Ile czasu minęło, od kiedy – ujmijmy to w ten sposób – wyruszyłaś w podróż i z niej nie wróciłaś?

Trzy i pół roku, nawet nieco więcej, w październiku miną cztery lata.

 

Jak to się wszystko zaczęło?

Nigdy nie byłam typem osoby, która chciała podróżować, odkrywać świat, zwiedzać. Zaczęłam trochę przez przypadek, a trochę ze zmęczenia pracą. Postanowiłam wyjeżdżać na weekendy w Europie – pojechałam do Budapesztu, Berlina, Lizbony, Wiednia. Spodobało mi się to na tyle, że pomyślałam, że mogłabym pojechać na kilka miesięcy do Azji. Zaczęłam zastanawiać się nad kierunkiem podróży, ale szukając biletu do Azji, natknęłam się na bilet dookoła świata i stwierdziłam, że go kupię, że to super pomysł. Więc w moim przypadku marzenie o podróżowaniu pojawiło się wtedy, kiedy pojawiła się możliwość. Wciągnęło mnie to na tyle, że do dziś obsesyjnie – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – podróżuję. Czasem warto jest sięgnąć po marzenia, których się tak naprawdę nie ma, zacząć robić rzeczy, których się nigdy nie chciało robić, bo może się okazać, że właśnie w tym jesteśmy dobrzy i to nam sprawia prawdziwą frajdę.

 

To jest właśnie ciekawe w twoim przypadku, że wielkie podróże nie były twoim marzeniem.

Wszyscy zawsze mówią: no i co, spełniłaś to marzenie o podróży dookoła świata, bo człowiek to całe życie o tym marzy. Tymczasem ja nigdy o tym nie marzyłam. Może wydawało mi się to zbyt odważne, sama nie wiem, w każdym razie  nigdy mnie to nie pociągało.

1 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

„Podróż dookoła świata” według mnie cały czas brzmi jakoś mistycznie, nieprawdopodobnie, jak coś zarezerwowanego jednak dla wybranej grupy osób. Ty się z tym pewnie nie zgodzisz?

Trochę się zgodzę, bo ogólnie rzecz biorąc, uważam, że podróże nie są dla wszystkich. Nie popieram opinii, że każdy może podróżować – nie każdy może, nie każdy lubi i nie każdy chce. Myślę, że podróż dookoła świata też nie jest dla wszystkich. Ale trzeba przy tym pamiętać, że można ją odbyć na przeróżne sposoby i znaleźć ten swój, ulubiony. Nie trzeba zasuwać bez złotówki w kieszeni autostopem, można to zrobić tak jak ja. Mnie było stać na to, żeby jechać w podróż, kupiłam bilet dookoła świata, więc miałam pewien schemat. Każdy może ten pomysł dostosować do swoich potrzeb – tak warto w ogóle patrzeć na podróże. Nie trzeba wzorować się na kimś, kto odbył podróż, na którą my sobie nie możemy pozwolić albo która nam nie do końca pasuje. Dostosujmy to do swoich możliwości i do tego, jak lubimy podróżować. O tym często się zapomina.

 

Jak wyglądała trasa tej pierwszej podróży?

Poleciałam z Warszawy do Tajlandii, a potem do Malezji, Indonezji, Australii, Polinezji Francuskiej, Chile, Peru, na Kubę i do Meksyku, i wróciłam do Polski. Na trasie było 10 krajów.

 

Jak się do tego wyjazdu przygotowywałaś?

Przede wszystkim dużo pracowałam, bo musiałam na nią zarobić. Podstawowe założenie było takie, że miałam w czasie tej podróży nie pracować, tylko miało mnie być na nią stać. Starałam się więc zarobić tyle, żebym mogła mieć własny pokój z łazienką w hostelu, żebym mogła bez stresu doświadczać, próbować i robić różne rzeczy, tak na poziomie przeciętnego życia. Po drugie, posprzedawałam różne rzeczy, które nie były mi już do niczego potrzebne i zalegały gdzieś na półkach – książki, aparat fotograficzny, stary komputer, ubrania. Sprzedałam też samochód, bo uznałam, że nie ma sensu, żeby przez sześć miesięcy stał i się kurzył. Zbierałam gotówkę. Następnie zaszczepiłam się, przygotowałam się fizycznie – zaczęłam biegać, chodziłam na zajęcia z trenerem personalnym, żeby nauczyć się trochę samoobrony. Przebadałam się na wszystkie możliwe sposoby. No i musiałam skompletować wszystko, co mi było potrzebne. Nie miałam nigdy w życiu plecaka, z którym bym podróżowała, więc musiałam go sobie kupić, zastanowić się, co ze sobą zabrać – nie wiedziałam, jak to się robi, więc pakowałam się trochę w ciemno. Nie czytałam dużo o miejscach, do których jechałam, tylko podstawowe informacje, bo chciałam pojechać i być zaskoczona tym, co mnie spotka.

 

Podobno spakowałaś się w zaledwie 10 kilogramów, to robi wrażenie…

Wyszłam z założenia, że ja w ogóle nie wiem, co robię, gdzie jadę, jak to podróżowanie będzie wyglądać (śmiech). Pomyślałam, że warto, żebym sama była w stanie swój plecak wszędzie wnieść i kilka godzin z nim chodzić. Okazało się, że właściwie nic więcej nie było mi potrzebne – tych kilka podkoszulek i dwie pary krótkich spodenek wystarczyło.

Ale zdarzyło mi się popełnić błędy przy pakowaniu, na przykład przeczytałam w różnych mądrych książkach i na blogach, że świetne są takie spodnie z odpinanymi nogawkami z szybko schnącego materiału, a absolutnie nie wolno zabierać dżinsów, bo długo schną. To była totalna pomyłka. Na szczęście w Indonezji dołączyła do mnie moja mama, więc miałam okazję zrobić podmianki w bagażu. W genialnych, polecanych przez wszystkich spodniach z odpinanymi nogawkami czułam się beznadziejnie, nie chciałam w nich chodzić, a nie miałam swoich ukochanych dżinsów. Mama mi je dowiozła, wymieniłam je. Mój wniosek z pakowania jest taki, że trzeba zabierać ze sobą to, co się lubi – do dziś staram się tak robić i każdemu tak mówię. Dopóki to nie jest specjalistyczna wyprawa sportowa czy miesięczna przeprawa przez dżunglę, to zabierzmy to, w czym się czujemy wygodnie. Niech to nie będą stare, wymięte ubrania, bo potem będziemy musieli oglądać się na zdjęciach z Machu Picchu czy pod operą w Sydney właśnie w nich.

2 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

Mówisz o tym, że zaczęłaś trochę trenować, żeby być w lepszej kondycji, ale też ścięłaś włosy, żeby „nie kusić”. Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, a że miałam wtedy długie blond włosy, bałam się, że będą ją przyciągać, więc powiedziałam sobie: dobra, włosy odrastają. Zawsze dobrze się czułam w krótkich, więc po prostu je obcięłam. To był bardzo dobry ruch, bo oprócz nieprzyciągania uwagi, krótkie włosy były po prostu łatwiejsze w utrzymaniu – nie trzeba się martwić, że są mokre, że gdzieś cię zawieje, że nie masz czym ich wysuszyć. Myślę, że dzisiaj zrobiłabym to samo. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to miałam jeszcze tzw. udawaną obrączkę i zdjęcie mojego szwagra w portfelu, który niby był moim mężem. Nie wiem, czy to się sprawdziło, ale ja w to wierzyłam i myślę, że w żaden sposób nie zaszkodziło, że to ze sobą miałam. Bezpieczeństwo to kluczowa sprawa, szczególnie, kiedy się jest samotnie podróżującą kobietą – chociaż nie tylko: zawsze udana podróż to taka, z której się wraca. Nie ma co chojraczyć i kombinować.

 

A były sytuacje, w których czułaś się w jakiś sposób zagrożona?

Nie wiem, czy mogę mówić o zagrożeniu, ale tak, były czasem sytuacje, kiedy na przykład siedziałam w barze czy w hostelu i ktoś mnie zaczepił, na ulicy ktoś zaczął mnie zagadywać i przyspieszałam kroku albo odbijałam w inną uliczkę. Natomiast nie było takich sytuacji, że się bałam paskudnie albo że ktoś mnie napadł, na szczęście obyło się bez tego. Ale myślę, że to trochę dlatego, że części rzeczy sobie odmawiałam – na przykład spacerów po mieście nocą. Pewnie w 90 procentach sytuacji nic by mi się nie stało, bo świat nie jest tak straszny, jak go malują, oczywiście jeśli jest się rozsądnym i ma się trochę szczęścia. Ale nie chciałam kusić losu, może dzięki temu nie było sytuacji, w których bym poczuła tę nutkę grozy.

Kiedy jesteś w takiej samotnej podróży, wszystkie decyzje spadają na ciebie. O każdej rzeczy, którą robisz w ciągu dnia, musisz zdecydować ty i nikt inny.  

Czego jeszcze się bałaś przed wyjazdem?

Samotności. Bardzo. Ja się w ogóle bałam wszystkiego – czy sobie poradzę, czy nie będę samotna, czy nie będę tęsknić. Chyba nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, na co się piszę, bo dopiero w podróży tak naprawdę zrozumiałam, co zrobiłam, i że to jest duża rzecz wyjechać w taką podróż dookoła świata samej, bez żadnego doświadczenia, że to nie jest jakiś tam wypadzik. Były to poniekąd obawy uzasadnione, bo faktycznie chwilami bardzo tęskniłam i było mi bardzo smutno, czasami chciałam wracać do domu i nie do końca mi się podobało miejsce, gdzie byłam. Były momenty, kiedy nie mogłam się dogadać, nie wiedziałam, gdzie będę spać, nie mogłam znaleźć noclegu. Były chwile, że chciałam po prostu stanąć i się rozpłakać, chciałam, żeby ktoś się mną zajął, podjął za mnie decyzję. Kiedy jesteś w takiej samotnej podróży, wszystkie decyzje spadają na ciebie. O każdej rzeczy, którą robisz w ciągu dnia, musisz zdecydować ty i nikt inny. Zaczynając od tego, gdzie będziesz spać, co będziesz jeść i gdzie pójdziesz, przez to z kim będziesz rozmawiać, gdzie zrobisz zdjęcie, jaką atrakcję zaliczysz, po to, czego się napijesz, co sobie kupisz, a czego nie – wszystko zależy od ciebie. To jest z jednej strony dobre, bo uczysz się siebie samego i tego, jak podejmować decyzje, ale z drugiej strony też męczące, bo dobrze jest mieć wsparcie. Wracając jednak do tej samotności  wydaje się mi, że samotna podróż dookoła świata, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nigdy nie będzie samotna. Kiedy człowiek podróżuje w pojedynkę, to zawsze napotka wiele przychylnych osób, wszyscy są bardziej otwarci do nas, a my do nich.

4 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

Co jest takiego wyjątkowego w poznawaniu ludzi w podróży? Czym to się różni od poznawania ludzi na co dzień?

W codziennym życiu każdy z nas jest na tyle zajęty, że chyba nie ma tak naprawdę czasu na poznawanie ludzi i odwagi na tę otwartość w stosunku do nich. Zdarzy nam się, że kogoś poznamy np. na imprezie, ale nie ma takich sytuacji, że idziemy ulicą, zagadamy z kimś i nagle stwierdzamy: no dobra, to jutro razem wyjeżdżamy na weekend. A w podróży tak właśnie jest. Idziemy ulicą, poznajemy kogoś i decydujemy, że następnego dnia gdzieś razem wyjedziemy i coś razem zobaczymy albo chociaż idziemy na kawę. Z kompletnie nieznajomymi osobami nagle nawiązujemy znajomości. Podróżując, mamy mało czasu na nawiązanie znajomości, więc musimy szybko działać. Nie ma czasu, żeby kreować swój wizerunek i umawiać się na spotkania, tylko obnażamy się, od razu, jesteśmy sobą. I ten ktoś przed nami też jest sobą. Szybko można się zorientować, czy coś między nami kliknie, czy nie.

 

Miałaś kiedyś kłopot z porozumieniem się z napotkaną osobą? Nie z powodu bariery językowej, ale na przykład różnic kulturowych, może jakiejś niechęci?

Pamiętam, że kiedy byłam na Polinezji Francuskiej, miałam zawziętą dyskusję z pewnym młodym Niemcem na temat tego, czy chleb jest lepszy w Polsce, czy w Niemczech (śmiech). To pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy. Dyskusja była na tyle ostra, że w końcu przyszedł właściciel hostelu, w którym byliśmy i powiedział, żebyśmy dali sobie spokój.

Bywało tak, że poznawałam osoby, z którymi nie koniecznie się zgadzałam i dochodziło do jakiejś wymiany zdań, ale często było tak, że jeśli czyjś pogląd mi się nie podobał, to po prostu na ten temat milczałam, bo wiedziałam, że następnego dnia już tej osoby nie spotkam.

 

Czy te przeróżne znajomości czegoś cię nauczyły?

Każda z relacji, które nawiązywałam, czegoś mnie uczyła. Na przykład pierwsza dziewczyna, którą poznałam zupełnie przez przypadek – to było jeszcze w Bangkoku, czyli w pierwszym miejscu na trasie. Na lotnisku zagadała do mnie młoda Szwedka, jakimś głupim tekstem typu: o, mamy takie same okulary, gdzie lecisz? W ogóle nie chciało mi się z nią rozmawiać, więc na początku byłam średnio przyjemna, ale ona zachęciła mnie do tego, żebym z nią poleciała. To mnie nauczyło, że czasem warto po prostu walnąć do człowieka jakąś głupotę, typu: fajne masz buty, nawiązać w ten sposób kontakt.

 

A jak wyglądała decyzja o tym, żeby już nie wracać do starego życia?

To była miłość! (śmiech) Moja relacja z Samem, którego poznałam w Australii, dosyć szybko się rozwinęła. Spotkaliśmy się później w Nowej Zelandii i w Meksyku, na bieżąco cały czas rozmawialiśmy przez maile. Obydwoje od razu powiedzieliśmy sobie, że jeżeli chcemy, żeby ta relacja w ogóle spróbowała istnieć, to ktoś musi się gdzieś przeprowadzić, bo żadne z nas nie jest zwolennikiem związku na odległość.

3 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

I to dość ekstremalną odległość…

No właśnie. Decyzja była dość prosta, bo mi było łatwiej się przeprowadzić, skoro i tak już w jakimś sensie w Polsce wszystko zostawiłam. Nie musiałam się pakować ani zostawiać pracy, bo już to wszystko zrobiłam. Wystarczyło tylko się przeprowadzić na próbę. Podjęliśmy decyzję, że przyjadę na trzy miesiące, już po tej podróży dookoła świata, spróbujemy razem pomieszkać i sprawdzimy, czy z tej wakacyjnej miłości coś będzie. Okazało się, że przez te trzy miesiące faktycznie było fajnie i zdecydowaliśmy, że chcemy razem żyć.

Na początku było łatwo – to działało trochę na tych motylach w brzuchu, wszystko było cudowne. Ale później, po około pół roku, zaczęłam tęsknić, bo już ponad rok nie byłam w domu z moją rodziną i przyjaciółmi. Po drugie, zdałam sobie sprawę z tego, że Sam miał tu swoich przyjaciół, z którymi mógł się spotkać i pośmiać, a ja nie, więc było mi trochę przykro. Później musiałam jeszcze znaleźć pracę, co nie było łatwe, bo nagle się okazywało, że moje doświadczenie zawodowe ma zerowe znaczenie w Australii i muszę zacząć właściwie od początku. Więc myślę, że trudniejsze od samego podjęcia decyzji były te późniejsze etapy. Jestem osobą dość spontaniczną, więc taka była też decyzja o przeprowadzce, a później przyszedł racjonalizm i zastanawianie się: czy to był dobry ruch, czy może powinniśmy jednak spróbować pomieszkać w Polsce, może Samowi byłoby łatwiej sobie radzić z tęsknotą niż mi? Zresztą takie rozmowy od czasu do czasu wracają, bo osoba, która właściwie nie chciała emigrować, doświadcza sinusoidy uczuć. Jednego dnia jesteś na fali i kochasz miejsce, gdzie jesteś, jest cudownie i masz najlepsze życie na świecie, a następnego dnia masz totalnego doła i zastanawiasz się, co robisz, po co ci ta Australia. Kiedy są takie dołki, myślisz sobie: a jakby to wszystko inaczej się potoczyło? Czasem rozmawiamy o tym, że może spróbujemy żyć gdzieś w Europie. Ale na razie jesteśmy tutaj i jesteśmy szczęśliwi. W tej sinusoidzie uczuć te wyższe punkty przeważają.

 

Co najbardziej lubisz w Australii?

Ludzi. Jestem nudna, bo zawsze mówię, że to ludzie są wszędzie ważni, ale tak jest. Ludzie w Australii są fajni. Są otwarci, uśmiechnięci, bezproblemowi, nie są zawzięci, nie oceniają, chociaż oczywiście uogólniam. Wydaje mi się, że w naszych, polskich relacjach – nie wiem, czy to wynika z sytuacji życiowej – jest jakaś taka zawziętość, wieczny wyścig. Tutaj tak nie ma, tutaj każdy każdemu pomoże, każdy jest na każdego otwarty, nikt nikogo nie obgaduje za plecami.

Lubię też tutejszą pogodę, mam to szczęście, że mieszkam w Brisbane, gdzie przez jakieś 290 dni w roku świeci słońce. Jak świeci słońce, to jednak wszystkiego się bardziej chce, jest bardziej pozytywnie. Lubię też to, że Australia ma mnóstwo do zaoferowania osobom, które chcą ją odkrywać. Jeśli chodzi o miejsca do podróżowania, to można by tutaj spędzić trzy życia i nadal mieć co oglądać. Ale to też kwestia odkrywania kultury – Australia jest tak różnorodna, że o każdej kulturze świata można się czegoś tutaj dowiedzieć.

5 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

Jak się czujesz teraz w Polsce, kiedy tu przyjeżdżasz? Myślisz, że mogłabyś jeszcze tu mieszkać?

Kiedy w maju byłam przez miesiąc w Polsce, to odkryłam, że czuję się jak turystka i było mi z tym fantastycznie. Zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na Polskę. Jest dla mnie egzotyczna. Myślę, że jest pięknym krajem do odkrywania i do podróżowania, bardzo żałuję, że jej tak bardzo nie doceniałam, kiedy tam mieszkałam. Nie wiem, czy żeby ją docenić, trzeba wyjechać na koniec świata, może wystarczy zmienić myślenie i zauważyć, że ta Polska ma coś do zaoferowania i tak dużo jest w niej tego, o czym nie wiemy.

Czy mogłabym się w Polsce odnaleźć? Myślę, że tak. Ja zawsze dobrze się czułam w Polsce i uważam, że to jest super kraj do życia.

 

Nie zawsze o miejscach, które odwiedziłaś, mówisz pozytywnie. Na przykład Bali ci się z różnych powodów nie spodobało. Co sprawia, że jakieś miejsce nie jest dobre do odwiedzania przez turystów?

Myślę, że nie ma takiego miejsca, które jest niedobrym miejscem do odwiedzenia dla turystów. Myślę, że są miejsca, które są niedobrym miejscem dla ciebie. Każdemu z nas coś innego się podoba, każdy z nas czegoś innego oczekuje. Tak samo jak ze wszystkim innym – mi się będzie podobał Mini Morris, a komuś innemu Peugeot 206. Człowiek ma różne potrzeby. Czasem nie podoba się mi coś, bo bardzo się nastawiam, za dużo wiem i mam te oczekiwania, o których wspomniałam na początku. Dlatego nie jestem zwolenniczką posiadania zbyt dużej wiedzy i czytania zbyt wielu rzeczy o danym miejscu, bo wtedy możemy być rozczarowani. W podróży dookoła świata byłam z kolei bardzo źle nastawiona na Limę, która w Peru pozytywnie mnie zaskoczyła. Do tego wszystko, co się dzieje wokół ma znaczenie – ludzie, na jakich wpadamy, czy ktoś jest dla nas miły, czy nam smakuje jedzenie, czy nam się dobrze śpi, czy akurat wstaliśmy prawą, czy lewą nogą. Każdy miewa zły dzień. Więc jak będziesz miał zły dzień, a będziesz w najpiękniejszym miejscu na świecie, to nie będzie ci się podobać. Jest dużo zmiennych, tak samo jak w życiu. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że nie należy sugerować się tak bardzo opiniami innych. Znam ludzi, którzy kochają Bali – super, niech tam jeżdżą, ja nie muszę, bo uważam, że w Indonezji są dla mnie lepsze miejsca. Ale myślę też, że niektóre miejsca – Bali jest tu dobrym przykładem – które tak bardzo turystycznie się rozwijają, czasem tracą na uroku. To wina zarówno miejscowych, jak i turystów. Niszczy się ich urok – my wykorzystujemy te miejsca i ludzi, a ci ludzie wykorzystują nas, bo jesteśmy dla nich chodzącym portfelem, z którego można wyciągnąć troszkę gotówki. To nierozsądna turystyka. Ostatnio słyszałam, że w Tajlandii jest wyspa, którą mają zamknąć, bo za dużo turystów tam przyjeżdża. Są więc rzeczy, które trzeba kontrolować, ale trzeba też być świadomym turystą. Nie można patrzeć na świat tylko przez szybę autobusu, podchodzić do ludzi i pstrykać im zdjęcia, traktując ich jak eksponaty muzealne, bo to się później źle kończy i ci ludzie zaczynają z kolei nas traktować tylko jako turystę, który robi zdjęcie, więc niech zapłaci dolara. Trzeba być mądrym – tak samo w życiu, jak i w podróży. Trzeba się zastanawiać, co się robi i jaki mamy wpływ na miejsce, w które jedziemy.

 

Mówisz o tym, że „Gdzie jest Julia?” to nie jest książka pod hasłem „rzuć pracę i zacznij podróżować”, że to jest „książka o tym, dlaczego warto samemu decydować o tym, jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień”. Czy możesz to rozwinąć?

Myślę, że mówienie komukolwiek, żeby rzucił pracę i wyjechał w podróż dookoła świata byłoby nierozsądne. Oczywiście mogę na swoim przykładzie pokazać, że to się sprawdziło, że ja rzuciłam pracę i wyjechałam, nigdy nie wróciłam i jestem szczęśliwa, ale nie chcę nikomu mówić, żeby tak zrobił. „Rzuć pracę i wyjedź w podróż dookoła świata” to dla mnie taka przenośnia, mówiąca: weź życie w swoje ręce i zdecyduj, co dzisiaj będziesz robił. To my powinniśmy planować nasze życie, nie czekać na to, że ono się zaplanuje i coś się wydarzy. To my powinniśmy zdecydować, czy dzisiaj zrobimy to, czy tamto, a nie pozwalać tylko sytuacji zewnętrznej o tym decydować. Starałam się, żeby ta książka miała taki właśnie wydźwięk, chciałam pokazać, że – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – każdy może być tą tytułową Julią i zupełnie zmienić swoje życie, czasem zacząć od zera, spróbować. Nie zawsze musi się udać, czasem będzie tak, że czegoś spróbujemy i będziemy musieli wrócić do punktu wyjściowego. Ale trzeba próbować decydować o swoim życiu i próbować rzeczy, których się wcześniej nie robiło, marzyć poza schematami własnych marzeń. W tym właśnie można odnaleźć szczęście. Myślę, że życie jest za krótkie, żeby to szczęście odkładać na później. Według mnie nie chodzi o to, żeby być szczęśliwym za 10, 15 czy 60 lat. Ważniejsze jest to, żeby być szczęśliwym tu i teraz. Podróż dookoła świata jest tu trochę przenośnią, to jest taka podróż dookoła siebie.

 

Gdzie jeszcze nie byłaś, a bardzo byś chciała być?

O matko… Uważaj, bo teraz będziemy rozmawiać jeszcze godzinę! Jest mnóstwo miejsc, w których jeszcze nie byłam, a które bym chciała zobaczyć. Wciąż jest mnóstwo miejsc w Australii, w których nie byłam, mimo że widziałam już dosyć dużo. Wyspy Pacyfiku, które bym chciała zobaczyć, Karaiby, Patagonia, Skandynawia, Japonia. Wszystkie kraje latynoskie, w Ameryce Południowej i Środkowej bardzo dobrze się czułam, więc chciałabym móc spędzić tam więcej czasu…

 

A jakie masz najbliższe plany?

Zapowiada nam się dosyć ciekawe, nowe doświadczenie, bo płyniemy z Samem wielkim statkiem rejsowym, tylko na 3 dni, z Sydney do Brisbane. To będzie interesujące, bo będziemy zamknięci na pokładzie, gdzie wszystko jest zapewnione, co w ogóle nie jest w naszym stylu. Ale warto spróbować nowych rzeczy. W październiku będziemy w Ameryce Południowej albo Środkowej, jeśli wszystko dobrze pójdzie. Jednak… jestem najlepszym dowodem na to, że czasem planowanie nie wychodzi.

6 where is Julie podroz trip travel discover wywiad 

Zdjęcia pochodzą ze strony whereisjuli.com i zostały opublikowane dzięki uprzejmości naszej rozmówczyni