MAŁGORZATA STOLIŃSKA

1 czytamy redakcja mrozek opowiadania plakat olafur eliasson borremans book home

Książki z dzieciństwa, po rodzicach, katalogi z wystaw, prezenty od najbliższych. Te, które mam u siebie w mieszkaniu są dla mnie wyjątkowe. Samo patrzenie na nie sprawia mi ogromną przyjemność. Kolekcjonuję katalogi słynnych polskich plakacistów. Z sentymentem czytam Mrożka, Hłaskę czy książkę kucharską mojej prababci. Bardzo lubię mieć blisko siebie katalogi z wystaw, które wywarły na mnie ogromne wrażenie. Taką książką z pewnością jest publikacja, którą kupiłam w Paryżu podczas wystawy Contact Olafura Eliassona. Równie ważna jest dla mnie oprawa książek. Tytuł ostaniej, którą wymieniłam, świeci się w ciemności. Stale się nią inspiruję. 

1 czytamy redakcja mrozek opowiadania book home 2

1 czytamy redakcja mrozek opowiadania book home 3

 

MAGDALENA OLSZEWSKA

1

Do poczytania i oglądania. Albumy o wnętrzach, designie, a wśród powieści kilka pozycji obowiązkowych i pamiątkowych, do których zawsze chętnie wracam. Szczególny sentyment mam do „Zabić drozda”, wydania z 1971 roku. To jedna z pierwszych książek z dzieciństwa, którą polecili mi rodzice. Egzemplarz był u nas w domu odkąd pamiętam, a podczas przeprowadzki całkiem chcący przemyciłam go do swojego nowego mieszkania. Stary papier i pożółkłe strony szczególnie przypadły gustu mojej suni, którą pod naszą nieobecność dosłownie zasmakowała w literaturze. Bez większego bałaganu, z wrodzoną delikatnością zdjęła pyszczkiem starannie wyselekcjonowany egzemplarz z dolnej półki i przystąpiła do konsumpcji. Myślałam nawet o renowacji okładki wraz z kilkoma ostatnimi kartkami powieści, ale wolałam zostawić ją w takiej wersji. Przede wszystkim ze względu na wspomnienia o ukochanym psie, którego już nie ma, ale też dlatego, że lubię przedmioty z historią, naznaczone nomen omen zębem czasu. Przy okazji muszę wspomnieć o „Wielkim małym życiu. Wspomnienia o radosnym psie” Deana Koontza. O tym, jak wiele możemy się nauczyć od psów i jak nasz kochany czworonożny przyjaciel wywraca nasze życie dosłownie do góry nogami. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Do tej pory myślałam, że to mój pies był wyjątkowy, ale teraz to jasne, że każdy właściciel czworonoga wpada w taki szczególny stan zachwytu. Dean Koontz opowiada o swojej ukochanej suczce Trixie, która była szkolona na psa opiekuna dla osób niepełnosprawnych. Kiedy trafiła do jego domu, miała dwa lata i musiała zrezygnować z „kariery zawodowej” z powodów zdrowotnych. Autor z poczuciem humoru i niezwykłą subtelnością przedstawia portret psa i człowieka, a przede wszystkim łączącą ich więź. Wzruszająca i pełna ciepła historia, którą polecam każdemu. 

 2 czytamy redakcja architectura design opowiadania book home 3

2 czytamy redakcja architectura design opowiadania book home 2

 

PAULINA KLEPACZ

Paulina Klepacz czytamy redakcja seks kochanie psychologia design opowiadania book home

Książki. Towarzyszą mi od dziecka, mój rodzinny dom zawsze był ich pełen. Codziennie wieczorem przed zaśnięciem obowiązkowo mama lub tata coś mi czytali zanim nauczyłam się robić to samodzielnie. Wieczorne czytanie kończyło się zwykle tak, że oni przysypiali, a ja ich szturchałam i zniecierpliwiona pytałam co dalej. Książek ciągle jest mi mało, wciąż odkrywam, że jakiejś nie mam, jakiejś jeszcze nie czytałam. Kolekcjonuję stare wydania, z poniszczonymi rogami, ze zmęczonymi od przewracania kartkami. Takie są najlepsze. Do tego ten specyficzny zapach kurzu i zwietrzałej farby drukarskiej. Choć uważam, że wcale ich tak dużo jeszcze nie mam, to brakuje mi już na nie półek, więc piętrzą się na parapetach, zalegają pod łóżkiem. Te, które trzeba przeczytać na już i takie, do których wracam ze względu na historie, które wywarły na mnie kiedyś wrażenie. Jak „Niebezpieczne związki” czytane z wypiekami na twarzy, kiedy miałam może 11 lat. Babcia wybrała mi je ze swojej półki, kiedy przeczytałam wszystko, co wzięłam do niej na wakacje. Już się z nimi nie rozstaję. Podobnie jak z jednym z pierwszych wydań „Nieznośnej lekkości bytu” Kundery, która może nie zachwyca tak jak kiedyś, ale wciąż miło się ją bierze do ręki i za każdym razem można odkryć w niej coś nowego. Zresztą ponowne czytanie książki to zawsze nowa przygoda w zależności od tego, w jakim miejscu życia się akurat znajdujemy. Ważną książką jest dla mnie „Lubiewo” Michała Witkowskiego, o którym pisałam pracę magisterską. Mam wszystkie wydania, co za każdym razem budzi zdziwienie gości, którzy odwiedzają mnie po raz pierwszy. Może kiedyś się z nimi rozstanę, oddam znajomym. Sobie zostawię na pewno wydanie czwarte, tzw. złote, z fotografiami Karola Radziszewskiego. Lubię też czytać listy i bardzo żałuję, że dziś się raczej już tych tradycyjnych nie pisze. Mój ulubiony zbiór to Czas serca, czyli listy Paula Celana i Ingeborg Bachmann – praktycznie tylko korespondencyjny romans. Do tego inni ulubieńcy: Jelinek, Eugenides, Cunningham, Roth, Blecher, Masłowska, Sontag, Miller, Butler czy Banville, którego Prawo do światła zawiera jedne z najpięknejszych według mnie scen erotycznych. Niezwykle sensualne i działające na wyobraźnię są też Śpiące piękności, za którymi stoi noblista Kawabata Yasunari. Mam też sporo książek o seksualności: zarówno poradniki, jak i prace naukowe z tego zakresu, które przydają mi się podczas pisania artykułów do cyklu „Sexy Fridays”. Oczywiście są wśród nich Monologi waginy Eve Ensler czy O uwodzeniu, którą napisał Jean Baudrillard, jak również otrzymane od taty książki Michaliny Wisłockiej. I choć dziś większość informacji można znaleźć w interncie, klasykę i nowości mieć na czytniku, to jednak według mnie nie ma jak książka ściągnięta z półki, książka nosząca ślady każdej lektury, kolejnych czytelników, kontakt z papierem.

4 czytamy redakcja Paulina Klepacz śpiące piękności niebezpieczne związki Wisłocka seks kochanie psychologia design opowiadania book home 4

a Paulina Klepacz Wisłocka daj mi więcej czytamy redakcja seks kochanie psychologia design opowiadania book home 2

 

ALEKSANDRA NOWAK

3 czytamy sztuka redakcja architectura design opowiadania book home

Zawsze byłam przyzwyczajona do tego, że w domu po prostu musi być dużo książek. Najwięcej było wśród nich tych o historii, wyszukiwanych przez mojego tatę w antykwariatach, na pchlich targach czy aukcjach. Jeszcze zanim nauczyłam się czytać, przyciągały mnie te stare, liczące czasem dobrych dwieście czy trzysta lat tomy o charakterystycznym, intensywnym zapachu, w twardych, grawerowanych okładkach. Później zaczęłam seriami pochłaniać te opowieści o starożytnych Persach, Aramejczykach, Majach; o kulturze minojskiej, o krwawych Celtach. To były pierwsze światy, które tak dokładnie poznawałam. Potem zaczęłam coraz łaskawszym okiem spoglądać na biblioteczkę mamy i babci. Od pierwszej podbierałam jej ulubionych klasyków – Bułhakowa, Irvinga czy Camusa, od drugiej książki o psychologii, ezoteryce i zjawiskach paranormalnych, często z dziwnymi, kiczowatymi okładkami z lat 90., obiecujące anegdoty w klimacie programu „Nie do wiary” o znikających pasażerach samolotów i duchach próbujących dogadać się z nowymi mieszkańcami ich dawnych domów. Na półkach babci zawsze pełno było pozycji o uwielbianej przez alchemików i okultystów Tablicy Szmaragdowej, o filozofii Wschodu i zdrowym odżywianiu; zawsze był też Szekspir, Edgar Allan Poe i obowiązkowo „Wichrowe wzgórza”. Jednak to książki o historii długo były jednymi z moich ulubionymi, zainteresowanie nimi drastycznie spadło dopiero za sprawą nadgorliwego, znerwicowanego nauczyciela z liceum, który kazał nam powtarzać daty jak mantrę i podniósł do rangi bóstwa maturalny klucz odpowiedzi. 

Mimo tego sympatia do wszystkiego, co stare, w tym starych książek, pozostała. Choć może nie szukam aż tak starych tomów jak te zapamiętane z dzieciństwa. Spokojnie wystarczą mi wydania XX-wieczne, sprzed kilkudziesięciu lat. Dla mnie książka to papier. Nie lubię ebooków, czytam je tylko w podróży, na smartfonie, trochę z braku laku, gdy już skończą mi się książki, które przydźwigałam. Nie przepadam też za audiobookami, nawet czytanymi przez super lektorów, bo męczy mnie dopasowywanie się do czyjegoś rytmu, wolę być z książką sam na sam. Być może kiedyś się przekonam, ale na razie prezentuję podejście raczej dość anachroniczne i w pełni mi to odpowiada. Co można znaleźć na moich półkach? Jak łatwo się domyślić, przede wszystkim sporo staroci. Niekoniecznie szukam jednak tylko egzemplarzy w idealnym stanie czy najstarszych wydań, lubię po prostu te trochę wyświechtane, dalekie od perfekcji, bo przypominają mi o tym, jak na nie polowałam. A uwielbiam dni spędzone tylko we własnym towarzystwie na spacerowaniu po mieście, szperaniu wśród starych regałów, rozmawianiu ze sprzedawcami, a później delektowaniu się gdzieś w parku czy kawiarni moimi „nowymi” zdobyczami. W ten sposób udało mi się znaleźć dość rzadki „Kontrapunkt” Huxley’a, „Złotą gałąź” Frazera czy „Kronikę zapowiedzianej śmierci” Márqueza. Oczywiście na moich półkach są też książki nowsze. Wybierając je, często zwracam uwagę na okładkę i papier. Kiedy od pewnego czasu chodzi za mną jakiś tytuł i wreszcie go kupuję, staram się wybrać najbardziej odpowiadające mi wizualnie wydanie, choć nie trzymam się sztywno tej reguły. Okładki oczywiście są też pomocne przy odkrywaniu książek, o których wcześniej nie słyszałam, wtedy niestety lub stety to okładka często decyduje o tym, czy podniosę książkę ze sklepowej półki i przyjrzę jej się bliżej.

W moim mieszkaniu nie ma wielu książek dla mnie ważnych, do których wracałam kilkukrotnie. Nie przeszkadza mi wypożyczanie ich z bibliotek, choć kiedyś pewnie wreszcie je kupię. Tak jest z tytułami Kundery, w którego twórczości zakochałam się mając lat 18 i wciąż niezmiennie ją lubię. Gdy sięgam po „Żart” czy „Nieznośną lekkość bytu” zawsze trochę się stresuję, że tym razem nie będzie to już to samo; że nie będzie tej chemii. A jednak zawsze robią na mnie wrażenie, zawsze wciągają mnie w trans; zmieniają się tylko szczegóły, na które zwracam uwagę. Mam za to w mieszkaniu kilka innych książek, które są dla mnie szczególnie ważne – między innymi „Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith, które przeczytałam po raz pierwszy w idealnym momencie, kiedy ta książka była mi potrzebna i pochłonęłam ją w niecałe dwa dni. Jest też „Wynurzenie” Margaret Atwood, które bardzo lubię, między innymi dzięki głównej bohaterce, która gwiżdże na konwenanse i decyduje się na niezależne życie, zostawiając męża. Jest i „Śniadanie u Tiffany’ego”, które jest moją obowiązkową lekturą porozstaniową, którą łączę z dużymi ilościami wina i lodów. Jest też napisana w stylistyce porno „Candy” Terry’ego Southerna i Massona Hoffenberga, która dostarczała mi guilty pleasure od pierwszej do ostatniej strony. Udało mi się zebrać też trochę albumów o sztuce, filmie, modzie czy o kobietach, które lubię, takich jak Brigitte Bardot. A teraz czas po prostu na kolejną półkę, bo na obecnej prawie nic już mi się nie mieści. Pewnie będzie stara i dobrze.

3 czytamy sztuka redakcja architectura design opowiadania book home 2

3 czytamy sztuka redakcja architectura design opowiadania book home 3

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM