Wspólnie działają w PAH. Są tam, gdzie miejsce mają największe kryzysy humanitarne na świecie, zarówno konflikty zbrojne, jak i katastrofy naturalne. Pracują na najwyższych obrotach, by zrobić ze świata lepsze miejsce. Idealizm łączą jednak z twardym stąpaniem po ziemi. Wiedzą, że nie uratują wszystkich, chcą jednak ocalić jak najwięcej osób – nie tylko przed śmiercią, ale i chorobą czy utratą godności. Rozmawiamy z Janiną Ochojską – założycielką PAH i Marią Juraszczyk – dyrektorką działu Pomocy Humanitarnej i Rozwojowej organizacji.

 

Żyjemy w erze Internetu, jesteśmy codziennie bombardowani kolejnymi doniesieniami i obrazami. Jak mówić dziś o potrzebie pomocy humanitarnej, by przykuwać uwagę, a jednocześnie nie posługiwać się tanimi chwytami PR-owymi?

Janina Ochojska: Jeżeli mówimy o pomocy humanitarnej, podstawą jest założenie, że nie możemy wykorzystywać wizerunku osób cierpiących i pokazywać tych osób, w taki sposób, w jaki sami nie chcielibyśmy być pokazani. W tej sferze obowiązuje bardzo szczególna etyka. Nie podoba mi się robienie zdjęć gwiazdom z chorymi czy okaleczonymi dziećmi. Jestem również przeciwna pokazywaniu choćby fotografii dzieci z muchami na oczach. To uwłaczające. Może się wydawać, że jeśli wzruszymy ludzi takimi obrazami, uzyskamy większą pomoc, ale to tylko złudzenie. Pokazując takie obrazy działamy na emocje, a emocje nie są trwałe; nie dają organizacjom możliwości pozyskania trwałego wsparcia. Takie wsparcie można pozyskać tylko wtedy, gdy osoba, która wspiera organizację, rozumie problem, chce ten problem rozwiązać i akceptuje sposób, w jaki organizacja sobie z nim radzi. Dla mnie argument, że pokazanie drastycznych zdjęć w telewizji sprawi, że ludzie będą chcieli się zaangażować, nie jest żadnym argumentem. Dlatego w Polskiej Akcji Humanitarnej przyjęliśmy kodeks, który zabrania pokazywania tego typu obrazów.

Maria Juraszczyk: I mnie, jako zwykłemu użytkownikowi sieci, często trudno przejść przez ten nadmiar informacji i wyłowić ważne doniesienia. Trzeba jednak uwrażliwiać odbiorców i pokazywać prawdę. Jak pani powiedziała, żyjemy w specyficznych czasach ze względu na Internet, ale żyjemy też w czasach, w których ma miejsce ogromna ilość kryzysów humanitarnych. Nigdy nie mieliśmy tak dużo pracy jak teraz i wygląda na to, że będziemy mieć jej jeszcze więcej, co nie jest dobrą informacją. Organizacja Narodów Zjednoczonych wyliczyła, że obecnie aż 60 milionów osób potrzebuje pomocy humanitarnej. Musimy się włączać i pomagać.

Nie podoba mi się robienie zdjęć gwiazdom z chorymi czy okaleczonymi dziećmi. Jestem również przeciwna pokazywaniu choćby fotografii dzieci z muchami na oczach. To uwłaczające. Może się wydawać, że jeśli wzruszymy ludzi takimi obrazami, uzyskamy większą pomoc, ale to tylko złudzenie. 

Jak działa program pomocy natychmiastowej PAH?

Maria Juraszczyk: W miejscach, w których pracujemy dysponujemy programami pomocy natychmiastowej nazywanymi emergency response. Gdy dostajemy telefon, że wybuchł nagle nowy kryzys w Sudanie Południowym lub doszło do jego nasilenia i ludzie uciekają z domów, jesteśmy w stanie w ciągu 24 godzin być na miejscu i dostarczać pomoc. Posiadamy specjalnie przygotowane, wykwalifikowane grupy pracowników dedykowane wyłącznie do tego typu projektów i działań.

 PAH Polska Akcja Humanitarna w Sudanie Poudniowym 2

Kryzys humanitarny w Sudanie Południowym, fot. Maciej Moskwa/ Testigo documentary

Wielu ludzi zakłada, że osoby pracujące w organizacjach pozarządowych muszą mieć przede wszystkim dobre serce i chcieć pomagać; że w większości przypadków pracują za darmo, ale przynajmniej dużo podróżują. Dlaczego cały czas funkcjonuje tak dużo mitów?

Janina Ochojska: Przyzwyczajamy się do pewnych stereotypów. Gdy ludzie myślą o pracownikach organizacji pozarządowej, od razu przywołują pewne wyobrażenie. Nie dopuszczają do siebie faktu, że ci pracownicy przecież też muszą z czegoś żyć. Istnieje jakieś dziwne przeświadczenie, że skoro ktoś pracuje w organizacji pozarządowej, robi coś dla idei, koniecznie powinien robić to za darmo. Tymczasem przy takim profesjonalizmie organizacji, jaki jest niezbędny, jest to po prostu niemożliwe. Praca w organizacji pozarządowej to praca 24 godziny na dobę. Po powrocie do domu człowiek nie zapomina o tym, co robi. Wojna w Syrii nie kończy się przecież w momencie, gdy wychodzę z pracy. Tymczasem zauważyłam, że kiedy rozmawiam z dziennikarzami o misjach PAH, o ile nie podkreślę, że za misję odpowiadają pracownicy, a nie wolontariusze, dziennikarze najczęściej piszą o wolontariuszach.

 

Dlaczego przy takich misjach nie mogą pracować wolontariusze?

Janina Ochojska: Nasi pracownicy są na misjach co najmniej rok, a często i dwa lata. Niewielu Polaków mogłoby pozwolić sobie na tak długi okres pracy za darmo. Niewielu ma możliwość odłożenia takiej sumy pieniędzy, nie ma też pracodawców, którzy zgodziliby się, żeby ich pracownik miał tak długą przerwę. W warunkach niestabilnego rynku pracy, trudno podejmować tego typu decyzje. Poza tym pracownicy humanitarni to ludzie, którzy muszą być odpowiednio przygotowani do wykonywania powierzonych im zadań. To bardzo odpowiedzialna praca, bo w pewnym sensie polega na decydowaniu o losach ludzi, którym się pomaga. Wolontariusz, który ma dobre serduszko to nie jest ktoś, kogo mogę wysłać na misję. Oprócz tego praca w organizacji pozarządowej to bardzo często praca w środowisku niebezpiecznym. W PAH mamy do czynienia z wojną właściwie we wszystkich krajach, w jakich pracujemy oprócz Nepalu. Syria, Somalia, Sudan Południowy, Ukraina – będąc w tych krajach czasem się boimy, bo przecież udzielamy pomocy w warunkach wojennych. Na miejsce musimy wysyłać ludzi profesjonalnych, odpowiednio przeszkolonych, posiadających nie tylko właściwe cechy charakteru, ale i umiejętności. Większość z naszych pracowników misyjnych, którzy chcą się ustabilizować i mieszkać w Polsce, trafia albo do organizacji rządowych, albo do świetnych firm. Są wyłapywani przez headhunterów, bo ludzie z takim doświadczeniem, zdolnością pracy w terenie i działania w sytuacji kryzysowej, nabywają niebywałych umiejętności. To nie mogą być wolontariusze. Zresztą bardzo bym chciała, aby zawód pracownika humanitarnego został w Polsce wpisany do spisu zawodów i aby zaczęto go wreszcie traktować jako zawód. Bardzo trudny, elitarny, ale zawód. Między innymi w krajach anglosaskich tradycja kultury pracy organizacji pozarządowych jest tak wysoka. Ludzie doskonale rozumieją konieczność zatrudnienia pracowników i nie wyobrażają sobie, by organizacja rozwiązująca różne problemy społeczne pracowała za darmo.

Pracownicy humanitarni to ludzie, którzy muszą być odpowiednio przygotowani do wykonywania powierzonych im zadań. To bardzo odpowiedzialna praca, bo w pewnym sensie polega na decydowaniu o losach ludzi, którym się pomaga. Wolontariusz, który ma dobre serduszko to nie jest ktoś, kogo mogę wysłać na misję.

Czy wysoki profesjonalizm zakłada dystans? Zawsze podkreślają panie, że PAH pomaga całym społecznościom, a nie konkretnym jednostkom. Na miejscu misji stykają się państwo nieraz z dramatycznymi sytuacjami, z ludźmi, którzy prawdopodobnie zapadają w pamięć bardziej niż inni. Jak wytrzymać psychicznie? Jak się zahartować? A może nie powinno się hartować?

Maria Juraszczyk: Zachowanie równowagi psychicznej w tak skrajnych warunkach jest oczywiście bardzo trudne, ale my starannie się do tego przygotowujemy. Już na etapie rekrutacji przeprowadzane są testy psychologiczne, które pomagają stwierdzić, czy dana osoba jest wystarczająco odporna, by pracować w takich warunkach. Oczywiście nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Pracownicy, którzy wyjeżdżają na misję, odbywają najpierw specjalne szkolenia. Umożliwiamy im spotkania z psychologami i dbamy o to, by bardzo regularnie udawali się na urlop. Zasadniczo nie ma możliwości, by pracownik przebywał w danym miejscu dłużej niż 3 miesiące bez przerwy. Potrzebna jest równowaga między pracą a odpoczynkiem. Ważne jest utrzymywanie kontaktu z Polską i z rodziną.

Janina Ochojska: Dystansu nie da się zachować. Nasi pracownicy misyjni stykają się z ogromnym ubóstwem i z problemami, z którymi większość Polaków nigdy nie miała do czynienia. Kiedy człowiek widzi głodne dziecko w podartej koszulce czy kobiety noszące wodę, chciałby zrobić coś więcej. Będąc na misji trzeba mieć jednak świadomość, że nie zrobi się wszystkiego i dla wszystkich. Trzeba uświadomić sobie, że jedzie się na miejsce z wyraźnie określonym zadaniem. Gdy wchodzi się do obozu dla uchodźców w Somalii, widzi się niewyobrażalną dla nas nędzę. Nie da się zahartować na ten widok. Jednak zadaniem PAH w Somalii jest umożliwianie dostępu do czystej wody pitnej oraz budowanie studni i toalet, gdzie kobiety (bo to ich i dzieci jest w takich obozach najwięcej) mogą się umyć czy wyprać ubrania. Naszym zadaniem jest stworzenie jak najlepszych warunków higienicznych, by zapobiec chorobom i ich rozprzestrzenianiu się. Każdy pracownik jedzie na misję z określony zadaniem i kładziemy nacisk na wykonanie tego zadania. Po prostu nie mamy środków na zrobienie czegoś innego, na przykład postawienie szkoły. Osoba jadąca na misję musi mieć tego świadomość i stąpać twardo po ziemi. Natomiast nie wyobrażam sobie, żeby pracownik humanitarny nie miał w sobie empatii i współczucia; żeby nie poruszała go nędza czy trudne warunki życia innych. Empatia jest konieczna. Przecież nie jest tak, że wchodzimy do jakiegoś obozu, coś tam robimy i wychodzimy. Trzeba nawiązać kontakt z lokalną społecznością, która w tym obozie mieszka. Nie jesteśmy w stanie uniknąć rozmów i tego bardzo trudnego widoku. Pracownik humanitarny musi więc znaleźć równowagę pomiędzy empatią a profesjonalnym działaniem. Inaczej będzie tylko płakał i czuł się bezradny, widząc taki ogrom nieszczęścia. Muszę przyznać, że ja już dawno temu pogodziłam się z tym, że nie uratuję wszystkich. I ta świadomość wyzwala, bo pomaga zarówno w zdobywaniu nowych środków, jak i dokonywaniu wyborów. A pomaganie jest sztuką dokonywania wyborów. W ogóle w życiu jesteśmy skazani na ich podejmowanie.

 PAh Woda dla Somalii 2

Woda dla Somalii, fot. PAH

W jednej ze swoich książek Alice Munro napisała kiedyś, że „ludzie, którzy chcą poczuć się dobrze pomagając innym, z reguły bardziej im szkodą”. Zgodziłyby się z tym panie?

Janina Ochojska: Wszystko zależy od tego, co ktoś ma na myśli. W pomocy humanitarnej bardzo dużo jest nieodpowiedzialnych działań. Zdarza się, że tak zwany „biały człowiek” przyjeżdża do jakiegoś kraju afrykańskiego, buduje szkołę i wyjeżdża. To jest szkodliwe działanie. Na przykład w Afganistanie, pluton ochrony polskiego wojska PRT (Provincial Reconstruction Team) zbudował szkołę z wielkim logo PRT. Szkoła została zburzona przez talibów ze względu na logo i dlatego, że było wiadomo, iż zbudowało ją wojsko. To tylko zaszkodziło lokalnej społeczności. Talibowie uznali, że ludzie z wioski współpracują z ich wrogami. Za każdym razem, zanim podejmie się działanie, trzeba wziąć pod uwagę sytuację w danym kraju i wszystkie lokalne uwarunkowania. Podam inny przykład: w Sudanie Południowym została zbudowana super szkoła – z panelami słonecznymi, komputerami, nowoczesnym sprzętem. Tylko nie pomyślano o tym, że po wyjeździe organizacji nie miał już kto tej szkoły prowadzić i utrzymywać. Sudan Południowy jest krajem na takim etapie rozwoju, że budowanie tam tego typu szkoły jest w tym momencie po prostu bezsensowne. Lepiej zbudować dobre zadaszenie i dać nauczycielowi rower, by mógł dojeżdżać do różnych wiosek, do małych dzieci. I to jest bardzo dobry początek. Po trzęsieniu ziemie w Nepalu Polacy bardzo chcieli się zaangażować i pomóc. Jednak ludzie zaczęli masowo przekazywać nam żywność, koce, śpiwory. Te rzeczy niewątpliwie były potrzebne na miejscu, ale ich przetransportowanie byłoby nieopłacalne. Musieliśmy tłumaczyć, że lepiej kupować je na miejscu. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o żywność, bo ludzie wolą korzystać z produktów, które znają i których wiedzą, jak używać. Taka nieadekwatna pomoc szkodzi, także obrazowi organizacji humanitarnych. Na szczęście my Polacy wiemy coraz więcej, mamy coraz większe doświadczenie i możemy w związku z tym efektywniej pomagać. Jednocześnie na świecie wciąż dużo jest nieodpowiedzialnej, bezsensownej pomocy, oczywiście nie tylko polskiej.

Praca w organizacji pozarządowej to praca 24 godziny na dobę. Po powrocie do domu człowiek nie zapomina o tym, co robi. Wojna w Syrii nie kończy się przecież w momencie, gdy wychodzę z pracy.

Aby pomagać odpowiedzialnie, starają się państwo zawsze włączyć w swoje działania społeczności lokalne, zaktywizować ludzi. Bo w końcu kiedyś pomoc się kończy i trzeba zrobić coś, by ci ludzie potrafili sobie poradzić bez niej.

Maria Juraszczyk: Te działania zaczynają się od samego początku naszej pracy na miejscu. Nawet jeżeli dostarczamy pomoc bardzo doraźną, nie my decydujemy, jaka ta pomoc powinna być. Robimy bardzo dokładne rozeznanie potrzeb, rozmawiamy ze społecznością lokalną. Pozwalamy ludziom zdecydować, co jest im najbardziej potrzebne. Musimy mieć pewność, że dostarczamy właśnie to, co najpotrzebniejsze. Jeżeli angażujemy się w dłużej trwające projekty, na przykład budowę studni, decyzję o tym, gdzie tę studnię wybudować podejmujemy wraz z okolicznymi mieszkańcami. Podczas budowy zatrudniamy też pracowników z tej społeczności. Dzięki temu ci ludzie czują, że sami coś zbudowali, że są to ich studnie. Poza tym organizujemy specjalne szkolenia dla osób, które będą po naszym wyjeździe odpowiedzialne za utrzymanie takiej studni. Uczymy wymiany części, mycia i dbania o sprzęt. Gdy opuszczamy dany region, ludzie wiedzą, co mają robić, gdy studnia się zepsuje. Społeczność lokalna musi być włączana w działania na każdym etapie.

 

Skoro już jesteśmy przy temacie wadliwej pomocy, jakiś czas temu na łamach Gazety Wyborczej ukazał się artykuł o grzechach misji pokojowych Organizacji Narodów Zjednoczonych. ONZ przyznała niedawno, że stacjonujący w Republice Środkowoafrykańskiej żołnierze wykorzystywali seksualnie dzieci. Peter Gallo, jeden z dawnych śledczych w OIOS, czyli strukturze odpowiedzialnej w ONZ za kontrole i audyty, w rozmowie z „The Guardian” stwierdził, że przez 5 ostatnich lat organizacja cierpiała z powodu nepotyzmu, korupcji i niekompetencji. Takie sprawy powodują, że ludzie zaczynają wątpić w organizacje mające nieść pomoc humanitarną.

Janina Ochojska: Uważam, że najbardziej skuteczne są organizacje, które maja taką wielkość, że da się nimi zarządzać bez zbędnej biurokracji. To jest oczywiście bardzo rozmyta definicja. Struktura ONZ jest rzeczywiście mocno zbiurokratyzowana i organizacja ta na pewno nie jest wydolna. Dysproporcje między ilością pieniędzy, jaką ONZ ma do dyspozycji, a pomocą, jakiej udziela, są bardzo duże. Natomiast w organizacjach takich, jak nasza, właściwie w ogóle nie można mówić o biurokracji. W związku z tym nasza efektywność jest o wiele większa. W PAH około 10-15% środków przeznaczamy na tak zwane koszty administracyjne. Ale takim kosztem jest na przykład wynagrodzenie pracownika na misji albo zakup samochodu, którym musi się on na tej misji poruszać. Staramy się jak najwięcej pieniędzy przeznaczać na samą pomoc. Są instytucje, które wydają bardzo dużo pieniędzy na siebie i są takie, które po prostu nie wydają. Jeżeli chcemy wspierać efektywną pomoc humanitarną, przyjrzyjmy się konkretnym organizacjom i zastanówmy, zanim podejmiemy decyzję, kogo wesprzeć.

 PAH Kryzys humanitarny na Ukrainie

Kryzys humanitarny na Ukrainie, fot. PAH

Czytałam jedną z pani wypowiedzi na temat tego, że wśród 500 najbogatszych Polaków nikt nie chciał zostać ofiarodawcą PAH. Kto w takim razie wpłaca pieniądze? Polacy chcą pomagać?

Janina Ochojska: Sądzę, że kiedy do Polaków dociera informacja o potrzebie pomocy od wiarygodnej organizacji, bardzo chętnie pomagają. Powstaje mnóstwo nowych akcji i inicjatyw, Jurek Owsiak co roku zbiera coraz więcej – to wszystko świadczy o tym, że chcemy pomagać. Natomiast to, że najbogatsi nie pomagają PAH, nie znaczy, że nie pomagają innym organizacjom. Myślę, że to, co robi PAH, wciąż nie jest rozumiane przez wiele osób. Mówi się, że w Polsce też jest bieda, że też mamy swoje potrzeby – to wszystko jest prawdą, nie przeczę, że w Polsce potrzeba pomocy. Jesteśmy jednak krajem stosunkowo zamożnym, nie toczy się u nas wojna. Nie jesteśmy na aż tak złej pozycji, żeby nie być w stanie pomagać innym. A to wcale nie jest tak oczywiste dla niektórych, również dla tych najbogatszych. Jestem jednak nastawiona optymistycznie. Myślę, że idziemy w dobrym kierunku.

Maria Juraszczyk: Na pewno jest jeszcze sporo do zrobienia, ale mam o naszym społeczeństwie jak najlepsze zdanie. Lubimy sobie ponarzekać sami na siebie, ale nie można z tym przesadzać. Polacy potrafią się zaangażować i być wrażliwymi na krzywdę ludzką. Owszem, zdarzają się pytania, dlaczego PAH pomaga poza Polską, ale te pytania nikną, gdy ogłaszamy apele o pomoc i społeczeństwo reaguje.

 

W tym momencie działają państwo w Somalii, Nepalu, Sudanie Południowym, Syrii i na Ukrainie. Dlaczego akurat w tych miejscach pomoc jest najbardziej potrzebna?

Maria Juraszczyk: PAH pomaga tam, gdzie jest najtrudniej, gdzie mają miejsce największe kryzysy na świecie. W przypadku Somalii są to kryzysy, które ciągną się od wielu lat, ale sytuacja wewnątrz kraju jest cały czas niestabilna. Powracające susze czy powodzie tylko się do tego dokładają. Pomoc jest cały czas potrzebna.

 

W Somalii powodem problemów są również konflikty na tle klanowym. Do obozów trafiają ludzie z bardzo różnych regionów, a same obozy są podzielone na dzielnice odpowiadające tym regionom. Czy dochodzi do konfliktów wewnątrz obozów?

Maria Juraszczyk: Somalia wyróżnia się na mapie Afryki jako dość jednolity etnicznie kraj. Somalijczycy mówią tym samym językiem, są tego samego pochodzenia, wyznają tę samą religię. Mamy tam jednak do czynienia z podziałem klanowym. Niestety do całej tej wybuchowej mieszanki dochodzi jeszcze Al-Shabab, czyli islamskie, fundamentalistyczne bojówki powiązane z Al-Ka’idą, które chcą przejąć kontrolę nad krajem. Gdy Al-Shabab próbuje siłą opanować jakiś region, osoby zamieszkujące ten obszar muszą się przenieść. My pomagamy tym ludziom przeżyć w obozie dla uchodźców wewnętrznych. Zdarzają się konflikty klanowe wewnątrz obozów, ale organizacje humanitarne nauczyły się już tak organizować obozy, by minimalizować ilość takich starć i sytuacja nie jest aż tak zaogniona.

 PAH Woda dla Somalii 3

Woda dla Somalii, fot. PAH

Sudan Południowy to natomiast najmłodszy kraj na świecie, bardzo niestabilny politycznie i ekonomicznie. Z jakimi potrzebami się tam państwo stykają?

Maria Juraszczyk: W Sudanie Południowym zajmujemy się głównie dostępem do czystej wody. Sytuacja zarówno polityczna, jak i ekonomiczna jest bardzo niestabilna. Inflacja zmieniła się w hiperinflację, ludzie są po prostu skrajnie biedni. A przez nasilające się konflikty etniczne są zmuszeni do ciągłych zmian miejsca zamieszkania. My staramy się pomagać im w tych momentach najbardziej kryzysowych, gdy opuszczają swoje domy i nie mają po prostu niczego. W regionach bardziej stabilnych naprawiamy i budujemy studnie, ułatwiamy dostęp do czystej, świeżej wody.

 

Nepal to za to jedyne miejsce, w którym państwo działają, gdzie powód kryzysu nie jest polityczny. Jak wygląda sytuacja w tym momencie?

Maria Juraszczyk: W Nepalu wciąż jest wiele potrzeb. W tym momencie kończymy odbudowę 5 szkół. Problemem w Nepalu jest fakt, że pomoc humanitarną przejęło państwo. Z jednej strony ma to swoje plusy, bo to obywatele wiedzą najlepiej, jakie mają potrzeby. Z drugiej strony jednak mamy do czynienia z wielką opieszałością i biurokracją. Dostarczanie pomocy trwa bardzo długo. Czekaliśmy miesiące na pozwolenia na budowę, a ludzie nadal żyją w blaszanych barakach w wysokich górach. Tak musieli przetrwać zimę.

 

Jak często zmagają się państwo z takimi problemami braku współpracy ze strony władz lokalnych?

Maria Juraszczyk: Każdy kraj jest zupełnie inny, trudno je do siebie porównywać. Zawsze w pierwszej kolejności staramy się ułożyć współprace z władzami lokalnymi, bo bez nich nie bylibyśmy w stanie działać. Zdarzają się różnorodne problemy, wynikające przeważnie z braku komunikacji, z surowych przepisów bądź z biurokracji. Jednak w większości przypadków udaje nam się dogadać ze społecznością lokalną. Zdarzają się też bardzo dobre przykłady współpracy, na przykład na Filipinach poziom zaangażowania i mobilizacji społeczeństwa lokalnego był naprawdę godny podziwu.

PAH syria

Syria, dystrybucja wody dla uchodźców wewnętrznych, marzec 2016, fot. PAH

O Syrii słyszymy w mediach więcej, niż choćby o Somalii, ze względu na to, że działania na tamtejszych terenach mają bezpośredni wpływ na to, co dzieje się w Europie. Wciąż jednak nie wiemy dużo. Czytamy, że skala zniszczeń jest ogromna, że nie ma szpitali, szkół. Jak wygląda tam życie codzienne?

Maria Juraszczyk: Myślę, że nam, Europejczykom, aż trudno to sobie wyobrazić. Ludzie żyją w ciągłym strachu i niepewności, bardzo często zmieniają miejsca pobytu, nigdy nie wiedzą, kiedy będą musieli uciekać. Brakuje im wszystkiego – dostępu do czystej wody, sanitariatów, ciepłych ubrań, jedzenia. To właśnie staramy się zapewnić.

 

Mam wrażenie, że w polskich mediach, nie tylko tabloidowych, stosunkowo rzadko mówi się o sprawach międzynarodowych. Tak właściwie temat pojawia się dopiero, gdy dana sprawa zaczyna dotyczyć też nas. Znacznie więcej jest informacji z polskiego podwórka, często małej wagi. Prędzej usłyszmy o kolejnej bezsensownej kłótni polityków, z której nic nie wynika, niż o Sudanie Południowym. Może w tym tkwi problem – dlatego ludzie za mało interesują się tym, co dzieje się na świecie, nie mają wykształconej odpowiedzialności globalnej, mówią, że pomoc należy się przede wszystkim Polsce?

Janina Ochojska: Na pewno media powinny zwracać większa uwagę na sprawy międzynarodowe. Jeżeli przejrzy pani dziś najważniejsze media w sieci, informacji ze świata jest mało. Mam na myśli informacje dotyczące wszystkich kontynentów, bo przecież wszędzie coś się dzieje! Trwają wojny, ale i dzieją się dobre rzeczy. Gdyby chciała pani znaleźć w polskich mediach jakąś pozytywną wiadomość z Afryki, musiałaby pani bardzo długo szukać – jestem ciekawa, ile takich informacji ukazuje się w trakcie roku. Natomiast kiedy wejdzie pani na stronę BBC, znajdzie całą sekcję poświęconą Afryce i to nie tylko zapełnioną informacjami o panującym głodzie. Kontynent afrykański jest jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się obszarów. Fakt, że istnieją tam tak wielkie kontrasty jest między innymi spowodowany tym właśnie rozwojem. My, Polacy, mamy o Afryce niewielkie pojęcie. Widzimy tylko głód i biedę. Ma pani rację – media powinny bardziej ugruntować naszą wiedzę o globalnych problemach świata i o tym, jak je rozwiązywać. Ja zawsze zamiast narzekać, staram się jednak myśleć pozytywnie i muszę przyznać, ze dużo się zmieniło w naszych mediach przez ostatnich dwadzieścia kilka lat. Informacje dotyczące świata są bardziej wnikliwe, lepiej przygotowane niż zaraz po transformacji.

 

Może nie możemy oczekiwać, że polskie media będą równie zaznajomione z tematyką międzynarodową, co BBC. W końcu przez ponad 40 lat żyliśmy za żelazną kurtyną. Anglicy mają za to swoją niekoniecznie chlubną spuściznę kolonialną. Afryka, Azja czy Australia zawsze ich interesowały. Pytanie, jak kształtować w Polakach odpowiedzialność globalną? Gdy przypomnę sobie czasy szkolne, razi mnie, że w programie nauczanie nie było właściwie żadnego przedmiotu, który odnosiłby się do problemów współczesnego świata. Jest historia, ale na zajęciach biegnie się od daty do daty, rzadziej analizując przyczyny i skutki zdarzeń. Do XX wieku dochodzi się już przeważnie pod sam koniec roku cyklu i przerabia się go na szybko, byle zdążyć. Jest WOS, ale często bazuje on raczej na teoretycznych rozważaniach socjologiczno-politologicznych, a nie na tym, co, gdzie i dlaczego dzieje się teraz.

Maria Juraszczyk: Zgadzam się, na pewno nie ma lepszej drogi niż przez edukację. Dlatego też PAH ma cały swój własny dział edukacji. Współpracujemy ze szkołami długofalowo, organizujemy różne akcje edukacyjne, tworzymy programy dotyczące pomocy humanitarnej. Musimy przyzwyczajać już młodych ludzi do tego, że powinni interesować się tym, co dzieje się na świecie; że ich wiedza i głos są ważne.

 PAH trzsienie ziemi Nepal Dzieciaki przy budynku tymczasowej szkoy Netrawoti

Nepal, dzieciaki przy budowie tymczasowej szkoły, fot. PAH

Trzeba edukować i uwrażliwiać, w przeciwnym razie grozi nam to, że kolejne pokolenia będą coraz bardziej eskapistycznie nastawione do rzeczywistości politycznej. A może nie tyle eskapistycznie, co po prostu wrogo? Na przykład słowo „uchodźca” budzi dziś w wielu Polakach nie tylko strach, ale i agresję.

Janina Ochojska: To wynika właśnie z braku wiedzy i kultury. My, jako PAH, tematem uchodźców zajmowaliśmy się przez 20 lat od 1993 roku i jesteśmy z tym tematem obyci. Rozumiemy to zagadnienie i zdajemy sobie sprawę z problemu. Namówienie mediów do pisania o uchodźcach było zawsze bardzo trudne, informacje pojawiały się rzadko. Winę ponosimy sami – rządy i społeczeństwo, bo odsuwaliśmy od siebie problem. Skoro mówiliśmy o milionie uchodźców z Ukrainy, to wychodzi na to, że w ogóle nie wiemy, kim są uchodźcy. A człowiek boi się tego, czego nie zna. Starsi ludzie mówią często na przykład, że boją się komputera. Czyli właściwie czego? Należy nazwać problem, żeby móc poradzić sobie z lękiem, oswoić go. Podobnie jak dziś o uchodźcach z Syrii, dyskutowało się kiedyś o Czeczenach. Niby przewinęło się ich przez Polskę tak dużo, a kto właściwe się z nimi zetknął? Kto ich poznał? Rozumiem ten lęk przed uchodźcami, bo powinno się robić o wiele więcej, by go uśmierzyć. Opowiedzieć o tym, jak w praktyce wygląda przyjmowanie tych ludzi i jaka może z tego płynąć korzyść dla Polski. Mało się o tym mówi, a przecież wśród uchodźców są też wykształceni, zdolni ludzie. W Polsce już mieszkają Syryjczycy, którzy pracują i uczą się, a ci urodzeni w Polsce, często czują się Polakami.

 

Co powinniśmy robić, by poradzić sobie z tak zwanym „kryzysem uchodźczym”?

Janina Ochojska: Niezbędne są dwa podstawowe działania. Po pierwsze – aktywność w krajach konfliktów czy miejsc problemów klimatycznych. Tylko w ten sposób możemy wydajnie zmniejszyć ilość uchodźców. Po drugie – przygotowanie społeczeństw na przyjęcie uchodźców. Jak bardzo byśmy nie narzekali i jakiego byśmy nie postawili muru, uchodźcy i tak tu dotrą. Ludzie, którzy nie mają co jeść czy jak nakarmić dzieci, nie przejmą się murem. Zrobią wszystko, by żyć. Stwórzmy dla nich bezpieczne miejsca u nas, bo uchodźstwo nie jest przyjemne, zawsze jest się obcym. A my myślimy przede wszystkim o tym, co nam nie pasuje.

 

Jak pomagać? Nie tylko uchodźcom, ale i ludziom, którzy żyją w krajach targanych konfliktami?

Maria Juraszczyk: Zachęcam do włączania się w nasze akcje, reagowania na apele, ale także upubliczniania informacji. Dziś nie tylko tradycyjne media mają znaczący wpływ na nagłośnienie jakiejś sprawy. Sharowanie informacji na wszelkich portalach społecznościowych przynosi równie duże efekty. Działanie każdego z nas może być dostrzeżone przez dziesiątki ludzi i może przekonać ich do udziału w jakiejś akcji. Zachęcam też do pracy w PAH, jak już wspominaliśmy, niebędącej wolontariatem. Na naszej stronie informujemy na bieżąco o wakatach.

PAH Polska Akcja Humanitarna w Sudanie Poudniowym 6

Kryzys humanitarny w Sudanie Południowym, fot. Maciej Moskwa/ Testigo documentary

Chcecie wesprzeć PAH, a może zorganizować własną akcję? Bardzo do tego zachęcamy, a poniżej zamieszczamy filmiki, z których dowiecie się jeszcze więcej na temat działania organizacji. Dodatkowe informacje znajdziecie również na Facebooku organizacji.

Fot. materiały prasowe PAH