Jak to się stało, że mimo niemal 70 lat pracy twórczej, płyta „Penderecki conducts Penderecki vol.1” jest pierwszą, na której dyryguje Pan Profesor Orkiestrą i Chórem Filharmonii Narodowej?

Pierwsze spotkanie z zespołami Filharmonii Narodowej miało miejsce jeszcze w latach 60., ale wówczas byłem tylko kompozytorem. Z czasem zacząłem zdawać sobie sprawę, że też potrafiłbym dyrygować. Nigdy nie byłem do końca zadowolony z tego, jak kierują moimi utworami inni dyrygenci. Zawsze coś było nie po mojej myśli, więc zdecydowałem, że sam będę to robił. A że trzeba było trochę poczekać na wspólną płytę z Orkiestrą i Chórem Filharmonii Narodowej? Tak się po latach złożyło.

 

Utwory, które trafiły na płytę, to efekt wyłącznie Pańskiego wyboru?

Wachlarz kompozycji był bardzo szeroki, miałem w czym wybierać. W pewnym sensie utwory, które znalazły się na pierwszym woluminie, to kombinacja dość przypadkowa. Zdecydowałem, że zacznę od „Dies Illa”, „Psalmów Dawida” i dwóch hymnów. Na kolejnych chciałbym jeszcze nagrać „Pasję”, Jutrznię” w języku starocerkiewnym czy „Kadysz” – to ważne dla mnie utwory, zależy mi, by samemu je poprowadzić. Choć mam świadomość, że wszystkiego nie zdążę nagrać.

1 penderecki krzysztof album muzyka wywiad plyta kompozytor 

Dziś aż trudno uwierzyć, że był moment, gdy orkiestry odmawiały grania Pańskich utworów?

Muzyka, którą proponowałem, była zupełnie inna. Byłem wówczas czołowym awangardzistą, pisałem muzykę, jakiej nie pisał wtedy nikt. Były to jednocześnie utwory bardzo trudne do wykonania, niemal na granicy wykonywalności dla chóru i orkiestry, a przez to niepopularne. Sam chętnie do nich wracam, bo to moja młodość i dosłownie – moja muzyka. Dziś jest inaczej, niektórzy próbują pisać w podobny sposób, ale w latach 60. było to absolutnym novum.

 

To muzyczne novum było efektem przekory, buntu?

Czas, w którym zaczynałem komponować był charakterystycznym momentem w historii sztuki w ogóle. Powstawała wówczas także nowa poezja czy teatr. Tworzono naprzeciw tradycji i naprzeciw tradycji wykonawczej. Choć był w tym na pewno duży procent buntu, kończyłem studia i chciałem pójść własną drogą.

 

Razem z Panem szedł opór wobec systemu?

Tak to było postrzegane, ale powiedziałbym raczej, że to był bunt młodego człowieka, który po prostu chce być sobą. Bo trzeba też powiedzieć jasno, że władza popierała wówczas sztukę, nie tak jak dziś, że trzeba się prosić o pieniądze.

2 penderecki krzysztof album muzyka wywiad plyta kompozytor 

Jednak miał Profesor problemy z paszportem?

Miałem, jak wszyscy zresztą. Nikt z młodych nie mógł wówczas swobodnie podróżować. Dlatego, żeby móc to robić, wziąłem udział w konkursie dla kompozytorów, w którym pierwszą nagrodą był właśnie paszport na Zachód. Postanowiłem, że go dostanę, ale na wszelki wypadek napisałem trzy różne utwory – jeden prawą ręką, drugi lewą – jestem oburęczny, więc nie stanowiło to dla mnie kłopotu  a o przepisanie trzeciego poprosiłem znajomą osobę z wydawnictwa. Wysłałem te trzy kompozycje i okazało się, że zająłem wszystkie miejsca. To było wielkie szczęście i wielkie wydarzenie, nie można było wówczas na młodego, utalentowanego zwycięzcę nie zwrócić uwagi. A utwory te są grane do dziś.

 

I pomyśleć, że był Pan samoukiem?

Od dziecka byłem otoczony muzyką. Mieszkałem w Dębicy, wówczas małym miasteczku, gdzie trudno było o naukę pod okiem doświadczonego grona. Na szczęście miałem bardzo dobrego nauczyciela od skrzypiec. Reszty uczyłem się sam. I tak do 17. roku życia.

 

Nie miał Profesor momentów zniechęcenia?

Nigdy, to była kwestia ambicji. Motywacji akurat mi nie brakowało, bo chciałem być kimś. Kiedy miałem 6 lat, ojciec dał mi do ręki skrzypce i zwyczajnie kazał mi się uczyć. Na początku nie za bardzo podobał mi się ten pomysł, wolałem się bawić z kolegami. Ale granie szybko mi się spodobało, nawet zacząłem sam dla siebie komponować. Ojciec to zauważył i któregoś dnia zawiózł mnie do Krakowa, gdzie mogłem już uczyć się teorii. Nigdy nie miałem wątpliwości, że to był dobry wybór.

3 penderecki krzysztof album muzyka wywiad plyta kompozytor 

Jak na artystę jest Pan świetnie zorganizowany, niczym przedsiębiorca!

Pochodzę z prawniczej rodziny, miałem w niej kilku adwokatów, mój dziadek założył w Dębicy bank, wykładał matematykę. Myślę, że to moje zorganizowanie jest kwestią wychowania. Wiele zawdzięczam też żonie Elżbiecie, która od lat pomaga mi w kalendarzu, pakowaniu czy korespondencji. Poznaliśmy się dopiero w 1966 roku. Komponować zacząłem pod koniec lat 50., więc jakiś czas radziłem sobie sam i to całkiem dobrze. Choć muszę zaznaczyć, że nie było wówczas tak wielu wielkich festiwali jak obecnie.

 

Dziś muzyka Profesora spotkała się nawet z muzyką popularną, wówczas połączenie nie do pomyślenia?

Spotkanie z Jonnym Greenwoodem rzeczywiście uważam za nietypowe w swoim dorobku, ale niezwykle owocne i twórcze. Nasz wspólny koncert pomógł mi zrozumieć, jak wiele muzyka, nazwijmy ją ogólnie „pop”, czerpie z muzyki poważnej. Nie powstaje w oderwaniu, jak mogłoby się wydawać, artyści nie wymyślają dzisiaj niczego nowego, źródłem dla nich jest wciąż muzyka, którą sam kiedyś rozwijałem. Mimo że przed połączeniem własnych utworów z muzyką Greenwooda mówiłem, że to nie moja bajka, świetnie się w niej odnalazłem i bardzo cenię sobie tamto spotkanie.

 

Życzyć Profesorowi kolejnej nieprzewidzianej współpracy?

Proszę mi życzyć jak najwięcej czasu, bo mam w głowie więcej pomysłów, niż jestem w stanie zapisać. Całe moje życie wyglądało w ten sposób – intensywne dni, codziennie napięty plan, kolejne zamówienia. I tak już pewnie zostanie, bo na emeryturę się nie wybieram!

8 penderecki krzysztof album muzyka wywiad plyta kompozytor 

Zdjęcia dzięki uprzejmości studia U22, fot. Magdalena Pomykała