Olga Drenda, Duchologia polska. Ludzie i rzeczy w okresie transformacji. Wydawnictwo Karakter

To absolutnie cudowna książka. Przełom lat 80. i 90. Gdzieś tak pomiędzy rokiem 1988, może 1987 a 1993.  Przypominam go sobie, oglądając kasety wideo z filmami nagranymi przez tatę. Filmami nieostrymi, pełnymi jakiś kanciastych ludzi, członków naszej rodziny otoczonych dziwnymi akcesoriami. Dajmy na to taki kadr: siedzę na przykład na kanapie i coś oglądam, oczy nieruchomo wlepione w ekran telewizora, oglądam na wideo inny świat, który jeszcze do nas, do Polski po upadku żelaznej kurtyny nie dotarł, ale był już blisko, czaił się za rogiem, a my jak się dało staraliśmy się wpuścić ten zachodni świat za próg. Przypomniało mi się, bo Olga Drenda w „Duchologii...” sporo pisze o wideo właśnie, które opanowało nasze polskie umysły, o którym śpiewało się nawet w piosenkach. Tak jak dziś mamy media elektroniczne, sieci społecznościowe, nie wyobrażamy sobie życia bez Facebooka, Instagrama czy Snapchata, tak wtedy zachłyśnięci byliśmy kasetami wideo. Byliśmy tacy analogowi, z tymi naszymi kasetami i zdjęciami. A te zdjęcia, jak pisze Drenda, miały swój charakterystyczny odcień: sierpniowego bursztynowego powietrza. Ten motyw przewija się przez całą pracę. Bo skąd ten kolor? Czy tak jest w Polsce? Zapylone powietrze? Czy to może wina filmów ORWO do aparatów, które były wtedy dostępne? Ale zagraniczni fotografowie robiący zdjęcia na kliszach innych marek też uchwycili nasz kraj w tamtym czasie w tym właśnie odcieniu, co możemy zobaczyć na licznych zdjęciach, które uzupełniają publikację. Ten odcień, nawet jeśli spowija skromny krajobraz, to może wywołać nostalgię. Choć sama autorka, wracając do przeszłości, daleka jest od sentymentów. A że czytelnik – nawdychany toksycznych substancji z młodzieżowego zestawu meblowego „Lolek” czy tapczanu jedynki wspomina przy okazji lektury to i tamto z rozczuleniem, to już inna sprawa. Wspomina, rozczula się, ale być może też się śmieje. Śmieje z polskich umizgów do Zachodu, wzorowania się nieporadnego często, które zahaczało może o kicz z powodu niewystarczających środków, wiedzy czy wyobraźni. Ale i od tego daleka jest autorka (absolwentka Etnologii i Antropologii Kultury UJ), która nie ocenia, a analizuje zjawiska i przedmioty, które nas ukształtowały, które doprowadziły do tego, co dziś. Jakoś udało nam się przepoczwarzyć. I świetnie, ale warto pamiętać, co było na początku. Wiara w uzdrowicielską moc Kaszpirowskiego, piosenki Tęczowego Music Boxu, serial w „Labiryncie”...

 

Kim Gordon, Dziewczyna z zespołu. Wydawnictwo Czarne

Dziewczyna z zespołem, dziewczyna z gitarą, dziewczyna z jajami. Wróć. Dziewczyna. Bo dziewczyny nie potrzebują jaj, żeby mieć swoje zdanie, dziewczyny mogą być silne, a faceci też płaczą. I dobrze. A Kim Gordon to dziewczyna myśląca właśnie takimi kategoriami. Dziewczyna na zawsze, niezależnie od wieku, bo dziewczyńskość to stan umysłu.  

Zaczyna się od rozwodu i rozpadu Sonic Youth. Jedno łączy się z drugim. Ale jak inaczej, kiedy żyło się razem na scenie i poza nią. Autobiografia Kim Gordon to nie wypłakiwanie żalów a kawał historii współczesnej muzyki, popkultury, zakulisowych sekretów, tego, jak się docierało kiedyś do odbiorców, w czasach sprzed Internetu. Choć owszem, też zapis historii miłosnej. Dla mnie przede wszystkim jest to świadectwo walki o swoje prawa, równe prawa. W zmaskulinizowanym świecie muzyki, gdzie jej talent i zapał często gęsto nie tylko dorównywały, lecz przerastały te męskie, musiała udowadniać, że jest równa, że płeć jej nie może ograniczać. Że bycie kobietą to siła, zaleta a nie przekleństwo. Kim Gordon dała nam nie tylko niezapomniane kawałki, nie tylko stworzyła markę modową (X-Girl), produkowała muzykę, lecz przede wszystkim pokazała, co to znaczy GIRL POWER. Że dziewczyny, zwłaszcza razem mają realną siłę. Bojkotowała i bojkotuje marketingowo tworzone wzorce kobiecości. I choć wie, że równość to niedościgniony ideał, to wciąż się nim kieruje. 

Paulina Klepacz

1 kim gordon zewczyna z zespolu wydawnictwo czarne duchologia polska ksiazki czytamy lektura book

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM