Wszędzie książki. Cudownie, zazdroszczę takiej biblioteki. Ale na pewno masz w tym zbiorze pozycje, które są dla ciebie najważniejsze.

Mam taką jedną półkę z najważniejszymi książkami. Tutaj jest mój ukochany Ferdinand von Schirach i jego zbiory opowiadań: „Przestępstwo” i „Wina”. Są świetne, bardzo szybko się je czyta, a bazują na przypadkach, które autor zna z sali sądowej, bo jest adwokatem. Jednak mnie kompletnie poraziło, jak to zostało napisane, jak jest bardzo proste, lapidarne. On się skupia na tym, czego się nie spodziewamy, zwłaszcza po prawniku. To są tak naprawdę małe fabułki. Moje ulubione opowiadanie „Klucz” jest jak epizod z filmu Tarantino.

Stoją też tutaj kryminały Nessera. Lubię go, bo jest zupełnie niestandardowy, wymyka się wszelkim konwencjom. Pierwszą jego książką, którą przeczytałam był „Człowiek bez psa”. Genialna powieść. W kryminale zawsze jest detektyw i to od początku, a u Nessera ten detektyw pojawia się w połowie książki, wcześniej czytamy kompletnie inną historię. To bardzo smakowita literacko książka. Druga ważna dla mnie powieść Nessera to „Życie pana Roosa”, którą można by określić jako powieść drogi. Choć mamy trupa i wszystko inne, co powinno być w kryminale, to przede wszystkim jest to opowieść o starszym facecie i młodej dziewczynie pochodzących z całkowicie różnych światów. Nie ma tam romansu ani niczego takiego, czego moglibyśmy się spodziewać. Fabuła odpływa w zupełnie inną przestrzeń i ten kryminał jest jakby z boku. Lubię właśnie taką zabawę gatunkiem, kiedy jest on tylko pretekstem do opowiedzenia historii, która traktuje rzeczach o wiele poważniejszych.

Oczywiście jest tu też Dennis Lehane i jego „Rzeka tajemnic”. Nie wiem, czy ktokolwiek z „kryminalistów” napisał piękniejszą opowieść z perspektywy chłopca. Żadna kobieta nie jest w stanie tego dokonać, nigdy, chociaż wiele próbuje. Ta książka jest nostalgiczna, historia opowiedziana jest z niezwykłą empatią, co u Lehane’a bardzo cenię.

Uwielbiam niszczyć książki, szczególnie takie, które do mnie mocno przemawiają. 

Czy książki z tej właśnie półki są tymi, do których wracasz?

Tak, to wszystko książki, do których wracam i to często. Zaglądam do nich również wtedy, kiedy na przykład buduję postaci. Więc wiele z nich jest poznaczonych, pokreślonych, bo poszczególne fragmenty były mi do czegoś potrzebne. Mam tu na przykład „Żar, który jest cały popisany – bo ja uwielbiam niszczyć książki, szczególnie takie, które do mnie mocno przemawiają. Na przykład stoi tutaj też książka „Odwaga tworzenia”, którą napisał Rollo May. Czytałam ją, kiedy miałam bardzo trudny czas. Myślę, że to jest dobre dla pisarza, żeby dotknął dna, w sensie materialnym, takim życiowym, ale też i pisarskim. Więc byłam w takim momencie, że czułam, że moja praca nie przynosi zamierzonego efektu: nie miałam wielu czytelników, nie miałam dobrego wydawcy, który dbałby o mnie na tyle, żeby moje książki były wszędzie. Pomyślałam sobie, że rzucam to, tym bardziej, że czułam, że ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę ze względu na moje wymagania. I wtedy trafiłam na tę książkę, która jest o twórczości, mówi z naukowego punktu widzenia z czego się w ogóle bierze potrzeba ekspresji. Dotyczy tworzenia w ogóle: czy to będzie dziennikarstwo, czy to będzie malarstwo, czy to będzie rzeźba, czy robienie biżuterii. Każdy artysta się w to wpisuje. I ja tę książkę muszę sobie po prostu raz do roku przeczytać. Jest tu między innymi mowa o granicach twórczości, o tym, gdzie się kończy twórca – to bardzo istotne zagadnienie dla mnie, ciągle jestem o to pytana w wywiadach: w którym momencie przestaję być autorem, a staję się matką; ile mogę poświęcić; jak bardzo mogę wejść w przestrzeń fabularną? Dochodzi do tego kwestia infekcji sprawami kryminalnymi, które muszę zgłębić, robiąc research, muszę zapisać pewne sceny w brutalny sposób po to, żeby czytelnik mi wierzył. Więc tę książkę czytam dla higieny psychicznej.

6 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka 

Wśród ulubionych masz także „Mistrza i Małgorzatę”.

To takie bardzo stare, rozklejające się, wymęczone wydanie. Czytałam tę książkę w drugiej klasie liceum i pamiętam, że nie byłam w stanie się od niej oderwać. Ponieważ zawsze dużo czytałam, to rodzice mi zabraniali robić to po nocach. Więc z „Mistrzem i Małgorzatą” schowałam się w łazience, siedziałam na sedesie pomiędzy pralką a wanną do rana i potem nie mogłam się wyprostować. To było dla mnie niesamowite, jak ta książka została skonstruowana. Wtedy nawet nie myślałam, że będę kiedykolwiek pisać swoje rzeczy, ale techniczne aspekty już były dla mnie ważne. I może to truizm, bo „Mistrz i Małgorzata” to taka dość zwyczajna rzecz, ale to dla mnie symbol tego, że trzeba pamiętać, kim jesteśmy, co nas ukształtowało. Bo nie było tak, że przeczytałam Agathę Christie i stwierdziłam, że będę pisała takie fajne kryminalne historie, tylko właśnie powieść Bułhakowa była ważna na mojej drodze do pisania. Podobnie jak inna moja ukochana książka, którą też mam na tej półce, czyli „Middlesex” Jeffrey’a Eugenidesa. Kiedy to czytałam, to pomyślałam: to jest opowieść, która do mnie przemawia, która sprawia, że mi się brzuch otwiera. To, w jaki sposób poprowadzona jest cała intryga, w jaki sposób narrator i zarazem bohater hermafrodyta opowiada swoją historię poprzez historię innych ludzi, jest i zarazem go nie ma, sprawia, że od Eugenidesa pożyczam moją pisarską twarz. 

 

To fantastyczna książka, też jedna z moich ulubionych. Jest gruba, ale czyta się ją bardzo szybko i żałuje, kiedy dociera się do końca.

To jest po prostu według mnie idealne czytadło. Nie ma tu silenia się na nie wiadomo jaką literaturę, która będzie trudna i niezrozumiała. W moim odczuciu literatura powinna dotykać naszej przestrzeni refleksji, budować całkowicie nowe mosty nad rzeczami, które nas spotykają, powinna pokazywać nam, jakie mamy marzenia, czego się boimy i jak możemy to pokonać. Powinna też mieć siłę sprawczą. Nie przepadam za literaturą, która zmusza mnie do otwierania co chwilę komputera i sprawdzania w Googlach różnych zagadnień. Tymczasem Eugenides tak się napracował nad „Middlesex”, tak wymyślił narrację, przebieg wydarzeń, plot, wybrał takiego bohatera, zastosował odpowiednią kompozycję, że wszystko rozumiem, choć pojawia się tu wiele wątków, jesteśmy prowadzeni przez kilka pokoleń. Byłam w wielu miejscach w Stanach, ale nie w Detroit, gdzie chciałabym bardzo pojechać. Eugenides tak je opisuje, że czuję, że tam jestem. Tak, to jest dla mnie pewien ideał.

2 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka

Masz tu też „Panią Bovary”.

Kocham Flauberta za to, że był katorżnikiem. Sama chciałabym być takim katorżnikiem. Jest to dla mnie niewiarygodne, że ta książka została tak dawno napisana, a wciąż jest aktualna. Zarówno użycie języka, jak i konstrukcja trzypiętrowego tortu, która się tutaj pojawia, jak i w ogóle „trzy” na wielu płaszczyznach sprawiają, że jest to dla mnie z kolei ideał powieści wielopoziomowej, która zabezpiecza mi potrzeby czytelnicze zarówno jeśli chodzi o wydarzenia, jak i przestrzeń psychologiczną. Uwielbiam to, że tytuł to „Pani Bovary”, a tak naprawdę jest to książka o Flaubercie. No i to, co jest najważniejsze: kunszt literacki, który mnie nie męczy. Jestem przeciwnikiem dręczenia czytelnika. Jest tutaj też „Anna Karenina”. Nie lubię politycznych wjazdów Tołstoja, ale podziwiam go za to, w jaki sposób anonsuje bohaterkę, że w pewnym momencie daje jej tę czarną suknię, która zaważa nad wszystkim. Tak się pisze melodramaty.

Ale mam też wśród ulubionych „Podróż na Wschód” Karla Gustava Junga, który pomaga mi jak Rollo May. Pamiętam, że za pierwszym razem czytałam to z wypiekami na twarzy. Generalnie jestem wielką racjonalistką. Lubię twardo stąpać po ziemi, nigdy nie opowiadam o jakiś natchnieniach. Muszę panować nad materią. Z jednej strony muszę się jej trochę bać, jest ona dla mnie jak takie dzikie zwierzę. A z drugiej strony muszę wiedzieć, jak podejść do tygrysa, a jak do niedźwiedzia i jak z nimi walczyć. Gatunek ode mnie wymaga tworzenia planów, konspektów i dopiero kiedy jestem tak przygotowana, siadam do pisania. Wszyscy więc skupiają się na tym przygotowaniu, na researchu, dokumentacji, wciąż pytają mnie o to w wywiadach. Tymczasem zanim zacznę wymyślać opowieść, to nasycam się czymś takim, nie wiem jak to w sumie nazwać. To nie jest metafizyka, to szukanie treści, która byłaby dla mnie na tyle ważna, na tyle mi bliska, na tyle interesująca, żebym była w stanie poświęcić jej rok, dwa. I właśnie ta książka Junga mi w tym pomaga. Znam tego Junga na wyrywki, co z kolei nie znaczy, że doszukuję się tam nie wiadomo jakich połączeń. Nie, to nie jest tak, że medytuję zanim zacznę pisać, wręcz przeciwnie, nawet jaram, i zaraz sobie zajaram, ale po prostu potrzebuję tego, żeby znaleźć w prostej kryminalnej historii coś więcej, nie kręcić się tylko wokół zbrodni, zabawić się tym gatunkiem.

A kiedy buduję postaci, to korzystam z horoskopu chińskiego. To jest o wiele ciekawsze niż jakieś dziewięć typów psychologicznych albo coś takiego. Po prostu wybieram sobie, że to będzie kogut i jadę. A „Dialogi” Konfucjusza służą mi do wróżenia. Wybieram coś na chybił trafił, czytam i mam nad czym się zastanawiać przez cały dzień. Na przykład to: „Czai jest twardogłowy, Tian jest prostoduszny, Szil jest myślami daleko, a Ju to tęga głowa”. Świetne są po prostu te rzeczy, pozwalają skierować myślenie na inne tory, wybić z takiego normalnego życia, patrzenia na świat, bo my potrafimy jak te chomiki w kółku się rozpędzić, zafiksowani na bieganiu i to bez celu. 

7 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka

A kiedy na przykład piszesz scenę seksu czy jakąś inną, to sprawdzasz, jak inni sobie z danym tematem poradzili? 

Jak piszę, to nie czytam. Taka prosta zasada, która jest skuteczna. Chodzi o to, żeby nie nasycać się cudzym słowem. Czytam wcześniej, zanim zasiądę do pisania. Jak już piszę, to czytam ewentualnie to, co potrzebne jest mi do wiernego oddania faktów. Jak piszę o Łodzi, to czytam wszystkie monografie Łodzi, co jest tak nudne, że można zasnąć. Czasem trzeba przeczytać coś z dziedzin takich jak chemia czy budownictwo. Dlatego też mam w swoich zbiorach różne dziwne pozycje. Na przykład „Humanistyczną encyklopedię sportu” albo „Grzyby leśne”. Pisząc „Okularnika”, kupiłam książkę „Sposoby użycia pił w tartakach”. Mam też słownik chemiczny niemiecko-polski. Do „Florystki” potrzebowałam z kolei książki o kaktusach. 

Książki kupuję kompulsywnie, tak jak niektórzy kupują perfumy czy czekoladki na dworcach lub lotniskach. Kiedy jestem za granicą, to uwielbiam kupować takie okropne wydania pocketowe. Mam tego sporo. Nie mogę jechać gdzieś i nie mieć książki do czytania.

A masz coś w stylu poradników creative writing?

Jest taka książka, która jest stricte warsztatowa, a która była dla mnie przełomowa, pozwoliła mi odejść od pisania intuicyjnego, po którym było dużo poprawek. Brakowało mi wiedzy, jak używać narzędzi pisarskich, które mam w sobie. Zatrzymałam nawet wydanie „Florystki” i postanowiłam pójść na jakiś kurs, usystematyzować wiedzę. Chciałam, żeby ktoś mi powiedział, jak powinnam pisać, żeby mi wytknął błędy, powiedział, dlaczego coś nie działa, ponieważ wiedziałam, że nie działa i że czytelnik też to rozpozna. Wtedy w Polsce nie było żadnych sensownych zajęć dla pisarzy, więc poszłam najpierw na scenopisarstwo do łódzkiej filmówki, później zaczęłam jeździć po świecie, bo zagranicą jest mnóstwo workshopów, kursów typu creative writing. Byłam nawet na krótkim kursie u Eugenidesa. Niektórzy oczywiście się obruszą, że pisanie po angielsku to co innego, że język angielski jest prosty, nie ma tworzenia neologizmów, że są tam liczne ograniczenia lingwistyczne. Ale według mnie to nie jest prawda. Oni mają większą tradycję skupiania się na opowieści, bardzo ważny jest plot. Właśnie tam okazało się, że mam wszystkie narzędzia do pisania, potrzebowałam tylko, aby otworzyła mi się głowa. W Anglii dowiedziałam się właśnie o książce „Podróż autora. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy” Christophera Voglera. To pozycja, którą polecam wszystkim, którzy cokolwiek piszą, ponieważ pozwala zrozumieć, czym jest fabuła, gdzie są szwy opowieści, jak widzimy tę opowieść jako czytelnicy, a jak jej twórcy.

5 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka 

A jak posiadanie takiej dużej wiedzy technicznej rzutuje na lekturę? 

Przeszkadza i to bardzo. Zwłaszcza, kiedy coś jest źle napisane, skonstruowane w oczywisty sposób, kiedy po prostu widzę, że książka musiała powstać w dwa miesiące na kolanie, to mi się już nie chce jej czytać dalej. Odkładam i koniec. Ta wiedza pozwala mi także zobaczyć, jakim autor jest człowiekiem, jaki jest jego poziom rozwoju. Nie chodzi o to, że poszukuję lektur, gdzie autor się wymądrza, poszukuję takich, gdzie wiem, że obcuję z kimś naprawdę ciekawym i inteligentnym. To nie musi być ktoś wykształcony. Chcę czuć, że historia, którą mi opowiada, jest totalnie jego. Tak jest w przypadku choćby Henry’ego Millera

 

Na półkach masz też sporo nowości.

Muszę być na bieżąco. Pisanie to mój zawód, więc czytanie konkurencji traktuję jak biały wywiad.

1 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka 

No dobrze, a co z okładką? Czy istotne jest dla ciebie to, jak została wydana książka, którą kupujesz?

Nie cierpię książek w twardej oprawie. Niektóre, jak „Małe życie”, są niestety dostępne tylko w takiej wersji. Jeśli chodzi o inne czytelnicze preferencje, to nie znoszę czytać w komputerze, bo to mi się kojarzy z pracą, poza tym źle wpływa na mój wzrok. Uwielbiam za to papier: trzymać go w rękach, męczyć i dręczyć, znaczyć, obdzierać, zasypywać piaskiem, kawą, moczyć, czytając w wannie. Taka książka jest wtedy moja, już nie mogę jej nikomu dać, bo jest tak zniszczona. A ja nie lubię moich książek pożyczać. Ewentualnie oddaję.

Wcześniej, kiedy nie miałam jeszcze tylu półek, książki miałam poukładane w trzech rzędach i często zapominałam, że niektóre już mam. I tak na przykład dorobiłam się trzech sztuk „Stulecia” Wassmo: jednej w twardej okładce i dwóch w miękkiej. Takie powielone egzemplarze później oddaję. Muszę przyznać, że książki kupuję kompulsywnie, tak jak niektórzy kupują perfumy czy czekoladki na dworcach lub lotniskach. Kiedy jestem za granicą, to uwielbiam kupować takie okropne wydania pocketowe. Mam tego sporo. Nie mogę jechać gdzieś i nie mieć książki do czytania. 

Uwielbiam papier: trzymać go w rękach, męczyć i dręczyć, znaczyć, obdzierać, zasypywać piaskiem, kawą, moczyć, czytając w wannie. Taka książka jest wtedy moja, już nie mogę jej nikomu dać, bo jest tak zniszczona. A ja nie lubię moich książek pożyczać.

A jak to segregujesz, według jakiego klucza? Bo na pewno jest półka z ulubionymi… 

Jest niby ściana z kryminałami, ale niektóre leżą też gdzie indziej. W jednym miejscu mam takie bardziej babskie książki, ale nie romanse, bo tych nienawidzę, nudzą mnie. Według mnie już lepiej w życiu zafundować sobie coś takiego, bo będzie to bardziej efektywne, niż przebywać w takiej mydlanej bańce. Więc te książki dla kobiet, które są u mnie, dotyczą jakiś traum, są to często sagi i zazwyczaj kończą się źle. Ale obok babskich leży na przykład „Profilowanie kryminalistyczne”.

3 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka 

Ale wiesz, co gdzie jest?

No, nie bardzo… (śmiech) Widzisz nie mogę znaleźć teraz książki o piłach w tartakach. Ale na najwyższych półkach mam literaturę wysoką (śmiech). Stoi tu Donna Tartt, którą uwielbiam. I bardziej wolę „Tajemną historię” od „Szczygła”. Jeszcze wyżej jest Eustachy Rylski i tak dalej. A z kryminałami u mnie jest tak, że dużo z nich eliminuję. Czytam, odkładam, a potem oddaję do biblioteki. To wynika też z tego, że nie mam gdzie ich wszystkich trzymać. Ale gdyby ktoś mnie zapytał wobec tego, dlaczego trzymam „Grzyby leśne” i „Humanistyczną encyklopedię sportu” czy „Słownik chemiczny niemiecko-polski”, a pozbywam się na przykład całej półki z książkami Tess Gerritsen, to odpowiedziałabym, że taki słownik jeszcze pewnie mi się wiele razy przyda, a całą Gerritsen przeczytałam raz i uważam, że ktoś następny powinien ją przeczytać, że ona się marnuje, bo ja nikomu nie pożyczę. Ja książkami obdarowuję. Kiedy daję komuś prezent, to oprócz niego daję też książkę. Zawsze. Promowanie czytelnictwa. (śmiech) Nawet daję takim ludziom, którzy wiem, że nie czytają. Na przykład stolarz, który robi mi półeczki, zawsze coś przy okazji u mnie wynajdzie. A ja wiem, że on czyta tylko książki historyczne i o sporcie. Natomiast ja o sporcie mam tylko „Humanistyczną encyklopedię sportu”.

 

I nie oddasz. 

Nie, bo jest mi potrzebna. Natomiast dałam mu kilka powieści. I to jest niebywale, bo on mówi: „Dobra, to ja wezmę dla żony, dla córki, dla zięcia”. No i on przychodzi za jakiś czas, dalej te półki robi i mówi: „Pani Kasiu, świetna ta książka, którą pani mi dała.” Na co ja: „Panie Wojtku, ale pan nie czyta przecież takich fabularnych opowieści, bo to jakieś głupoty z czaszki jadą”. A on: „Naprawdę tam bardzo ciekawe informacje były, dużo o sporcie!” (śmiech) Dlatego uważam, że książka powinna żyć. Tak jak „Słownik chemiczny”, który dokładnie wiem gdzie jest, bo z niego często korzystam. Natomiast jakbyś mnie zapytała, gdzie jest „Profil mordercy” Brittona, to nie wiem, musiałabym poszukać.

8 Katarzyna Bonda pisarka journalist book ksiazka kryminal czytamy lektura dokumentalistka dziennikarka scenarzystka 

Fot. Maciej Kaniuk