Jednym z najważniejszych gości zakończonego niedawno festiwalu Millennium Docs Against Gravity był Wiktor Jerofiejew. Kontrowersyjny i poczytny pisarz wyjaśnia nam swoją teorię „nachuizmu”, wspomina niezwykłe spotkanie z Michelem Houellebecqiem i zapowiada nową książkę, która ukaże się jeszcze w tym roku.

 

Kilka lat temu stwierdził pan, że wielu Rosjan wyznaje filozofię „nachuizmu”, zgodnie z którą nie ma sensu o starać cię o cokolwiek w życiu, bo nasze położenie i tak się nie zmieni. Czy dziś „nachuizm” wciąż pozostaje popularną postawą wśród pana rodaków?

Zdecydowanie tak. Jedyna różnica polega na tym, że współcześnie coraz częściej towarzyszy mu pozorne wzmożenie patriotyczne. W praktyce jednak nacjonalizm pozostaje tylko kolejną z postaci „nachuizmu”. Ludzie akceptują propagandowy bełkot i deklarują przywiązanie do państwa wyłącznie dlatego, że zapewnia podstawowe świadczenia socjalne, a w konsekwencji nadal pozwala im rozkoszować się własnym lenistwem.

 

Podczas festiwalu Millennium Docs Against Gravity wziął pan udział w debacie po filmie „Zmiana”. Głośny dokument Siergieja Łoźnicy cofa nas do początku lat dziewięćdziesiątych, gdy w Związku Radzieckim na krótką chwilę uaktywniło się społeczeństwo obywatelskie. Czy myśli pan, że ma ono szansę odrodzić się we współczesnej Rosji?

Obawiam się, że została ona już bezpowrotnie utracona. „Zmiana” to jednak ważny film, który pozwala z nostalgią spojrzeć na moment nabywania przez mieszkańców ZSRR samoświadomości. Ludzie, po raz pierwszy na taką skalę, zrozumieli wówczas, że radzieckie władze zmuszały ich do czczenia fałszywych bogów, a koncepcje Lenina i Marksa zostały doszczętnie skompromitowane. W „Zmianie” widzimy społeczeństwo, które na krótką chwilę rezygnuje z „nachuizmu” i poszukuje wartości w jakie chciałoby uwierzyć. Problem w tym, że za ich wyraziciela uznało w końcu Putina, przemykającego zresztą przez ekran w jednej ze scen filmu. Większość Rosjan jest dziś zadowolona za swojego prezydenta, cieszy się z aneksji Krymu i z tego, że ich ojczyzna znowu zaczęła prowokować strach Zachodu. 

Na kształt współczesnej rzeczywistości w krajach byłego bloku wschodniego wpływ wywierają doświadczenia z czasów komuny. Jeśli przez ponad 40 lat bez przerwy piło się niedobrą wódkę, kac będzie trwał jeszcze długo. 

Choć rządzący Polską nienawidzą Putina, wielu publicystów wskazuje na to, że w swoich działaniach idą w jego ślady. Czy zgadza się pan z taką diagnozą rzeczywistości?

Nie wiem, czy użyłbym sformułowania, że „Polska ulega putinizacji”, ale język wydaje mi się w tej kwestii sprawą drugorzędną. Ważniejsze jest to, że regularnie odwiedzam wasz kraj od końca lat sześćdziesiątych i zaręczam panu, że jeszcze nigdy nie stykałem się tu z tak wielką dawką nacjonalistycznej agresji. Byłem w stanie wyobrazić sobie, że takie tendencje zapanują w Czechach albo na Węgrzech, ale w Polsce? W życiu! Z perspektywy rosyjskiej Polska wydawała się ostoją elegancji i wyrafinowania. Ze smutkiem obserwuję jednak, że rządzący robią wszystko, by zniszczyć ten wizerunek. Szans na jego ocalenie upatruję jednak w bliskości Zachodu. Dzięki naciskom Niemiec czy Francji choroba tocząca polską demokrację może okazać się łagodniejsza w skutkach, ale wciąż pozostaje chorobą.

 

Właściwie we wszystkich krajach słowiańskich dochodzą ostatnio do głosu tendencje nacjonalistyczne. Może po prostu nasze społeczeństwa nie są stworzone do demokracji?

To zabawne, że jako Słowianie podkreślamy poczucie wspólnoty wyłącznie, gdy mowa o zjawiskach negatywnych. Pozostawiłbym jednak z boku kwestie etniczne. Wydaje mi się, że znacznie większy wpływ na kształt współczesnej rzeczywistości w krajach byłego bloku wschodniego wywierają doświadczenia z czasów komuny. Jeśli przez ponad 40 lat bez przerwy piło się niedobrą wódkę, kac będzie trwał jeszcze długo. Choćbyśmy nie wiem jak mocno deklarowali przywiązanie do zachodnich wartości i stylu życia, minie jeszcze mnóstwo czasu zanim przyswoimy go na dobre.

 

Z drugiej strony, często podkreśla pan, że Europa Zachodnia również znajduje się dziś w głębokim kryzysie.

W największym stopniu dowodzi tego sytuacja na Ukrainie. Gdyby Zachód był zdolny do stanowczej reakcji, Putin w życiu nie pozwoliłby sobie na tak agresywne działania. Problemem Europy jest dziś nie tylko słabość polityczna, lecz także kulturalna i metafizyczna. Jednocześnie jednak musimy pamiętać, że nie po raz pierwszy Stary Kontynent znajduje się w kryzysie, a do tej pory zawsze udawało się go jakoś przełamać. Grunt to zatem nie załamywać rąk i szukać strategii wyjścia z impasu.

Naprawdę nie sądziłem, że dożyjemy czasów, w których pisarze będą potrzebować bodyguardów. Inna sprawa, że ochroniarze Houellebecqa byli tak uprzejmi jak potrafią być tylko Francuzi. Myślałem, że jeszcze chwila, a zaczną śpiewać, tańczyć i cytować Prousta. 

Takie same odczucia mogą pojawić się choćby po lekturze książek Michela Houellebecqa, których interpretacja – tak jak w przypadku „Uległości” – bywa czasem niemiłosiernie spłycana.

Michel jest moim przyjacielem i kilka tygodni temu odwiedziłem go w Paryżu. Ze zdziwieniem odkryłem, że na każdym kroku towarzyszą mu teraz – wynajęci przez wydawcę – ochroniarze. Naprawdę nie sądziłem, że dożyjemy czasów, w których pisarze będą potrzebować bodyguardów. Inna sprawa, że ochroniarze Houellebecqa byli tak uprzejmi jak potrafią być tylko Francuzi. Myślałem, że jeszcze chwila, a zaczną śpiewać, tańczyć i cytować Prousta.

 

W jednym z niedawnych wywiadów ułożył pan własny ranking najlepszych rosyjskich pisarzy XX wieku. Cieszy mnie, że umieścił pan w tym gronie Vladimira Nabokova. Za co konkretnie ceni pan tego autora?

Nabokov doskonale rozumiał na czym polega potęga literatury, która może być niezależna wobec publicystycznych uproszczeń i nie służyć niczemu poza sobą samą. Lektura „Ady” czy „Bladego ognia” stanowi wyśmienitą lekcję twórczej wolności. To tym większe osiągnięcie, że literaturze, która jest związana z rzeczywistością choćby za sprawą języka, znacznie trudniej było wybić się na niepodległość niż sztukom takim jak muzyka czy malarstwo. Nabokovowi udało się jednak do tego doprowadzić. Przeszkadza mi w nim właściwie tylko to, że –choć był wybitnym pisarzem pozostawał jednocześnie głęboko antypatycznym człowiekiem.

 

Co konkretnie ma pan na myśli?

Miałem okazję odwiedzić w Stanach kilka uniwersytetów, na których wykładał Nabokov i muszę powiedzieć, że nawet dziś, po wielu latach, mówi się tam o nim z niesmakiem i przedstawia jako strasznego narcyza. Osobiście nie znoszę arogancji, bo uważam, że może ona obrócić się przeciwko nam. Gdyby się uprzeć, można przecież przypomnieć sobie, że Nabokov wcale nie był skończonym geniuszem. Nie jest przecież tajemnicą, że pisał naprawdę okropne wiersze.

 

Od początku swojej kariery jest pan łączony z literackim postmodernizmem. Jak ocenia pan coraz częstszy we współczesnej literaturze odwrót od stylistycznych eksperymentów w stronę realizmu spod znaku Eleny Ferrante i Karla Knausgårda?

Jestem tej tendencji głęboko przeciwny. Literatura, która stawia sobie za cel jak największe zbliżenie się do rzeczywistości, traci tę błogosławioną autonomiczność, o której rozmawialiśmy przed chwilą. Zamiast tego, ogranicza własne ambicje i staje się mniej lub bardziej wyrafinowaną publicystyką. Jeśli za prawdziwych pisarzy uznamy Nabokova, Kafkę czy Joyce’a, wymienieni przez pana autorzy będą na ich tle tylko niezłymi dziennikarzami.

 

Jakie następstwa prowokuje ich popularność?

Zaczynamy stawiać przed literaturą coraz mniejsze wymagania. Ostatnio często zdarza się, że dziennikarze chcą zrobić mi przyjemność i mówią, że moja ostatnia książka wydaje się „miła”. Tymczasem to absolutnie najgorsza rzecz, jaką mogę usłyszeć! Nigdy nie byłem tak mało ambitny, by zadowalać się celem równie błahym jak poprawienie nastroju czytelnika.

 

Czy istnieją współcześni rosyjscy pisarze, których nie da się określić jako „miłych”?

Ze smutkiem stwierdzam, że ostatnim autorem literatury przez duże „L”  jest w moim kraju Wiktor Pielewin, który ma już ponad 50 lat. Wszyscy młodsi od niego piszą już, niestety, irytująco „miłe” książki.

 

Jak – prawie 40 lat po debiucie – ocenia pan ewolucję własnej twórczości?

Moja matka zawsze powtarzała, że mój pierwszy zbiór opowiadań – „Życie z idiotą”  mogła jeszcze dawać do czytania swoim znajomym. Gdy jednak pytali o moje kolejne książki, odpowiadała stanowczo: „to nie dla was!”. Postępowała bardzo rozsądnie, bo jeśli ktoś styka się z moim pisaniem i nie jest przygotowany na mocne doznania, kończy się to skandalem, który wybuchł choćby po premierze „Encyklopedii duszy rosyjskiej”. Trudno mi przewidzieć, czy podobnie czytelnicy zareagują na mój nowy zbiór opowiadań pod tytułem „Ciało”, który jest już przetłumaczony i ukaże się w Polsce pod koniec roku. Chętnie spotkam się z panem i porozmawiam o tym już po premierze.

 1 WIKTOR JEROFIEJEW wywiad moskwa moskow

Fot. wikipedia.org

Opracowanie graficzne Małgorzata Stolińska dla enter the ROOM