„Zastanawiałem się ostatnio, jakie super moce chciałbym mieć” – żartował podczas naszego ostatniego spotkania, gdy jego agent wreszcie oddalił się na bezpieczną odległość. „Fajnie byłoby strzelać laserem z oczu. Pod warunkiem, że byłbym to w stanie kontrolować, bo głupio byłoby nagle spalić własną dziewczynę, siedząc wieczorem na kanapie. Nie warto być zombie, bo musisz wyjadać ludziom mózgi. Może wampirem? Ich łóżka zawsze są pełne – Bela Lugosi był w latach 30. symbolem seksu i na pewno na to nie narzekał. To może umówmy się, że najbardziej chciałbym zostać symbolem seksu w latach 30.” – śmiał się.

Yelchin zmarł w wyniku wypadku samochodowego 19 czerwca tego roku w wieku 27 lat. 

 

Zagrałeś w filmie, który nawiązuje do twojej punkowej przeszłości. W „Green Room” Jeremy’ego Saulniera członkowie amatorskiego zespołu spotykają na swojej drodze skinheadów i robi się, delikatnie mówiąc, gorąco.

Tak naprawdę sam jestem skinheadem – teraz kazali mi po prostu zapuścić włosy. Wcześniej powiedziałem to jednemu dziennikarzowi, a on po prostu siedział i grzecznie kiwał głową. Pewnie teraz napisze demaskatorski artykuł i stanę się persona non grata jak von Trier. A ja jestem przecież Żydem! Uważam, że warto pokazywać kulisy różnych ideologii. To pozwala je lepiej zrozumieć i pozwala z nimi walczyć. Znam ten świat, bo przez długi czas grałem na gitarze w zespole punkowym The Hammerheads i skinheadzi zawsze przychodzili na nasze koncerty. Przebywanie w takim otoczeniu nie jest przyjemne – nikt nie lubi oglądać wokół siebie swastyk.

 

To dość klaustrofobiczny film. Pomogło ci to, że już wcześniej znałeś większość ekipy?

Bardzo. Niektórych znałem nawet bardzo dobrze – z Imogen Poots byliśmy kilka lat temu parą, teraz się przyjaźnimy. Nie chciałbym tu rozwiewać czyiś iluzji, ale wszyscy, nawet faceci grający czarne charaktery, okazali się fantastyczni. Co było pomocne, bo kiedy jesteś w zespole, panuje tam bardzo specyficzna atmosfera. Praca na planie filmowym wygląda podobnie, dlatego dobrze, gdy ludzie autentycznie się lubią. Łatwiej wtedy stworzyć razem coś wartościowego. 

 

Bohaterowie filmu wciąż rozmawiają o tym, jaką muzykę zabraliby ze sobą na bezludną wyspę. Mam wielką ochotę zapytać cię o to samo.

Zupełnie jak mój bohater Pat też uwielbiam Misfits. No i Bad Brains – to świetne zespoły. I Dead Kennedys. Poczekaj, mam coś teraz wybrać? No dobrze. A więc oficjalnie: Bad Brains. A ukradkiem przemyciłbym też B.B. Kinga i Raya Charlesa, choć koledzy z zespołu nigdy by mi tego nie darowali.

1 actor aktor Anton Yelchin Odd Thomas Pogromca za 

Kadr z filmu „Odd Thomas”

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, byłeś świeżo po premierze „Burying the Ex” w reżyserii samego Joe Dante. Lubisz kino gatunkowe?

Kino gatunkowe to moja pasja – kocham kino klasy B, stare filmy legendarnej wytwórni Universal jak „Czarny kot” z Borisem Karloffem i Belą Lugosim albo „Kruk” oparty na podstawie wiersza Edgara Allana Poe. Nie stanowi to jednak powodu, dla którego wybieram konkretne projekty. „Burying the Ex” stanowił połączenie komedii romantycznej i filmu o zombie. Nie jest to nic wyjątkowego, zwłaszcza po „Wysypie żywych trupów.” Choć sam nie wiem, o czym mówię, bo wprawdzie dobrze znam Simona Pegga, ale nigdy nie widziałem tego filmu. Na pewno mu się do tego nie przyznam – został teraz współscenarzystą „Star Treka” i dziwnym trafem jego rola staje się coraz bardziej rozbudowana.

Kiedy dostajesz scenariusz od Joe Dante, nie możesz odmówić. To, co robi, to najprawdziwsze kino autorskie. Tylko ludzie czasem o tym zapominają, bo zbyt dobrze się bawią. Wybierając role zwracam uwagę na to, żeby historia była interesująca i żebym mógł opowiedzieć ją razem z ciekawymi ludźmi. Takimi jak Joe albo Patrick Stewart, który zagrał za mną w filmie „Green Room.”

 

Nie onieśmielają cię ludzie, którzy już tyle osiągnęli w tym zawodzie?

Za każdym razem, kiedy pojawia się możliwość, żeby pracować z kimś tak doświadczonym jak Patrick, od razu z niej korzystam. Takie osoby mnie nie onieśmielają, bo lubię z nimi rozmawiać. I nawet nie chodzi o to, że oczekuję jakiś życiowych rad. Wystarcza mi samo przebywanie w ich towarzystwie; przyglądanie się temu, jak się zachowują i jakimi kierują się wartościami. Nasiąkam tym wszystkim jak gąbka. Kiedy pracujesz na planie filmu, który jest dość wyczerpujący, fajnie jest wiedzieć, że po zakończeniu zdjęć masz z kim pogadać o rosyjskich powieściach. A jeśli jednocześnie jest też twoim idolem? Na pewno nie stanowi to problemu. 

 

Wspomniałeś o rosyjskiej literaturze. Czy jest to coś, co cię inspiruje?

Nastrój tych powieści, ich ładunek emocjonalny – to coś, z czym łatwo mi się utożsamić. W „Zbrodni i karze” są zawarte takie rzeczy, że czytając ją, masz ochotę wybiec z domu i zacząć krzyczeć: „O kurwa!” I to bez względu na to, skąd pochodzisz. Ale jeśli chodzi ci o to, czy jestem dumny z mojego pochodzenia… Wyjechaliśmy z Rosji, kiedy miałem zaledwie 6 lat i moi rodzice nigdy nie patrzyli wstecz. Od tego czasu byłem tam tylko kilka razy. Po raz pierwszy, kiedy miałem 18 lat i pracowałem nad filmem Rolanda Joffé „You and I”, a potem kiedy promowaliśmy „Star Treka.” Na pewno mogę odnaleźć w rosyjskiej kulturze i podejściu do życia wiele rzeczy, które są mi bliskie. Zwłaszcza pod względem emocjonalnym, bo to jest tam najważniejsze; filmy Tarkowskiego, choć nie najłatwiejsze w odbiorze, opowiadają właśnie o emocjach. To bardzo rosyjska cecha – chłodny intelektualizm, który skrywa w sobie te wszystkie gwałtowne namiętności. Moim ulubionym kompozytorem jest Rachmaninow i za każdym razem, kiedy słucham jego nagrań, intensywność zawartych w nich uczuć trochę mnie przytłacza. 

 2 Anton Yelchin actor aktor W ciemno. Star Trek

Kadr z filmu Star Trek

„Star Trek”, w którym zresztą grasz Rosjanina, zapewnił ci rozpoznawalność i trwałe miejsce w popkulturze. Jak ważne są dla ciebie te filmy?

Zdaję sobie sprawę z tego, jakie mam szczęście i nigdy nie przyszłoby mi do głowy narzekać na udział w czymś tak popularnym. Często to powtarzam, ale jako aktor mam kilka przykazań, których zawsze staram się przestrzegać. Po pierwsze: nie dyskryminuj. Jeśli materiał wydaje mi się ciekawy, jeśli reżyser ma coś do powiedzenia i jego film pozwala nam lepiej zrozumieć ramy, w jakie wtłacza nas społeczeństwo, może na mnie liczyć. Jeśli chce rozlewać krew na prawo i lewo, nie ma sprawy. Jeśli chce nakręcić skromny, wyciszony dramat, nie ma sprawy. Ważne, żeby było to inteligentne kino. Niedawno zagrałem w „Porto”, który był najprawdopodobniej najtańszym filmem w historii kina. A potem wróciłem na plan kolejnej części „Star Treka” i świetnie się bawiłem. Możliwość nawigowania pomiędzy tymi dwoma światami to rzadki przywilej. 

 

Nie odnosisz jednak wrażenia, że aktorzy gubią się nieco w takich superprodukcjach?

Po prostu chodzi w nich o zupełnie inne historie. Nie każdy film może być intymnym dramatem rozgrywającym się pomiędzy dwojgiem ludzi siedzących w pokoju. Wychodzę z założenia, że każde doświadczenie czegoś cię uczy. A zwłaszcza te, które okazują się do bani (śmiech). To fantastyczne, kiedy możesz przyglądać się temu, jak tacy profesjonaliści jak J.J. Abrams czy Justin Lin starają się zapanować nad tak gigantycznym przedsięwzięciem. W tych filmach technologia przypomina magię – czasem aż zapiera ci dech, a potem wracasz do domu i postanawiasz zrobić coś zupełnie innego. Jak „Green Room”, którego akcja toczy się tak naprawdę tylko w jednym miejscu, i to jeszcze wyjątkowo obskurnym. 

 

To chyba dość dziwne uczucie, gdy po raz pierwszy trzymasz w dłoni figurkę ze „Star Treka”, która ma twoją twarz.

Zupełny odlot – od razu oddałem ją rodzicom. Ale wciąż mam gdzieś w domu zabawki, które dodawali do zestawów dla dzieci w Burger Kingu. Jedna z nich stoi na biurku mojego najlepszego przyjaciela i za każdym razem, kiedy do niego przychodzę, coś tam na niej przyciska, a ona zaczyna mówić moim głosem. Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że doczekam dnia, kiedy będę miał własną gadającą figurkę… Sam nie wiem, jakbym się poczuł (śmiech).

4 Anton Yelchin actor aktor Eksperymentator

Kadr z filmu „Eksperymentator

Twoi rodzice, Irina Korina i Viktor Yelchin, osiągnęli w łyżwiarstwie figurowym prawie wszystko. Nie frustrowało cię, że nie jesteś im w stanie dorównać? 

To raczej oni odczuwali chyba pewną frustrację – jestem jedynakiem i przez długi mieli nadzieję, że wybiorę podobną drogę. Mam szczęście, bo choć bardzo wcześnie rozpocząłem karierę, nigdy nie miałem wrażenia, że ktoś mnie do czegoś przymusza. Wielu dziecięcych aktorów pracuje, bo chcą tego ich rodzice. Moi nigdy mnie do niczego nie namawiali. No, może tylko do sportu, ale szybko się poddali (śmiech). Aktorstwo wybrałem sam. To zabawne, bo jeśli muszę nabrać formy do filmu, zwykle nie stanowi to dla mnie problemu. Ale kiedy mam uprawiać sport dla przyjemności albo, co gorsza, zagrać w jakąś grę, jestem naprawdę beznadziejny. Najgorzej było, kiedy rodzice próbowali nauczyć mnie jazdy na łyżwach. Chyba po raz pierwszy przeszło im wtedy przez myśl, że ktoś musiał mnie podmienić w szpitalu.

 

Gdy rozmawialiśmy kilka lat temu, nadrabiałeś filmowe zaległości. Tylko wciąż byłeś jeszcze na etapie lat 20., bo musiałeś obejrzeć filmy z Douglasem Fairbanksem i już tam utknąłeś. Udało ci się przejść na kolejny poziom?

Tak, ale niezbyt daleko. Oglądam filmy dekadami i za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że nieźle mi idzie, okazuje się, że coś przegapiłem. No i wracam do punktu wyjścia. Najchętniej siedziałbym tu cały dzień i rozmawiał o wszystkich filmach, tylko nie moich. Kiedy razem pracowaliśmy, Joe Dante ciągle mi powtarzał, żebym przyhamował. Po przecież mam jeszcze sporo czasu. Ale mnie to naprawdę interesuje! Nie muszę z tego rezygnować, nawet kiedy pracuję, bo mam na wyciągnięcie ręki niesamowite archiwum zwane Netflix, do którego mogę sięgać za każdym razem, kiedy szukam inspiracji. Skoro już pracuję w tym przemyśle, chyba powinienem dobrze go poznać. 

 

Słyszałam, że kiedy byłeś mały twoi rodzice zmuszali cię do oglądania filmów Antonioniego.

Antonioniego, Felliniego, oglądaliśmy dzieła włoskiego neorealizmu i francuskiej Nowej Fali. Moi rodzice starali się, by w naszym domu pamiętano o osiągnięciach europejskiego kina – na tych filmach się wychowałem. Stanowiły część mojego dzieciństwa. Może dlatego, kiedy wreszcie pojechałem na festiwale w Wenecji i Cannes, stanowiło to dla mnie tak wielkie przeżycie. Trochę później, już na własną rękę, odkryłem kino amerykańskie. I jest mi chyba jednak najbliższe, bo ma w sobie pewną niedoskonałość. A to właśnie niedoskonałe kino jest najpiękniejsze, bo przypomina ci, że stoją za nim ułomne istoty ludzkie (śmiech). Nie sądzę, żebym postrzegał kino amerykańskie z innej perspektywy tylko dlatego, że urodziłem się w Rosji. Postrzegam je inaczej, bo dorastając oglądałem zupełnie inne filmy. 

 

Fot. materiały prasowe