Jeden z najgorętszych dni tego roku, Warszawa aż kipi, a ja jadę spotkać się z Piotrem Żurawskim. Aktor ma już na koncie sporo dobrych ról, między innymi w teatrze, ale i w filmach „Opowieści z chłodni” czy „Kebab i horoskop” oraz serialach „Czas honoru” i „Bodo”. Punktem wyjścia do naszej rozmowy będzie jednak najnowszy obraz, w którym zagrał Żurawski – „Kamper”, film wyjątkowo celnie portretujący pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków. Tak celnie, szczerze i naturalnie, że chyba każdy jest w stanie znaleźć gdzieś na ekranie siebie lub kogoś, kogo zna. Tak celnie, że wydaje się również, że ekranowe postaci to w dużej mierze po prostu aktorzy, którzy je grają. W końcu to film o ich pokoleniu. I o moim. Dlatego mam zamiar zapytać Żurawskiego, jak wiele ma w sobie z filmowego Kampera, jak ocenia swoich równolatków i co sądzi o otaczającej ich rzeczywistości. Czy uważa, że dojrzałość da się zamknąć w socjologicznych ramach i jak sam definiuje dorosłość? I tak zaczyna się nasza rozmowa.

 

Do kin wszedł właśnie „Kamper”. To film o twoim, a w zasadzie o naszym pokoleniu. Jak dużo masz w sobie z głównego bohatera?

Myślę, że główny bohater ma przede wszystkim dużo ze mnie (śmiech). Aczkolwiek w moim życiu ten etap, który przeżywa na ekranie główny bohater, na szczęście już się skończył.

W Warszawie żyjemy pod kloszem, w lepszych warunkach, lepiej zarabiając, chodząc do fajnych miejsc, wydając x złotych miesięcznie na kawę i różne udogodnienia. OK, wszystko fajnie, tylko warto pamiętać, że są jeszcze inne miejsca i inne problemy. 

„Kamper” skupia się na temacie dorosłości. Opowiada o tak zwanym pokoleniu Y, które przez socjologów nazywane jest często najbardziej niedojrzałą i egoistyczną generacją w historii. Skupiającą wieczne dzieci, które nie chcą dorastać, a nawet jeśli już dorastają, to starają się przyswoić dorosłość na własnych warunkach. Czy to źle, że chcą wszystko robić po swojemu?

Dorastanie na własnych warunkach nie jest złe, o ile jest w ogóle dorastaniem. Myślę, że to właśnie egoizm przeszkadza nam w budowaniu dojrzałych relacji. Sam coś o tym wiem. Jestem aktorem i do tego żyję z aktorką. Jesteśmy razem od 7 lat i doskonale wiem, jak trudno czasami powstrzymać nam własne ambicje i myśleć przede wszystkim o drugiej osobie. Choć to oczywiście problem nie tylko aktorów. Ludzie zapominają o tym, że kiedy próbują tworzyć związek, taki naprawdę partnerski, muszą poświęcić trochę swojej wolności na rzecz drugiej osoby. Czasami nawet sporą część tej wolności. I tu chyba zaczyna się skucha, bo kto chce dziś rezygnować z wolności? Filmowi Mania i Kamper ewidentnie mają z tym problem. Żyjemy w mocno konsumpcjonistycznych czasach, które sprzyjają myśleniu o sobie. Każdy chce czegoś dla siebie, chce mieć wszystko swoje własne, najlepiej spersonalizowane. Denerwujemy się, gdy cokolwiek idzie nie po naszej myśli. Taki świat – myślimy: skoro za coś płacę, skoro teoretycznie mogę mieć wszystko, czego chcę, to czemu tego nie mam? I tu zaczyna się frustracja, rozczarowanie. Ja jeszcze jestem w stanie zrozumieć to myślenie o sobie – chęć osiągnięcia czegoś, samorozwoju. Problem pojawia się, gdy spotykamy drugą osobę, na której nam zależy, ale nie potrafimy pogodzić naszych celów; nie potrafimy wypracować czegoś wspólnie. Mnie na szczęście to częściowe rezygnowanie z wolności na rzecz drugiej osoby w tym momencie wychodzi. Choć oczywiście raz lepiej, raz gorzej, bo nie jest to łatwe. A tobie?

 1 PIOTR URAWSKI wywiad aktor kamper film enter the room

Ja w tym momencie akurat nie mam takich problemów, bo nie jestem w związku. Wydaje mi się, że dla osoby, na której naprawdę by mi zależało, byłabym w stanie poświęcić jakąś część mojej niezależności. Ale na pewno nie byłoby to dla mnie łatwe – jestem bardzo przyzwyczajona do mojej wolności, do słuchania własnych potrzeb, do realizowania swoich planów. Pod tym względem jestem pewnie wręcz wzorcowym przykładem pokolenia Y, tak zwanych milenialsów. Często zastanawiam się nad różnymi wizjami dorosłości serwowanymi nam przez kulturę, przez media, ale i nad tym, czym jest dla mnie dorosłość. Jeżeli analizowałabym ją w oparciu o te narzucane przez społeczeństwo, trochę stereotypowe wzorce, mogłabym stwierdzić, że w moim przypadku poważna praca powiedzmy, że jest, za to poważnego związku – nie ma. Tylko czy to o czymś właściwie świadczy?

Myślę, że takie wyznaczniki jak poważna praca albo poważny związek to bzdury. Raczej nie o to chodzi w dorosłości. Dorosłość to praca nad sobą. Myślisz, że takie wyznaczniki cokolwiek za sobą niosą? Ja uważam, że to tylko takie parawany, które nas osłaniają i zwalniają z myślenia o tym, co naprawdę ta dorosłość oznacza.

 

W Stanach wymyślono nawet takie określenie – adulting. Ludzie realizują schematyczne wzorce świadczące teoretycznie o dojrzałości, nawet jeśli wcale nie mają na to ochoty. Nawet jeżeli tak naprawdę robią rzeczy, które ich nudzą, męczą i nie dają satysfakcji. A wszystko po to, by móc wmówić sobie czy innym, że są dorośli, bo podjęli taką czy inną decyzję, zmienili swój tryb życia… A przecież dorosłość polega przede wszystkim na tym, że już dobrze znasz siebie; że oceniasz krytycznie swoje zachowania, analizujesz je, masz świadomość, jak wpływają one na ciebie, ale i na innych. Nie tylko na osobę, z którą jesteś w związku, ale i na przyjaciół, rodzinę, współpracowników…

Tak, po prostu myślisz nad tym, co robisz. I bierzesz za to odpowiedzialność. Możesz przecież zrobić czasem coś głupiego. To nie jest tak, że dorośli nigdy nie robią głupich rzeczy. Ale musisz zdawać sobie sprawę, że może mieć to jakieś określone konsekwencje. Nie chodzi o to, by zabić w sobie spontaniczność, ale by po prostu myśleć. Dodałbym jeszcze, że bardzo nie lubię, gdy tak zwani dorośli są beztroscy. Jak dla mnie ludzie mogą sobie mieć niepoważne prace i być swingersami – to jest nieważne. Wkurza mnie za to brak zainteresowanie rzeczywistością i branie wszystkiego zbyt lekko. Ja wiem, że fajnie się czasem zabawiać i spędzić czas z przyjaciółmi, szczególnie latem. Jednak kiedy rozmawiam z tymi ludźmi na leżaczkach nad Wisłą, często mam wrażenie, że im naprawdę o nic w życiu nie chodzi. Są po prostu zbyt beztroscy, a to jest dla mnie dziecinne. Zawsze kłócę się o to z moim kumplem, który jest ode mnie 5 lat starszy, ale dalej jest kompletnym dzieckiem. W pracy jest poważnym gościem, reżyserem, w ogóle jest w porządku facetem. Tylko że on właśnie siedzi nad tą Wisłą i mówi mi, jaka to Polska nie jest wspaniała, jak młodzi ludzie się bawią, jakie fajne miejsca są w Warszawie. A ja mówię: „Ty baranie, przejedź się PKS-em z Krakowa do Miechowa i zobacz, jak wygląda życie w Polsce. Zobacz, co tam będzie się działo, z kim będziesz siedział, a dostrzeżesz prawdziwy przekrój polskiego społeczeństwa”. Nie tylko te okolice Wisły, ale przecież cała Warszawa, w ogóle duże miasta, to naprawdę szklarnia. Nie ma nic wspólnego z resztą Polski. W Warszawie żyjemy pod kloszem, w lepszych warunkach, lepiej zarabiając, chodząc do fajnych miejsc, wydając x złotych miesięcznie na kawę i różne udogodnienia. OK, wszystko fajnie, tylko warto pamiętać, że są jeszcze inne miejsca i inne problemy. Nie tylko w Polsce. Niedawno okazało się, że Wielka Brytania opuści Unię Europejską, a mój kolega mówi mi, że wszystko jest w porządku?

 

Z drugiej strony w takiej bańce mydlanej, odcięci od problemów, mogą żyć ludzie w różnym wieku. Może nie ma co demonizować dzisiejszych trzydziesto- czy dwudziestolatków? Jednak część z nich interesuje się tym, co dzieje się wokół. Pytanie, czy takie klasyfikacje pokoleniowe w ogóle mają sens? Czy dojrzałość można zamknąć w socjologicznych ramach?

A jak ty myślisz? Nasze pokolenie jest bardziej niedojrzałe niż poprzednie? Mój ojciec jest na przykład bardzo niedojrzały. Czasem mam wrażenie, że znacznie mniej dojrzały ode mnie (śmiech).

 

Myślę, ze dojrzałości nie liczy się w ilości lat.

To już praca socjologów, by ujmować nas w jakieś ramy. Natomiast powiedziałbym, że jesteśmy pokoleniem może nie tyle niedojrzałym, co niedoświadczonym przez historię. Nie niesiemy na swoich barkach ciężaru życia w komunistycznym kraju czy podczas wojny. Ja jeszcze czuję, że w jakimś nikłym stopniu niosę ten ciężar komunizmu, ale ludzie urodzeni już kilka lat po mnie – nie sądzę.

 2 PIOTR URAWSKI wywiad aktor kamper film enter the room

Z drugiej strony jakieś polityczne problemy zawsze się znajdą. Oczywiście nie żyjemy w takich realiach jak podczas II wojny światowej; to jasne, że nasi dziadkowie mieli znacznie trudniejsze życie. Europa zmaga się za to z największym kryzysem uchodźczym w historii, jest wojna w Syrii, jest problem terroryzmu, jest wspomniany Brexit, jest nie tak dawny kryzys gospodarczy, który wciąż trochę daje nam się we znaki… Może dziś też są problemy, ale młodzi ludzie są na tyle eskapistycznie nastawieni do rzeczywistości politycznej, że ich nie dostrzegają; że to ich po prostu nie obchodzi? A przecież te problemy polityczno-gospodarcze rzutują w jakiś sposób i na nasze życie – czy tego chcemy, czy nie. Kryzys gospodarczy zrobił na przykład z wielu przedstawicieli pokolenia Y wiecznych pracowników na umowach śmieciowych.

Tak, jasne i dziś są problemy – większość z nich nie dotyka nas jednak aż tak bezpośrednio. Jak porównać życie dzisiejszych trzydziestolatków na przykład do życia w komunistycznym kraju? Wyobrażasz sobie to, że rodzisz się i umierasz w kraju, w którym nie ma wolności, całe życie spędzasz za żelazną kurtyną? Zawsze możemy sobie znaleźć problemy, nawet poważne problemy i narzekać, i narzekać, i narzekać. Myślę, że to błędne koło. Trzeba mieć w życiu jakiś cel i starać się go osiągnąć. Owszem, interesować się tym, co dzieje się wokół, ale też nie pogrążać się w uczuciu bezsensu i tragedii, bo tak naprawdę mogłoby być przecież znacznie gorzej. Dziś mamy wielkie możliwości! Możemy rozwijać się nawet nie wychodząc z domu i nie wydając dużo pieniędzy. Wiedza jest na wyciągnięcie ręki. A jak ktoś chce się przekonać, że gdzieś może się żyć znacznie gorzej niż w Polsce, nie musi wcale szukać daleko – wystarczy, że pojedzie na przykład na Ukrainę czy Białoruś.

 

Skoro krążymy wciąż wokół tematu dorosłości – czy miałeś takie momenty w życiu, może role, które nauczyły cię pokory i zafundowały przyśpieszony kurs dojrzewania?

Myślę, że dopiero niedawno, zbliżając się do trzydziestki, poczułem, że definitywnie skończyło się dzieciństwo, ale w jak najlepszym tego sformułowania znaczeniu. Posiadłem wreszcie narzędzia do radzenia sobie z różnymi sytuacjami czy problemami, które do tej pory mnie przytłaczały. Kiedy jesteś dzieckiem, a później podrastasz i jesteś młodzieńcem, znajdujesz się w takim średniowieczu życia – nie masz wypracowanych zaawansowanych narzędzi, by z czymś sobie radzić. Wydaje ci się, że świat ci się wali za każdym razem, gdy coś pójdzie nie tak – zaliczysz pierwsze rozstanie itd. Dostajesz obuchem w łeb i nie wiesz, co dalej. W byciu dorosłym fajne jest to, że przerobiłeś już różne scenariusze i wiesz, jak się zachować w danej sytuacji, nie paraliżuje cię już strach. Choć chyba bardzo późno osiągnąłem ten stan.

 

Może koło trzydziestki to jeszcze nie tak źle (śmiech).

Może nie. Jednocześnie nie chciałbym nigdy zabić w sobie dziecka, zniszczyć takiej ciekawości świata. O dziwo mam jej teraz coraz więcej. Chyba jeszcze więcej niż miałem w dzieciństwie. Fajnie być dorosłym. A wracając do tych konkretnych ról i pokory – trudno mi jednoznacznie stwierdzić, że jakaś jedna rola najbardziej zaważyła na moim dojrzewaniu. Ostatnio na pewno zaliczyłem wielką lekcję pokory, grając epizod u Agnieszki Holland. Nie wiem, czy powinienem o tym wspominać, bo może nawet nie będzie mnie w filmie; może ta scena będzie wycięta. W każdym razie byłem bardzo zestresowany, także dlatego, że był to ostatni dzień zdjęciowy. Wszyscy byli już bardzo zgrani, rozumieli się bez słów, a ja nagle pojawiłem się na planie. No i Agnieszka Holland przerwała mi ujęcie. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Pierwszy raz coś takiego w ogóle mi się przytrafiło. Powiedziała mi, żebym się skupił, bo coś jest nie tak. Ostatecznie wszystko wyszło jednak dobrze.

 3 PIOTR URAWSKI wywiad aktor kamper film enter the room

Czy z tą pokorą nie jest trochę tak, że jednak teatr uczy jej bardziej niż film? Jeżeli spojrzy się na teatry poza Warszawą, czy w ogóle poza większymi miastami, znajdzie się naprawdę dobrych aktorów, którzy nie żyją dla poklasku, nie zarabiają dużo pieniędzy. Może to jest ten prawdziwy, aktorski świat?

Wiesz co, ja akurat przeżyłem to wszystko, bo pracowałem nie tylko na planie, ale i w teatrze. I to nie tylko na scenach w Warszawie. Po drugim roku rzuciłem Akademię Teatralną, bo dostałem propozycję od teatru w Jeleniej Górze i tam też wyjechałem. Wtedy strasznie Warszawy nie lubiłem i choć trzymałem z nią jakiś kontakt, nie paliło mi się do powrotu. Grałem za to w Jeleniej Górze, w Łodzi, w Bydgoszczy. Zaliczyłem więc trzy miasta, trzy etaty, poznałem super ludzi. Bardzo dużo się wtedy nauczyłem i co więcej: musiałem uczyć się w ekspresowym tempie, bo odchodząc ze szkoły po drugim roku, nie umiałem przecież zupełnie nic! To była absolutna lekcja pokory. Polecam to każdemu aktorowi na początku zawodowej ścieżki – rzucić szkołę po roku czy dwóch i wyjechać gdzieś w cholerę. Zobaczyć co tam jest, poznać prawdziwy świat. To nie było łatwe doświadczenie, bo pracując na początku w teatrze, nie miałem właściwie w ogóle pieniędzy. Byłem zadłużony, często nie miałem za co kupić śniadania czy jak zapłacić za mieszkanie, ale to był super okres! Bardzo dużo pracowałem, nie przejmowałem się tym brakiem pieniędzy, strasznie chciałem wtedy po prostu być akurat w teatrze. Oczywiście filmy też są super. To zupełnie inna praca i znacznie bardziej stresująca niż teatr. Ta wieczna gotowość na planie filmowym to makabra! Wiesz, pociągające jest, kiedy masz na przykład tylko dwie godziny na zrealizowanie jakiejś sceny. Nigdy więcej tej sceny już nie powtórzysz, więc musisz zagrać najlepiej jak tylko jesteś w stanie. Na te dwie godziny stajesz się na swój sposób nieśmiertelny. Czasem masz świadomość, że musisz nagrać strasznie trudną scenę, może nawet najtrudniejszą w twoim życiu, a słyszysz: „masz na to czas 5 maja, od 10:00 do 12:00”. I tyle, musisz to jakoś zagrać! (śmiech)

 

Teatr oferuje natomiast pewną powtarzalność. Ale pewnie ona może być zarówno komfortowa, jak i po pewnym czasie męcząca. W wywiadzie dla „Elle” Andrzej Chyra powiedział kiedyś: „Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, że co wieczór przychodzę do teatru, gram to samo i tak dzień w dzień. To byłby dla mnie koszmar. Ostatni raz grałem tak w „Tramwaju” Krzysztofa Warlikowskiego w Paryżu. Miałem 50 spektakli pod rząd. Pod koniec byłem na krawędzi wytrzymałości. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić to na co dzień.”

Nie miałem jeszcze takiej sytuacji, że na przykład latami musiałem grać w kółko tę samą rolę i powtarzać ją aż do znudzenia. Dlatego może nie mam porównania, ale z Chyrą raczej kłócić się nie będę (śmiech). On ma niesamowite doświadczenie, jest świetny w tym, co robi. Wydaje mi się jednak, że z tą powtarzalnością nie ma co przesadzać. W końcu każdy wieczór w teatrze jest trochę inny. Zanudziłbym się, gdybym zawsze grał dokładnie tak samo. Gdy czuję, że do mojej gry zaczyna wkradać się rutyna, robię wręcz coś durnego tylko po to, by odpalić jakieś nowe pokłady energii. Czasem wychodzi mi to na dobre, a czasem idzie w złą stronę i niszczę spektakl (śmiech). Ale przynajmniej jest ciekawie.

 

Jest jakiś projekt, z którego jesteś szczególnie dumny?

Ja w ogóle rzadko jestem zadowolony z czegoś, co robię. Jestem chyba sam swoim największym krytykiem. O teatrze już w ogóle tu nie wspominam, bo nigdy nie mam szansy, żeby się obejrzeć na scenie. Jednak muszę przyznać, że jestem naprawdę zadowolony z „Kampera”. Szczególnie, że to była naprawdę trudna praca, myślałem, że zabiję Łukasza Grzegorzka! (śmiech)

 5 PIOTR URAWSKI wywiad aktor kamper film enter the room

Czemu to była aż tak trudna praca?

Trudna, bo momentami miałem wrażenie, że robimy 2 zupełnie różne filmy. Tworzyliśmy dość młodą ekipę, było bardzo dużo improwizacji. Czasem 5 minut przed rozpoczęciem pracy Grzegorzek przynosił mi na nowo napisaną scenę, którą miałem właśnie grać. A uważałem, że poprzednia wersja była znacznie lepsza. Naprawdę często myślałem więc, że go zabiję. Mieliśmy super operatorkę, Weronikę Bilską, która już na samym początku powiedziała nam: „Jak będziecie mi tu źle grać, to nie będę miała po co włączać kamery”. (śmiech). To brzmi jak banał, ale potem, kiedy oglądasz ten film, rozumiesz, o co jej chodziło. Weronika naprawdę pracuje w taki sposób, jakby wręcz oddychała z aktorami. „Kamper” momentami wygląda jak dokument, forma tego filmu jest super. Zresztą w ogóle w „Kamperze” jest po prostu bardzo dużo prawdy. Nasze improwizacje przeplatają się ze scenami, które zostały napisane, postaci na ekranie w dużym stopniu przypominają nas. Dzięki temu, że nie trzymaliśmy się twardo wyznaczonych na początku ram, film zyskał na naturalności i autentyczności. Jednak z tego samego powodu praca nad „Kamperem” bywała trudna. Jestem jednak dumny z finalnego efektu.

 

W „Kamperze”, jak sam mówisz, momentami scenariusz pisało po prostu życie. A jakie znaczenie ma dla ciebie sam tekst, nad jakim pracujesz? O Grzegorzu Jaroszuku, reżyserze i scenarzyście filmów „Kebab i Horoskop” czy „Opowieści z chłodni” powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że ma w sobie coś z Białoszewskiego i Mrożka. Są jacyś autorzy powieści czy scenariuszy, których teksty chciałbyś szczególnie grać? A może jakieś konkretne role, o których marzysz?

Tekst jest oczywiście ważny, ale myślę, że nie mam tego typu marzeń aktorskich. No może ewentualnie chciałbym zagrać w ekranizacji jednej z moich ulubionych powieści graficznych – „Prosto z piekła”. Opowiada ona historię Kuby Rozpruwacza. Myślę jednak, że prawdopodobieństwo, bym w tym zagrał jest niewielkie, bo większość postaci to Brytyjczycy (śmiech). Natomiast nigdy nie przyszło mi do głowy, że chciałbym na przykład koniecznie zagrać Hamleta.

 

A ostatnio sporo osób mierzyło się z tą rolą w spektaklu „Hamlet#Casting” pokazywanym w ramach Big Book Festival – między innymi Piotr Adamczyk, Grzegorz Damięcki czy Katarzyna Herman. Na pewno dla osób występujących było to spore wyzwanie, bo ich wykonanie danego fragmentu tekstu było natychmiast konfrontowane z wykonaniem kogoś innego. Jedni wypadli oczywiście lepiej, drudzy gorzej. Rozumiem, że ciebie Hamlet ani trochę nie kusi?

Pytanie, czy dziś jest jeszcze w ogóle miejsce dla „Hamleta”. Wszyscy znają sztukę praktycznie na pamięć, była już interpretowana na miliony sposobów. Myślę, że jedyne, co można jeszcze zrobić z „Hamletem” to coś, co robi na przykład Krzysztof Garbaczewski, tworząc interdyscyplinarne spektakle. On miesza wszystko jak w blenderze i nadaje sztukom naprawdę współczesny, awangardowy rys. Natomiast, choć pewnie bym nie odmówił, gdyby ktoś taką rolę mi zaproponował, to naprawdę nie chciałbym grać Hamleta. Na pewno nie spędza mi to snu z powiek, czy zdążę przed śmiercią jeszcze go zagrać (śmiech). Szczególnie, że jest multum ciekawych scenariuszy, niekoniecznie napisanych przez znanych autorów i praktycznie nieskończenie wiele fajnych postaci, które można zagrać. Chyba wolę grać Kampera niż Hamleta.

4 PIOTR URAWSKI wywiad aktor kamper film enter the room

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM