Marian Dziędziel grał i gra dużo. W kinie, teatrze, telewizji. Długo dostawał jednak w większości role drugoplanowe, epizodyczne, co nie przeszkadzało mu błyszczeć. Rozchwytywany stał się stosunkowo niedawno, parę lat temu. Przełomem w jego karierze okazały się „Gry uliczne” Krzysztofa Krauzego. Jest też można powiedzieć etatowym aktorem Smarzowskiego. W momencie, kiedy inni zaczynają myśleć o emeryturze, on ma apetyt na więcej.

 

Najnowszy film, w którym mogliśmy oglądać pana na ekranie to „Gejsza” Radosława Markiewicza. Wciela się w nim pan w postać gangstera. Zagranie takiej roli to chyba jedno z marzeń każdego aktora?

Może i tak, ale w wielu przypadkach kończy się na tym, że mówisz sobie: „No dobra, teraz gram gangstera”, popadasz w automatyzm i powielasz stereotypy. Trzeba zrozumieć, że aby taka postać wypadła na ekranie interesująco, za każdym razem należy ją emocjonalnie pogłębić. W serialu „Odwróceni” zagrałem bohatera wzorowanego na słynnym bossie mafijnym „Dziadzie”. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że taka postać musi być raczej jednowymiarowa i nie będzie w niej nic interesującego. Tymczasem okazało się, że był to bardzo rodzinny człowiek, dbający o swoich bliskich. Ot, przyzwoity facet, który w pewnym momencie po prostu zszedł na złą drogę. A z niej nie ma już odwrotu.

 

Żadnego?

Ulgę takim ludziom może przynieść tylko śmierć. Jedni jej skrycie pragną, a inni są tak zaślepieni swoją siłą i bogactwem, że przestają zwracać uwagę na skrupuły. Bohater „Gejszy” należy do tej pierwszej grupy. Fakt, że musi żyć z piętnem całego zła, które wyrządził między innymi swoim najbliższym, sprawia mu większe cierpienie niż najsurowsze kary przewidziane w kodeksie.

6 MARIAN DZIĘDZIEL smarzowski dom zy moje crki krowy gejsza aktor film 

Kadr z filmu „Gejsza”

W wywiadach często powtarza pan, że czuje potrzebę stawania w obronie bohaterów, w których się wciela.

Nie chodzi tu o usprawiedliwianie niegodziwców za wszelką cenę i naiwne przekonywanie, że są dobrymi ludźmi. Mam na myśli raczej chęć podkreślenia, że nikt nie jest na wskroś zły, a negatywny bohater może w pewnym momencie zaskoczyć nas ludzkim odruchem. Lubię zostawiać widza z myślą: „Jak on mógł zachować się tak szlachetnie, skoro to kawał skurwysyna?”.

 

Od jakiegoś czasu grywa pan coraz bardziej różnorodne role. Pojawił się pan nawet w skandalizującym musicalu „Polskie gówno”. Jak do tego doszło?

Otrzymałem propozycję od Tymona Tymańskiego, a jemu się nie odmawia. Tekst piosenki, którą śpiewam w filmie, dostałem zresztą dopiero w dniu zdjęć. Uczyłem się jej więc w pośpiechu na planie. Jak widać, nasza praca przebiegała w atmosferze spontaniczności i lekkiej anarchii. Mam nadzieję, że udało nam się przemycić tę atmosferę również na ekran.

 

Bardzo pochlebne recenzje zebrał pan za rolę ojca głównych bohaterek w „Moich córkach krowach”.

Inaczej niż zwykle, zagrałem tam człowieka łagodnego. W podobnego bohatera, takiego z pokręconym życiorysem, lekko zagubionego w rzeczywistości wcieliłem się ostatnio w „Piątej porze roku”, którą też bardzo lubię. Dla zbudowania roli w „Córkach” kluczowa była, oczywiście, choroba głównego bohatera. Musiałem zagrać ją tak, aby dla widza było jasne, że – choć mężczyzna postępuje absurdalnie – uwypukla w ten sposób cechy charakteru, które tkwiły w nim od zawsze i były przyczyną skomplikowanych relacji z córkami.

 

Dziś jest pan na fali, ale bardzo długo czekał pan na odkrycie przez szerszą publiczność. Funkcjonowanie na marginesie było frustrujące?

Nie, nie miałem też w sobie absolutnego głodu kina. W końcu często pojawiałem się na planie i grywałem u wielu reżyserów. Tyle tylko, że były to głównie małe rólki. Przez cały ten czas miałem oczywiście nadzieję na nadejście przełomu. Dzięki „Grom ulicznym” Krzysztofa Krauzego marzenia zostały spełnione.

1 marian dziędziel dom zly wesele dzidziel smarzowski dom zy moje crki krowy gejsza aktor film 

Kadr z filmu „Dom zły”

Większości widzów w Polsce wciąż kojarzy pan się jednak z rolami u Wojciecha Smarzowskiego. Na czym polega sekret waszej wieloletniej współpracy?

Smarzol po prostu wie, czego chce i jest wobec nas uczciwy. Skoro tak dużo od siebie daje, ma prawo jednakowo wiele wymagać. Na pewno imponuje mi jego precyzja, widoczna choćby w układaniu obsady. Choć jej trzon stanowią zwykle stali współpracownicy, Wojtek wcale nie boi się ryzykować i wprowadzać do swojego świata kogoś zupełnie nowego.

 

Wasze „Wesele” cieszy się dziś statusem filmu kultowego.

Myślę, że Smarzolowi udało się dotknąć w nim uniwersalnej prawdy o pewnych aspektach polskiej mentalności. Obserwacje te są na tyle gorzkie, że część odbiorców woli ich nie dostrzegać i traktować film jak lekką komedię. Do dziś wielu widzów mówi mi: „Właściwie to chciałbym mieć takie wesele, bo tam przecież wesoło i fajna zabawa. No, tylko może, żeby nie było takiego skandalu na koniec”.

 

Czy to prawda, że jako młody chłopak marzący o aktorstwie podziwiał pan Franciszka Pieczkę?

Pieczka pochodził z tej samej gminy co ja, a bardzo szybko zrobił karierę. To działało na wyobraźnię. Uwielbiałem go, oczywiście, w „Czterech pancernych”, ale podobało mi się, że potrafił ukraść dla siebie ekran także w epizodach. Rola Paszeko w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” nie jest przecież rozbudowana, a sceny z nim zapadają niektórym w pamięć najbardziej z całego filmu.

 

W kinie i przede wszystkim w teatrze miał pan okazję współpracować z innym wybitnym krajanem ze Śląska – Kazimierzem Kutzem.

To wybitny, charyzmatyczny reżyser. Ma naprawdę niezwykłe metody pracy z aktorami. Gdy scena idzie po jego myśli, szuka wszelkich sposobów, by do nas dotrzeć, prowokuje, bywa złośliwy. Zawsze robi to jednak w sposób uroczy i nikt się nie obraża, bo wiadomo, że chodzi tylko o dobro filmu albo spektaklu.

2 marian dziedziel dziędziel róża dzidziel smarzowski dom zy moje crki krowy gejsza aktor film 

Kadr z filmu „Róża”

Czy zgadza się pan z – podkreślanym w filmach Kutza – przekonaniem, że Śląsk to miejsce jedyne w swoim rodzaju?

Życie w tym regionie na pewno mocno mnie ukształtowało. Z racji tego, że ojciec był górnikiem, z dzieciństwa pamiętam jednocześnie poczucie zagrożenia i radości z każdej wspólnej chwili. Gdy tato wychodził do pracy, mówiło się do niego „Z Bogiem”, bo nigdy nie było przecież wiadomo, czy przyjdzie z powrotem. „Powrót taty” Mickiewicza ze słowami „tata nie wraca ranki i wieczory…” potrafił wpędzić w płacz, bo każdy wyobrażał sobie, że może chodzić o jego własnego ojca.

 

Podobno to właśnie rodzice zaszczepili w panu miłość do sztuki.

Mama lubiła śpiewać, a tato po pracy udzielał się w amatorskim teatrze. Wzruszała mnie ta jego chęć do dzielenia się swoim talentem i przekonanie, że trzeba dać coś od siebie, by urozmaicić życie lokalnej społeczności. To kolejny dowód na siłę więzi między ludźmi, jaką zawsze dało się odczuć na Śląsku.

 

Czy jako doświadczony, ceniony aktor ma pan jeszcze jakieś zawodowe marzenia?

Staram się nie myśleć takimi kategoriami, bo zwykle nic z tego nie wynika. Jest wielu wybitnie utalentowanych aktorów, którzy nigdy nie dostali roli na miarę swoich możliwości. Miałem to szczęście, że ze mną było inaczej, ale wcale nie jest powiedziane, że otrzymam jeszcze kiedyś propozycję na miarę „Gier ulicznych” albo „Wesela”. Mam upatrzone ze dwie, trzy role, które bardzo chciałbym zagrać w teatrze, ale pozwoli pan, że konkrety zatrzymam dla siebie.

5 marek dzidziel smarzowski dom zy moje crki krowy gejsza aktor film 

Kadr z serialu „Dziewczyny ze Lwowa”

Fot. materiały prasowe