Śledząc losy bezkompromisowych bohaterek „Miłości w czasach zagłady”, niejedna czytelniczka pochyli się nad niejednoznacznymi wyborami, do których zmusza nas historia. Wielka polityka, decyzje na śmierć i życie oraz współodpowiedzialność mają wpływ nawet na zwykłą codzienność uprzywilejowanych. Hanni Münzer nie oszczędza bohaterów swojej książki, ale niektórym pozwala dojrzeć, uciec lub naprawić krzywdy wyrządzone przez zeszłe pokolenia. „Miłość w czasach zagłady” to trochę romans z psychologizującym zacięciem, trochę powieść historyczna, a z pewnością – bestseller na niemieckim rynku książki (ponad 550 000 czytelników!), który doczekał się wydania w kilkunastu krajach, m.in. we Włoszech, w Hiszpanii, Polsce, Holandii, Turcji, Chinach i na Węgrzech. W planach jest również serial oparty na powieści. Hanni Münzer jest żywym przykładem na sukces self-publishingu. Autorka mówi nam, że pisząc tę książkę często kierowała się intuicją, zdradza, skąd pomysł na opowieść o wojennym dramacie i o czym jest kolejna powieść, którą właśnie skończyła pisać.

 

Do napisania „Miłości w czasach zagłady” zainspirowało cię spotkanie z Egonem Hanfstaenglem, chrześniakiem Adolfa Hitlera. Jakie wywarł na tobie wrażenie?

Spotkanie człowieka, który jako dziecko siadywał na kolanach Hitlera – ojciec Hanfstaengla od 1921 roku był jego bliskim współtowarzyszem – było zbiegiem okoliczności i ostatecznym impulsem do napisania książki. Egon wydawał się dziwnie zatopiony w przeszłości – wciąż żył w willi swoich rodziców, w której Hitler obchodził Boże Narodzenie w 1924 roku, po tym, jak został wypuszczony z więzienia. Już podczas spotkania byłam gotowa do napisania powieści z drugą wojną światową w tle. W młodości moja przyszywana babcia opowiadała mi o czasach wojny i tym, jak udało jej się przetrwać. Byłam zafascynowana tymi historiami – kiedy jest się dzieckiem, zło wydaje się abstrakcyjne.

 

Czarnym charakterem „Miłości w czasach zagłady” jest SS-Obersturmbannführer Albrecht Brunnmann. Czy nie udało ci się znaleźć ani odrobiny dobra w tym naziście?

Zupełnie nie! Odtworzyłam w nim archetyp nazisty-karierowicza. To właśnie dzięki cechom ludzi takich jak on, czyli zmysłowi planowania czy logistyki, nazistom udało się odnieść tak zatrważający sukces i sterroryzować Europę. Starali się być perfekcyjni we wszystkim, nawet w zabijaniu.

 

Jak przygotowywałaś się do napisania tej książki? Czy research kosztował cię dużo energii?

Oczywiście – czytałam mnóstwo o tamtych czasach, głównie biografii. Ogrom cierpienia, z którym miałam do czynienia, sprawił, że nie przespałam wielu nocy. Jednak natknęłam się również na dużo bohaterskich historii. Dlatego też „Miłość w czasach zagłady” zadedykowałam kobietom, które działały w partyzantce, a liczne z nich były Polkami.

 

Jak poradziłaś sobie z negatywnymi emocjami, które towarzyszyły pisaniu „Miłości w czasach zagłady”?

Dobre pytanie. Chyba sobie z nimi nie poradziłam, bo jak można? Byłam przez nie całkowicie owładnięta.

 

Część fabuły osadzona jest w wojennym Krakowie, piszesz o tym, co spotkało tamtejszych Żydów. Dlaczego akurat Kraków?

To jedno z piękniejszych miast na świecie, z wiekowym uniwersytetem. Od początku wiedziałam, że historia musi mieć miejsce właśnie w Krakowie. Dlaczego? Nie wiem, po prostu czułam, że tak powinno być.

 

Czy jako autorka czułaś specjalną więź z którąś z bohaterek, którą sama stworzyłaś? Współczułaś jej straty, kibicowałaś, próbowałaś wytłumaczyć jej decyzje?

Przeżywam losy wszystkich swoich bohaterek. Było mi smutno, gdy ktoś umierał lub gdy Deborah lub Marlene cierpiały. Przyznaję: płakałam, gdy pisałam poniektóre bardziej przygnębiające fragmenty. Bałam się Alberta Brunnmanna, który był uosobieniem zła. Ale też cieszyłam się, gdy udało mi się doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Mój mąż nazywa to pisarską metodą – jak aktorska metoda Stanisławskiego!

 

Bohaterki twojej książki są odważne, bezkompromisowe, pełne pasji. Czy miałaś wzór, na którym oparłaś te postaci?

Tak, moja babcia Johanna była bardzo silną i zdeterminowaną kobietą. Razem ze swoim mężem w czasie wojny ukrywała i uratowała przed nazistami Żyda. Zmarła w 1963 roku, parę miesięcy przed moimi narodzinami. To na jej cześć moi rodzice ochrzcili mnie imieniem Johanna (zdrobniale: Hanni).

 

Czy przez to, że była pisarką jak ty, jej postać jest ci szczególnie bliska?

Owszem. Zachowało się jej jedyne zdjęcie, ze ślubu – nawet podobnie wyglądamy.

 

O czym pisała twoja babcia?

Pisała opowiadania jeszcze przed drugą wojną światową. Niestety, wszystkie jej rękopisy przepadły.

 

Niezaleczona trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie. Czy w twojej rodzinie też pozostała taka jątrząca się rana? Czy „Miłość w czasach zagłady” to twój sposób na przepracowanie owej traumy?

Tak. Chociaż wspomniana babcia opowiadała o wojnie, to w mojej rodzinie wiele spraw zostało przemilczanych. Rdzeń „Miłości w czasach zagłady” – o tym, jak wojna pozostawia piętno na rodzinie i ma wpływ na dusze każdego kolejnego pokolenia – został zainspirowany przez naszą rodzinną historię.

 

O czym jest twoja nowa książka?

Tytuł to „Marlene” – to prequel do „Miłości w czasach zagłady”. Tym razem skupiam się na postaci właśnie Marlene, działaczki partyzantki, współtowarzyszki Debory – akcja będzie toczyła się od 1944 roku do dzisiaj. Tak więc w nowej książce spotkamy znanych już nam bohaterów.

 1 hanni schreibmaschine

Fot. materiały prasowe