Fatum i furia, Lauren Groff. Wydawnictwo Znak 

Miłość. Spada na nas przez przypadek czy bywa wykalkulowana? Fatum czy furia? Lauren Groff zaprasza nas do sąsiadów za ścianę, zaspokaja naszą potrzebę podglądania cudzego życia. A podglądamy Lotta i Mathilde, to jak ich małżeństwo zmienia się na przestrzeni lat. Małżeństwo zawarte po zaledwie dwóch tygodniach znajomości. Małżeństwo z pozoru idealne. On ma zadatki na kogoś wielkiego, od dziecka zresztą tak mu mówiono, a jego pełne imię brzmi Lancelot, a to do czegoś zobowiązuje. Ostatecznie Lotto/Lancelot zostaje wziętym dramaturgiem po bezskutecznych próbach zrobienia kariery aktorskiej. Jednak tym małym światem rządzi ona, bez niej by się nic nie udało, bez niej Lottowi nie pomógłby żaden talent. To Mathilde jest siłą sprawczą w tym związku. Solidna dwuosobowa firma? Tak się zdaje, ale wiadomo, że każdy ma swoje tajemnice, że możemy spać razem przez 20 lat w jednym łóżku, a i tak do końca się nie znamy. A małżeństwo, niezależnie jak z wielkiej i szalonej miłości by było, jest jednak po prostu ułożeniem sobie codziennego życia, ustawieniem na przyszłość, co już nie brzmi tak porywająco.

Na uwagę zasługuje nie tylko warstwa fabularna, ale i konstrukcja powieści. W jej pierwszej części narrator przyjmuje perspektywę Lotta, jego oczami patrzymy na ten związek, towarzyszą mu też głosy przyjaciół wpadających na przyjęcia. A jak wiadomo na przyjęciach plotkuje się najwięcej o gospodarzach, A przyjaciele świadczą o ludziach. Druga część to historia z perspektywy Mathilde, jej motywacje do małżeństwa i tajemnice z przeszłości. Mimo że w tej części niby więcej się dowiadujemy, to ciekawiej wydaje się w części Lotta, są tam błyskotliwe metafory i riposty. W zasadzie dobrze, że od tej części się zaczyna, bo dzięki temu wciągamy się i możemy dotrwać do końca. Jest to lektura warta uwagi, ale chyba nie tak dobra, jak zachwalał ją sam Barack Obama, nazywając najważniejszą książką 2015 roku.

Paulina Klepacz

 

Shantaram, Gregory David Roberts. Wydawnictwo Marginesy 

Patrząc na objętość książki, jedni się przerażą, a inni zatrą ręce z zadowolenia. Wszyscy, którzy otworzą Shantaram z każdą kolejną stroną dadzą się uwieść coraz bardziej i bardziej historii, aż niezauważenie dotrą do końca. Poznajemy historię Lina, z którym szybko zaczynamy sympatyzować. Bohater handluje narkotykami i napada na banki. Ale co tam. Ot, takie zajęcie. Jednak w zasadzie nie to jest najważniejsze, nie ta przestępcza działalność, ale ucieczka. Ucieczka przed problemami, zostawienie za sobą przeszłości i zaczęcie od nowa, z czystym kontem. Różne kłopoty doprowadzają Lina do tego, że musi zmienić tożsamość i znaleźć dla siebie nowe, bezpieczne miejsce. Okazuje się, że Indie to najlepszy azyl, a Lin spotyka tam wielu sobie podobnych, uciekających od siebie samych ludzi, którzy w tym tak wydawałoby się chaotycznym miejscu odnajdują spokój. Niestety karma lubi do nas wrócić, trzeba zapłacić za kiedyś wyrządzone krzywdy. Nowe kłopoty z narkotykami, bójki, mieszkanie w slumsach, współpraca z mafią to na pewno nie to, czego szukał Lin. Mimo wszystko właśnie dzięki temu poznaje Indie od zupełnie innej strony, to nie Indie opisywane w turystycznych przewodnikach. A wszystko to dzięki ludziom, którzy praktycznie nic o nim nie wiedząc, ufają mu i zaprzyjaźniają się z nim. Ich życzliwy stosunek zostaje potwierdzony wtedy, kiedy Lin otrzymuje od nich nowe imię: Shantaram, co oznacza „Boży Pokój”. Przeżywając z Linem kolejne doświadczenia i miłosne rozterki z Karlą, jesteśmy totalnie wyłączeni z realnego świata i mamy wrażenie jakbyśmy stali tuż obok niego i słuchali tego, co opowiada. „Shantaram” w niezwykły sposób zachęca do rzucenia wszystkiego i wyruszenia śladami Lina w podróż życia. 

Monika Tatara

to czytamy ksiazka book bestseller shantaram fatum marginesy

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM