Kto poza nami mieszka w miastach?

W Warszawie mieszka z nami kilka tysięcy gatunków zwierząt. Z imienia, nazwiska, adresu i zawodu znamy około czterech do sześciu tysięcy, a poza tym jest jeszcze wiele takich, które nie zostały zarejestrowane przez zoologów. Warszawa w latach 80. i 90. była pod tym względem jednym z najlepiej zbadanych miast na świecie. Wśród tych kilku tysięcy znaczna większość to zwierzęta, które siedzą w ziemi, w gałęziach, są tak małe, że ich w ogóle nie widzimy. Natomiast jeśli chodzi o kręgowce, czyli to, co potocznie nazywamy zwierzętami, to jest to już zaledwie około 300 gatunków.

Zacznijmy od tych małych. O nich najmniej wiemy i najmniej zdajemy sobie sprawę z ich obecności, ale one są bardzo ważne. W Warszawie stwierdzono na przykład 257 gatunków pająków, ok. 30 gatunków ważek, ok. 30 gatunków biedronek, ok. 10 gatunków trzmieli i ok. 30 gatunków mrówek.

 

A my operujemy tylko pojęciami: pająk, mrówka, biedronka…

Właśnie, a różnorodność ich jest ogromna. Nie widzimy ich, bo po pierwsze są pochowane w ziemi, gałęziach, liściach, wewnątrz drzew, często też w strukturach technicznych miasta, a po drugie są po prostu zbyt małe. Ale są bardzo ważne. W jednym metrze kwadratowym ziemi w parku żyje kilkadziesiąt tysięcy tych małych zwierzaczków – to są różne roztocze, nicienie, skoczogonki – i to jest ta wielka fabryka, która dzień i noc pracuje dla nas, przerabiając materię organiczną na substancje mineralne, które żywią roślinność. Gdyby ta fabryka przestała pracować, musielibyśmy zasilać rośliny wyłącznie sztucznymi nawozami, bo inaczej by umarły. Dzięki tym małym, niedostrzegalnym zwierzętom zapylane są rośliny. Wiele z nich służy również jako zdobycz dla ptaków, których obecność w mieście nas cieszy. Obliczono, że w jednym metrze sześciennym koron drzew w takim parku jak Ogród Saski czy Park Skaryszewski, tam, gdzie są stare drzewa, żyje nawet ponad sto różnych zwierzaczków. Trzeba sobie zdać sprawę z tej ilości i różnorodności. Natomiast co my tak naprawdę widzimy? Widzimy właściwie tylko ptaki, czasem udaje nam się usłyszeć jeszcze żaby, chociaż jest ich coraz mniej, bo płazom się w mieście najgorzej powodzi. Wiemy, że są ssaki, ale z nich widzimy właściwie tylko wiewiórkę, nietoperze, widzimy kopce kreta. Z innymi nie mamy bezpośredniego kontaktu, a ssaków jest w Warszawie około 30 gatunków.

Najczęściej dostrzegamy ptaki, ponieważ kiedy wyjrzymy przez okno albo spojrzymy w niebo, to ptaki widzimy, ale też słyszymy – to są zwierzęta, które są najlepiej dostosowane do naszych możliwości odbioru. Poza tym latają, więc pokazują się na otwartej przestrzeni – jeśli spojrzymy w górę na ulicy, to zawsze jakiegoś ptaka zobaczymy.

sparrow 

Jaki ptak w tej chwili najczęściej występuje w miastach?

Chyba wciąż są to wróble, chociaż ich liczebność w polskich i europejskich miastach w ciągu ostatnich 20-30 lat drastycznie spadła. Myślę, że obecna populacja wróbla to jedna czwarta, może jedna trzecia tego, co było 30 lat temu. Wróblom ostatnio zdecydowanie źle się powodzi. Więcej niż dawniej mamy z kolei ptaków krukowatych, głównie wron i srok – to są ptaki, które weszły do Śródmieścia i się rozmnożyły. Zresztą sroka jest prawdopodobnie jedną z przyczyn zmniejszenia się populacji wróbla, bo jest w stanie niszczyć jego lęgi oraz młode ptaki, które dopiero co wyszły z gniazda. Dużo jest również gołębi miejskich, które są składnikiem dzikiej awifauny, mimo że są ściśle związane z człowiekiem, bez którego by nie przeżyły. Zimą i w okresach przelotów od jesieni do wiosny dużo widujemy w mieście mew.

 

Mówi pan profesor o tym, że drastycznie spadła populacja wróbli. Jakie jeszcze zmiany zaszły w miastach na przestrzeni ostatnich dekad?

Skład awifauny się zmienia dosyć szybko. W Warszawie osiedlają się nowe ptaki – w ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad osiedliła się sójka, w Śródmieściu sroka i wrona, wcześniej osiedlił się kos, pojawiło się kilka gatunków mew. Ale ogólnie różnorodność gatunkowa ptaków i innych zwierząt w mieście spada, bo mają coraz mniej miejsca, coraz intensywniejsza jest urbanizacja, co pogarsza ich warunki bytowania. Zanikają gatunki związane z terenami otwartymi – ostatnio bardzo źle się powodzi jerzykom, które gnieżdżą się w budynkach, a modernizacja budownictwa zabiera im miejsca lęgowe.

 

Zadam może dziwne pytanie, ale czy to źle, że różnorodność się zmniejsza?

Oczywiście. Jest to globalny problem naszej cywilizacji. Jednym z celów światowej ochrony przyrody jest właśnie zachowanie, a w każdym razie zmniejszenie ubywania bioróżnorodności. To, co zniknie, znika bezpowrotnie.

 

Ale poza tym, że pewne zwierzęta znikną i już ich nie odzyskamy, to jakie są negatywne konsekwencje zmniejszania się różnorodności?

Ekosystem miasta będzie mniej sprawny. Znikną gatunki zwierząt, bezkręgowych i kręgowych, które współdziałają z roślinnością. Im więcej jest składników ekosystemu, tym bardziej jest on odporny na zakłócenia, tym jest bardziej wydajny, a zależy nam na tym, żeby roślinność, która jest jedną z głównych części tego ekosystemu, uwalniała tlen. Im będzie gorsza ta roślinność, tym będzie się pogarszał bilans tlenowy miasta, który i tak jest negatywny, bo mamy tu nagromadzenie ludzi, którym do oddychania potrzebny jest tlen, ale również silników spalinowych. Te dziesiątki tysięcy aut bez przerwy pochłaniają tlen. Miasto jest obszarem deficytu tlenowego i stąd jesteśmy zainteresowani tym, żeby ekosystem miejski działał jak najsprawniej, żeby rekompensował utratę tlenu.

 

Moje pytanie pochodzi stąd, że wyobrażam sobie, że jest wiele osób, które żyjąc w mieście, mieszkając w blokach i kupując jedzenie w sklepie, mogą zastanawiać się, co ich właściwie obchodzi, czy tych zwierząt jest więcej, czy mniej. Miło, jak zobaczą ptaszka na balkonie, ale co poza tym?

Ja myślę, że świadomość ekologiczna bardzo wzrasta wśród mieszkańców miast. Wzrasta też ich zapotrzebowanie na kontakt z przyrodą – im bardziej jesteśmy od niej oddzieleni, im bardziej otacza nas tłum ludzki, im bardziej jesteśmy otoczeni techniką i hałasem, tym bardziej potrzebujemy kontaktu z naturą. Im bardziej jesteśmy oddaleni od przyrody, tym bardziej do niej tęsknimy. W Parku Skaryszewskim – jednym z najbogatszych pod względem przyrodniczym i najbardziej przyjaznych przyrodzie – były robione badania socjologiczne, w których pytano odwiedzających, po co przyszli do parku. Kontakt z przyrodą kilka lat temu wymieniło kilkanaście procent respondentów, a w zeszłym roku już 24 proc. Coraz bardziej rozpowszechniają się też różnego rodzaju hobby związane z przyrodą – w Warszawie jest pięć organizacji związanych z obserwowaniem i ochroną ptaków. Robią wycieczki i spacery na obserwację ptaków w parkach, dzielą się wiadomościami, znajdują przyjemność w tym bezkrwawym polowaniu na ptaki.

duck 

Wspomniał pan już o urbanizacji, która szkodzi zwierzętom – co jeszcze takiego robimy, co działa na ich niekorzyść?

Myślę, że wśród czynników, które najbardziej zubażają faunę miasta jest ekspansja zabudowy, pochłaniane są coraz większe obszary z bogatą przyrodą, więc dzikie życie traci przestrzeń. Drugą kwestią jest modernizacja budownictwa, która jest przyczyną utraty miejsc lęgowych szeregu gatunków ptaków, nie tylko jeżyków, chociaż w szczególności ich, ponieważ gnieżdżą się tylko w budynkach, nie mają alternatywy. Jest to też przyczyna spadku liczebności wróbli, tracą swoje miejsca lęgowe kawki, szpak, kopciuszek – one gnieżdżą się w budynkach.

Trzeci czynnik to zbytnia intensywność zabiegów ogrodniczych w parkach, czyli wygrabianie ściółki, a więc zabieranie tej materii organicznej, która powinna wrócić do obiegu przyrodniczego. Pozbawiamy możliwości wyżywienia szereg gatunków zwierząt, które w tej ściółce żyją bądź zimują. W śródmieściu Warszawy nie ma słowików, ponieważ one w dużej mierze żywią się tym, co znajdują w ściółce. Podobnie intensywność koszenia trawników zabija to, co w nich żyje, od żab po różne owady. Skutek tego jest podwójny – po pierwsze tych małych zwierząt jest coraz mniej, a po drugie te zwierzęta, które się nimi żywią, czyli np. ptaki, mają coraz mniej pożywienia. To kolejna przyczyna spadku liczebności wróbli – one całe życie mogą się żywić chlebem i ziarnami, ale swoje potomstwo muszą żywić naturalnym pokarmem, białkiem, tego się nie da oszukać. Poza tym zbiorniki wodne w parkach na ogół mają strome, wymurowane brzegi – to jest pułapka ekologiczna. Wiele zwierząt dąży do wody, żeby się napić, a np. płazy, żeby się rozmnożyć. Wchodzą do wody i już nie mogą z niej wyjść, bo brzeg jest stromy. Opróżnianie tych zbiorników w czasie lęgu płazów też niszczy faunę wodną, nie tylko tę, którą widzimy, ale też wszystkie bezkręgowce, które tam działają.

Jest możliwość pogodzenia urbanizacji i zachowania bogatej fauny, ale trzeba dostosować się do potrzeb przyrody.

 

Jakie to są konkretnie działania?

Szereg gatunków zwierząt dostosowuje się do wzrostu urbanizacji, jeżeli zapewni się im jakieś ostoje bytowania i korytarze ekologiczne, którymi mogłyby migrować z przestrzeni pozamiejskiej. To by znacznie wzbogaciło faunę miast. Coraz częściej powtarza się postulat, że w tych wyfroterowanych, wymuskanych parkach powinny być dzikie zakątki, które byłyby ostoją dla zwierząt, taką arką Noego, gdzie mogłyby się przechować i rozmnażać, a później być może penetrować bardziej zagospodarowane części parku i miasta.

 

Czy mieszkańcy mogą coś robić, żeby pomóc?

Robią bardzo wiele. Od czasu awantury o rewaloryzację Ogrodu Krasińskich, która miała miejsce trzy lata temu, po tym, jak wycięto ponad 300 starych drzew, bardzo się zmieniły nastroje społeczne w Warszawie. Stale obserwuje się jakieś spontaniczne akcje, ale jest też większe wyczulenie władz miasta. Bardzo efektownym i efektywnym przykładem jest społeczny projekt inwentaryzacji przyrody Parku Skaryszewskiego. Stale zapowiadana jest jego rewaloryzacja, a w Warszawie polega to na zubożeniu drzewostanu i przyrody, co zostało wykazane w szeregu badań. Kiedy rozeszła się wiadomość o planowanej rewaloryzacji Parku Skaryszewskiego, zebrała się grupa kilkudziesięciu przyrodników warszawskich, którzy dokonali inwentaryzacji tego parku – przyrody żywej oraz warunków hydrogeologicznych, klimatu lokalnego, stanu wód. Przyrodnicy przez rok społecznie badali przyrodę parku. Miało to trzy cele. Po pierwsze, udokumentowanie stanu przyrody przed rewaloryzacją. Po drugie, dostarczenie argumentów pozwalających na proekologiczne rozwiązania, chronienie tej przyrody. Po trzecie, przekazanie tej wiedzy mieszkańcom miasta i jego decydentom. Ja koordynuję ten zespół. Doliczyliśmy się ok. tysiąca gatunków, a właściwie taksonów, czyli grup gatunków. A ponieważ nie wszystkie grupy zwierząt były badane, bo to było niemożliwe, możemy się domyślać, że tych gatunków jest o wiele więcej. Więc na skali 4-6 tys. gatunków zwierząt żyjących w Warszawie widzi pani, jakim rezerwuarem bioróżnorodności jest Park Skaryszewski.

wiwe 

Możemy więc angażować się w tego rodzaju akcje mające na celu zachowanie miejsc bogatych przyrodniczo. A co jeśli chodzi o nasze codzienne zachowania? Czy na przykład wystawianie karmników to dobry pomysł?

Z ekologicznego punktu widzenia nie powinno się dokarmiać zwierząt w mieście, one powinny żyć na swój koszt, ponieważ dokarmianie je uzależnia. Stają się mniej częścią przyrody, a bardziej są wbudowane w nasze zachowania. Na przykład w Ogrodzie Saskim, na rogu Królewskiej i Marszałkowskiej, siedzi przecież zwykle około 300 kaczek. To jest nienaturalne i wiąże się z rozprzestrzenianiem infekcji wśród tych zwierząt. Co więcej, one powinny latać zimą w cieplejsze miejsca, a zostają tutaj i potem trzeba wzywać straż pożarną do ratowania łabędzi, bo zamarzają w wodzie. Więc w zasadzie nie powinno się dokarmiać. Ale z drugiej strony ma to ogromny walor zaprzyjaźniania się z przyrodą, zapoznania się z nią.

 

Ptaki często dokarmiamy właściwie tylko dla własnej przyjemności.

Ja też to robię. Sprawia mi przyjemność, jeżeli widzę na swoim parapecie wronę czy sikorki. To zaprzyjaźnia z przyrodą. Na pewno powinno się to jednak robić w sposób nieszkodzący ptakom.

 

Czyli jak?

Po pierwsze, jeśli już przyzwyczailiśmy je do karmienia, to powinniśmy to robić systematycznie, bo one wtedy przestają szukać jedzenia gdzieś indziej. A tu załamała się pogoda i wobec tego nie idziemy do parku i ich nie karmimy. Jeśli już wzięliśmy odpowiedzialność za ich los, to powinniśmy być w tym konsekwentni.

Po drugie, nie należy karmić ich tym, co im szkodzi, np. spleśniałym chlebem. Nie wrzucajmy też kaczkom do wody pół bochenka chleba, bo one nie dadzą sobie z tym rady, on potem pleśnieje, gnije i zanieczyszcza wodę. Najlepszym produktem do karmienia ptaków przy domu jest być może słonecznik – nawet lepiej, jeśli jest niełuskany, wtedy zwierzęta sobie popracują. Jeżeli już chleb, to bardzo drobno krojony.

Kolejna sprawa, w której możemy działać, to reagowanie przy okazji ocieplania domów. Każdemu takiemu remontowi powinna towarzyszyć ekspertyza ornitologiczna. Władze miasta tego wymagają, ale nie jest to konsekwentnie przestrzegane. Wobec tego członkowie wspólnot mieszkaniowych, a nawet lokatorzy, powinni przed takim remontem nawiązać kontakt z ornitologami i zbadać, w jakim stopniu może to zaszkodzić ptakom, które się w budynku gnieżdżą. Utratę miejsc lęgowych można zrekompensować wywieszeniem skrzynek lęgowych, można zadbać o to, żeby otwory do stropodachów nie były kratowane – przez kilkadziesiąt lat nie były one kratowane, ptaki tam sobie żyły i nikomu nie przeszkadzały, a teraz ze względów wyłącznie estetycznych się je kratuje.

 

Chciałam teraz zapytać o kilka gatunków zwierząt, które dość silnie funkcjonują w świadomości mieszkańców miast. Po pierwsze gołębie, które są dość kontrowersyjnym gatunkiem. Niektórzy uwielbiają je dokarmiać, rzucać chleb na trawniki, a inni uważają, że to są nieznośne szkodniki. Jaka jest naprawdę ich rola? Czy jest ich za dużo?

Gołębie są rzeczywiście kontrowersyjne, ponieważ po pierwsze jest ich dużo i są duże, w związku z czym dużo jedzą i dużo wydalają, a więc dużo brudzą. Po drugie, są z ludźmi obyte, wobec czego trudno ich się pozbyć. Nie ma jednolitych reakcji społecznych. W Berlinie zabronione jest dokarmianie jakichkolwiek dzikich zwierząt na terenach publicznych, więc nie ma tam skupisk kaczek, które u nas brudzą i wydeptują brzegi parków, jest też stosunkowo niewiele gołębi. Drugi zarzut dla gołębi, poza brudzeniem, to fakt, że są nosicielami infekcji, które mogłyby być groźne dla człowieka, chociaż to się chyba rzadko realizuje, trzeba by mieć z nimi bezpośredni kontakt.

Jeżeli nie chcemy gołębi, to nie powinniśmy ich karmić, bo one są od nas całkowicie zależne. Mało skuteczne jest odganianie ich, one nie dają się łatwo odstraszyć.

Gołębie zresztą znalazły się u nas zupełnie sztucznie, bo jest to ten gatunek ptaka, który żyje w rejonie śródziemnomorskim i gnieździ się w urwiskach skalnych, jaskiniach, i znalazły sobie substytut w naszych budynkach.

 

To skąd się u nas wzięły?

Te gołębie, które u nas żyją, to uciekinierzy sprzed wieków, a być może i aktualnie, z hodowli – to ten sam gatunek, co gołąb hodowlany. One są w stanie się krzyżować, stąd miejskie gołębie mają różne upierzenia. W hodowlach dba się o ich rasy, ale kiedy taki gołąb się wyzwoli, to popełnia mezalianse.

 

Jak one się dogadują z innymi ptakami? Czy jako większe zwierzęta odstraszają te mniejsze?

Nie, tak nie jest. Jaką funkcję spełniają więc w przyrodzie miejskiej gołębie? Są potrzebne chyba tylko jako zdobycz dla ptaków drapieżnych, których jest u nas coraz więcej – dla kuny, a także dla ptaków krukowatych, z tym że wrona jest w stanie zabić gołębia tylko bardzo młodego albo chorego. Trzeba powiedzieć, że o ile miasto jest obfite w pokarmy węglowodanowe, pełno jest chleba i ziaren, o tyle jest deficyt białka, które jest bardzo pożądanym składnikiem dla wielu gatunków zwierząt. Gołębie to potencjalne białko. Wrona zabija młodego gołębia i go objada. Po niej przychodzi sroka, która jest słabsza, więc jest w drugim szeregu konsumentów padliny, i również się pożywia.

Bardzo czekamy w Warszawie na kruka, który osiedla się już w miastach Ukrainy. Miasto dostarcza sporo padliny na jezdniach – to są zabite psy, koty, jeże, ostatnio coraz częściej i lisy – ale ani wrona, ani sroka nie jest w stanie się do nich dobrać, jeżeli są wciąż w swojej skórze. Kruk jest jedynym ptakiem, który jest w stanie tę skórę rozciąć i otworzyć dostęp do jedzenia. Drugie oczekiwanie wobec kruków jest takie, że jest to jedyny ptak, który będzie w stanie redukować populację wrony, która w mieście rozmnożyła się nadmiernie, co szkodzi małym ptakom. A sposób urządzenia warszawskich parków typu sawanna, czyli pojedyncze drzewa i hektary pustych trawników, to jest to, co wrona najbardziej lubi.

pigeon 380221 1920 

A czy w Warszawie jest dużo szczurów? Ja ostatnio chyba po raz pierwszy w życiu zobaczyłam to zwierzę w swojej okolicy.

Mówi się, że jest ich bardzo dużo, na pewno mogą one stwarzać jakieś problemy. Ale moim zdaniem, jako zoologa, jesteśmy na nie zbyt wyczuleni negatywnie. Kiedy problemem epidemiologicznie był tyfus, pretensje do szczura były uzasadnione. Natomiast w tej chwili tego zagrożenia nie ma. Szczury rzadko się pokazują, a w piwnicach w tej chwili trzyma się już niewiele otwartego jedzenia, na przykład kartofli albo innych warzyw, więc one są raczej związane z kanalizacją i odizolowane od nas. Ja osobiście nie widzę ich obecności w negatywnym świetle. Ale wracamy tu do rzucania chleba kaczkom – to również ściąga szczury.

 

W mediach często pojawiają się informacje o dzikach. Czy jest ich w tej chwili w miastach więcej niż, powiedzmy, 10 lat temu?

Tak, dziki rozpowszechniły się chociażby w Warszawie, coraz częściej i coraz liczniej przychodzą do miasta. To kolejny kontrowersyjny zwierzak – dziki wyrządzają szkody w ogrodnictwie, ryją w trawnikach i ogrodach. Coraz częstsze są kolizje samochodów z dzikami wychodzącymi wieczorem czy w nocy, kiedy samochody są bardziej rozpędzone. Istnieją też przykłady, chociaż jest ich mało, że dziki zachowują się w sposób groźny. Dzik sam z siebie na pewno nie jest zagrożeniem dla człowieka, chyba że zostanie postawiony w sytuacji, w której nie ma możliwości ucieczki, kiedy np. człowiek jest z psem, który zbliża się do młodych.

Natomiast to, że dzików jest coraz więcej, jest skutkiem rozmnożenia się ich poza miastem, co wiąże się z rozpowszechnieniem się upraw kukurydzy, w których dziki znajdują miejsce schronienia i znakomite wyżywienie. Wobec tego, że jest ich coraz więcej, starają się penetrować nowe tereny. W mieście nie poluje się na nie, a ludzie chętnie je dokarmiają. Stąd one są coraz bardziej ośmielone. Mówi się ostatnio o strzelaniu do dzików w Warszawie. Myślę, że sam odstrzał dzików nie jest skutecznym sposobem ich redukcji, bo one wciąż będą nachodziły. Natomiast odstrzał może sprawić, że one będą się bardziej obawiały człowieka. Wobec tego miejsca odstrzału należałoby tak zlokalizować, żeby więcej dzików wiedziało o tym niebezpieczeństwie.

 

Czyli trzeba je odstrzeliwać na pokaz?

Właśnie. To jest bardzo inteligentne zwierzę, ono się uczy. Myślę, że gdyby do tego odstrzału podejść jak do sposobu wychowania dzików, sprawiania, żeby nie były tak śmiałe w stosunku do człowieka, to chyba byłaby to lepsza metoda niż zabicie większej ich liczby po cichu. Zresztą samo strzelanie w mieście będzie budziło kontrowersje społeczne.

 

Czy w Warszawie pojawiają się jakieś niespodziewane gatunki zwierząt?

Są dwa niepożądane składniki warszawskiej fauny. Jeden to żółw czerwonolicy, który jest gatunkiem amerykańskim ze strefy cieplejszego klimatu. Do niedawna był masowo sprowadzany do terrariów domowych. Ale kiedy komuś się znudził, był wypuszczany do zbiorników wodnych. To jest bardzo groźny dla przyrody gatunek, ponieważ jest uniwersalny – on je wszystko i jest w stanie zniszczyć ikrę ryb, skrzek żab, jest w stanie jeść roślinność, jest bardzo żarłoczny. Żywi się i pod wodą, i w płytkich wodach, gdzie nie docierają drapieżniki wodne. Jest w stanie również polować na brzegu. Były nadzieje, że te żółwie, pochodzące z cieplejszego klimatu, nie potrafią zimować, ale niestety udaje im się to i tylko patrzeć, aż zaczną się rozmnażać – w Polsce jeszcze tego nie robią, ale np. na Węgrzech już tak. Ten żółw ozdobny jest na liście gatunków, których przywóz do UE jest już teraz zabroniony, jest to jedno z najbardziej niepożądanych zwierząt egzotycznych.

Drugim takim niepożądanym gatunkiem jest niewielka rybka trawianka, pochodząca z Syberii, która jakoś znalazła się w naszych wodach. Podobnie jak żółw czerwonolicy, zawdzięcza ona swój sukces temu, że jest uniwersalna. Jest w stanie przeżyć nawet prawie że bez wody, je wszystko, może być i drapieżnikiem, i roślinożercą. Jest to taki rybi chwast. Ona się rozmnaża i zagraża już rodzimym gatunkom ryb.

 

Gdzie w Warszawie mamy specjalne miejsca, w których można doświadczyć różnorodności przyrody? Wspomniał pan profesor o Parku Skaryszewskim, na pewno wiele zwierząt można też zobaczyć w Łazienkach.

Niewątpliwie w centralnej części Warszawy najbogatszy przyrodniczo jest właśnie Park Skaryszewski. Niestety w Łazienkach zaszły ostatnio duże zmiany zubażające przyrodę, co odbija się na faunie. Nie mogę darować gospodarzom tego parku, że wycięli kilka lat temu drzewo przy Alei Chińskiej, w którym miał stałe miejsce „wystawowe” piękny puszczyk. To była atrakcja. Są jeszcze dwa takie drzewa, gdzie można zobaczyć puszczyki i drżę, żeby nic się im nie stało.

Nieco dalej, ale wciąż w obrębie granic administracyjnych miasta miejscem o największej bioróżnorodności jest Las Bielański, który ma kontynuację przyrodniczą od Puszczy Mazowieckiej. Ten kawałek puszczy się na Mazowszu ostał. Są tam dęby, które zapewne pamiętają ostatnie tury w tym regionie – aż się w głowie kręci, kiedy się o tym pomyśli. Tam bardzo wszystkich zapraszam na spacer.

sparrow 73307 1280 

Fot. wikipedia.org, pixabay.com, unsplash.com