smyczy pracodawcy, bo kredyt, bo to, bo tamto.
I niby nas to jakoś wykańcza, ale i jest to wygodne. Wielu ludzi woli być z toksycznym partnerem, w niezdrowej relacji, byle mieć kogoś, byle nie zostać samemu, żeby mieć kogoś, kto przytuli. Dlatego przymykamy oko na wady, nawet jeśli przeważają nad zaletami. Jedni są w stanie się wyplątać z toksycznych relacji i daje im to kopa, inni wchodzą seryjnie w takie relacje. W takich przypadkach potrzebny będzie psychoterapeuta.
Fot. unsplash.com
Czasem szukamy sobie też jakiś dziwnych wymówek. Nie odejdę z tej pracy, bo wszystko się rozleci, bo szkoda mi zespołu, z którym pracuję.
Nie odejdę od niego, bo… Szukasz usprawiedliwienia, nie chcesz być tą złą. To jest tak jak z byciem w niesatysfakcjonującym związku dopóki dzieci nie dorosną. A dzieci przecież doskonale czują, kiedy coś jest nie tak. Myślimy, że się poświęcamy, że robimy dobrze tej drugiej osobie, zostając z nią, mimo że nie kochamy, zdradzamy, a tak naprawdę ranimy ją. Znam przypadek dziewczyny, która miała różne romanse, ale jej chłopak wszystko wybaczał, bo bardzo ją kochał. I kto tu kogo ranił? Oczywiście ona jego. Najgorzej jak wiesz, że ktoś zdradza cię na boku, ale nie piśniesz słowem, bo nie chcesz być sama.
A ten zdradzający czy zdradzająca?
Nie rozwiedzie się, nie ułoży na nowo życia, ale źle mu, szuka przygód poza związkiem… A może nawet kocha, jest przywiązany na wieki wieków, ale zdradza, bo czegoś mu brakuje. Nie można też mylić miłości z namiętnością. A romans to namiętność. Dlaczego na przykład kobiety mają częściej orgazmy z kochankiem niż stałym partnerem? Bo mają czystą głowę, bo im nie zależy tak bardzo. Jak możesz mieć czystą głowę z mężem, z którym musisz opłacić rachunki, wychować dzieci, szarpiesz się o podział codziennych obowiązków? Masz romans – nie masz tych codziennych utrapień, ta relacja nie jest nimi obciążona. Myśli tylko jaką bieliznę tej nocy założyć.
Jeszcze jest mylenie miłości z zakochaniem się. Zakochanie to motyle w brzuchu, a miłość to stan umysłu. To jest tak, jak słyszę, że dzieci niszczą małżeństwo. Bo seks jest rzadziej? Dzieci scalają, jesteśmy pełniejsi we troje. I nie da się zrobić wszystkiego, a zwłaszcza kobiety chciałyby być slim fit zaraz po porodzie, być super mamą, robić karierę. Matka, żona i kochanka w jednym. Ale żeby być sexy, trzeba siedzieć pół dnia na siłowni. Czy taka Anna Lewandowska siedzi kilka lub kilkanaście godzin w biurze? Nie. Więc ma więcej czasu na siłownię niż taka pani z korpo.
Coś za coś.
Nie można mieć wszystkiego. Coaching tak sprawdza się dziś, bo ludzie nie wiedzą, jakiej chcą zmiany, gubią się, nie potrafią sobie wyznaczyć realnego celu albo celu w ogóle i to jest główny problem. Nie wiedzą, co to jest przyjemność, nie wiedzą, co im daje radość i szczęście. Nie potrafią mi odpowiedzieć na pytania o to. Dlaczego? Bo się nad tym nie zastanawiają
Mamy więcej możliwości, ale więcej obowiązków, a czas nie jest z gumy, a my chcemy więcej i więcej.
Wydaje się, że jesteśmy smutnym pokoleniem trzydziestolatków. Pamiętamy jeszcze świat, który nie był cyfrowy, który tak nie pędził do przodu. Wysyłaliśmy listy, nie mieliśmy Facebooka, jedliśmy piasek z piaskownicy. A teraz nie ma się czasu na to, żeby się w ogóle zastanowić nad tym, co oznacza dla nas szczęście, nie ma się czasu, żeby je dostrzec, więc ciężko dojść do tego, co właściwie chcemy w naszym życiu zmienić.
Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM
Karolina Cwalina – Professional Certified Coach w ICF - PCC ICF. Absolwentka Wydziału Prawa oraz Studiów Podyplomowych „Coaching Profesjonalny” na Akademii Leona Koźmińskiego a także „The Art and Science of Coaching” na Erickson International College akredytowanego w Polsce przez Wszechnicę Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek International Coach Federation (ICF). Specjalizuje się w obszarach zarządzania oraz organizacji czasu.
Założycielka firmy szkoleniowo-coachingowej oraz autorka programu dla kobiet „Sexy zaczyna się w głowie”, który oferuje szeroki program warsztatowo-szkoleniowy. Specjalista w zakresie prowadzenia life coachingu, który wpływa na podniesienie jakości stylu życia. Na swoim koncie posiada wiele sukcesów w pracy zarówno z jednostkami indywidualnymi, jak i podczas przeprowadzonych warsztatów motywacyjnych w wielu firmach oraz wystąpieniach publicznych. Współautorka artykułu „Prawne uwarunkowania Coachingu” opublikowanego w Coaching Review nr 1/2013. W 2015 roku rozpoczęła współpracę w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania w Białymstoku na kierunku MBA. Specjalizuje się w pełnowymiarowym diagnozowaniu kompetencji pracowników: zarządzanie czasem, organizacja, wiara we własne możliwości, praca w zespole (team coaching), motywacja, wytrwałość.